Tomasz Kozioł

(Pop)kultura osobista

Najświeższe teksty

Homo bimbrownikus, Andrzej Pilipuk – wrażenia z lektury

H

Jak informuje nas napis na okładce, Jakub Wędrowycz jest „polską odpowiedzią na Conana Barbarzyńcę”. Po zakończeniu przygody z „Homo bimbrownikus” aż chciałoby się napisać „jaki naród, taki Conan”…

Kiedyś naprawdę lubiłem czytać przygody Jakub Wędrowcza. Owszem, były głupie, ale w ten zabawny, często nawet błyskotliwy sposób. A przynajmniej tak mi się wydawało, może gdybym teraz się z nimi zetknął, już bym tak nie uważał. Ciężko stwierdzić. Ale swego czasu, piąty tom – „Wieszać każdy może” – również wydawał mi się satysfakcjonujący. Natomiast „Homo bimbrownikus” był już drogą przez mękę.
O Pilipiuku często i raczej w żartobliwym tonie mówi się, iż jest „największym grafomanem Polski”. Niestety, wraz z lekturą kolejnych jego zbiorów i powieści coraz częściej miałem wrażenie, że w owym stwierdzeniu jest znacznie więcej prawy, niż chciałby zapewne sam zainteresowany. „Oko jelenia” ominąłem już szerokim łukiem, ale szóstemu tomowi przygód Wędrowycza postanowiłem jeszcze dać szansę. (więcej…)

Risen – Gothic, po prostu

R

Na xboxowym Risenie internetowe społeczności i serwisy branżowe zdążyły powiesić już tyle psów, że nie jedną budkę z kebabami można byłoby na rok czy dwa za to ustawić. Z relacji wiedziałem również, że wersja na PeCeta to cud, miód, Gothic 4. Cóż więc mi pozostało innego, jak nie masochistyczne wyposażenie się w wersję na konsolę Microsoftu i osobiste sprawdzenie, co też zostało tak dokumentnie skopane. Jak wrażenia po ponad 30 godzinach gry? Przekonajcie się sami! (więcej…)

Wilcza krew, smoczy ogień, Romuald Pawlak – recenzja

W

Łączenie motywów fantastycznych z faktami historycznymi to popularny motor napędowy wielu powieści i zbiorów opowiadań. Najczęściej autorzy w ten sposób próbują albo wytłumaczyć niejasności, które kronikarze starali się przemilczeć, albo wręcz tworzą alternatywną drogę rozwoju wydarzeń. Wystarczy chociażby wspomnieć Szczepana Twardocha i jego „Obłęd rotmistrza von Egern” (typ pierwszy), bądź Jacka Piekarę ze swoją „Przenajświętszą Rzeczpospolitą” (typ drugi). Romuald Pawlak wymierzył zbiorem „Wilcza krew, smoczy ogień” dokładnie w sedno pierwszej ze wspomnianych kategorii i spróbował odkryć przed czytelnikami jedną z możliwych prawd, kryjących się za kurtyną historii.

Niestety, o ile Pawlakowi udało się sprostać założeniom opowiadań quasi-historycznych, o tyle od strony suspensu jest już znacznie gorzej. Za przykład podam otwierającą zbiorek „Armię ślepców”. Wprowadzeniem do tej historii stała się przytoczona we wstępie prawdziwa anegdota, która… w stu procentach zdradza nie tylko rozwinięcie fabuły, ale i jej zakończenie. Jak się zapewne domyślacie, o jakimkolwiek zaskoczeniu nie może być w tym wypadku mowy. Całe szczęście, jest to jedyny aż tak dramatyczny przykład – reszta wprowadzeń nie odkrywa już całej zawartości opowiadań, a… tylko jej część. No cóż…

Ostatni zjazd przed Litwą, Robert J. Szmidt – recenzja

O

Robert J. Szmidt jest w świecie polskiej fantastyki postacią zasłużoną. Jest twórcą i redaktorem naczelnym pisma Science Fiction, położył kamień węgielny pod nagrodę Sfiknsa (czyt. dzisiejszy Zajdel) napisał parę powieści i wydał je nakładem własnego wydawnictwa – Aresa. Teraz po raz kolejny, zamiast samemu oceniać pracę innych, postanowił oddać się osobiście pod lupę fanów. Wydana w tym roku nakładem Fabryki Słów książka jest trzecią w jego karierze. Mowa, rzecz jasna, o zbiorze opowiadań „Ostatni zjazd przed Litwą”.

Przyznam, że do tej pozycji podchodziłem z dużą rezerwą, która została jeszcze bardziej pogłębiona po rozpoczęciu lektury otwierającego zbiór opowiadania. Mały quiz – proszę przetłumaczyć tytuł „Cicha Góra” na angielski i zgadnąć, do jakiej gry pan Szmidt nawiązał? Z „Silent Hilla” autor czerpał garściami i jeśli ktoś nie przepada za tego typu eksperymentami, to historia go raczej nie zachwyci. Ale trzeba koniecznie zaznaczyć, że autor nie ukrywa źródła swojej inspiracji i chwała mu za to. (więcej…)

Liżąc ostrze, Jakub Ćwiek – recenzja

L

Opowiadania i powieści Jakuba Ćwieka mają to do siebie, że nie zmuszają czytelnika do czekania na ten wymarzony moment, kiedy wreszcie zacznie się dziać coś konkretnego. Nie ma taryfy ulgowej – już od pierwszej strony zostałem wciągnięty w wir wartkiej akcji, przeplatanej świetnie napisanymi dialogami i dobrze przemyślanymi epizodami, budującymi napięcie. „Liżąc ostrze” należy do tego typu powieści, których nie powinno się zaczynać wieczorem, gdyż ma się wtedy gwarantowany maraton czytelniczy do bladego świtu.

Domyślacie się zapewne, że główny bohater nie miał w tej powieści lekko, prawda? Kacper Drelich – bo tak nazywa się facet, którego cierpień jesteśmy świadkami podczas lektury – przeżywa właśnie najgorszy dzień swojej kariery. Akcja została spalona, a on – zgarnięty przez członków gangu – właśnie jest przesłuchiwany. I to brutalnie. Całe szczęście lata w policji nie dają o sobie zapomnieć – z każdej sytuacji jest jakieś wyjście. Przypuszczam jednak, że Drelichowi nawet w najgorszych koszmarach się nie śniło, dokąd to wyjście będzie prowadziło. Brawurowa ucieczka z rąk przestępców będzie naprawdę brzemienna w skutki. W ciągu kilkunastu godzin na szali zostanie położone nie tylko jego życie, ale i jego bliskich. (więcej…)

Wydrwiząb, Eugeniusz Dębski – recenzja

W

Po skończeniu przygody z „Wydrwizębem” Eugeniusza Dębskiego, przez mój umysł przebiegała ciągle jedna myśl… Deja vu. I to takie wszystkim dobrze znane deja vu. Deja vu a la Matix można by powiedzieć. Jak inaczej nazwać sytuację, w której dwa razy dostaje się tego samego kota w niemalże tym samym worku? Jak się okazało, wydaniu „Wydrwizęba” przyświecała ta sama idea, z którą się już spotkaliśmy przy zbiorze „O włos od piwa”. Ponownie czytelnik dostaje do rąk przedruk starych opowiadań – wydanych niegdyś przez Supernową – z dwoma świeżymi „perełkami”. Oczywiście, dla niepoznaki, tytuł zostaje zmieniony, a wszyscy dyplomatycznie milczą, nie wspominając nawet słowem o tym, że… to już było.

Dla osób, które czytały „Królewską roszadę”, istotna jest, jak przypuszczam, tylko jedna informacja. Najnowszy zbiór o przygodach Hondelyka i Cadrona zawiera pięć na sześć opowiadań ze zbiorku, wydanego w roku 2000. W spisie treści nie znalazła się „Śmierdząca robota”, gdyż ta miała swoją powtórną premierę w „O włos od piwa”. Kolejną różnicą jest pojawienie się dwóch niepublikowanych dotąd historii: „Wszystkie lady Laisternady” oraz „Zmiennokształtny przyjaciel”. Szczególnie ten ostatni tytuł może zainteresować fanów twórczości Dębskiego, gdyż opowiada o początku znajomości dwóch wędrowców. Nadmienię jeszcze, że żaden z tekstów nie odbiega poziomem od znanego stałym czytelnikom standardu. (więcej…)

Królewska Roszada, Eugeniusz Dębski – recenzja

K

Z Eugeniuszem Dębskim, a raczej jego twórczością, zetknąłem się po raz pierwszy przy okazji „Śmierci magów z Yara”. Przyznam, że była to ciężka przeprawa, pełna bólu i zgrzytania zębów… Głównie moich zębów, gdyż przebicie się przez ową powieść fantasy nie przyszło mi bezproblemowo. Jednak nie w tym rzecz. Tym razem mam wątpliwą przyjemność pomarudzić z powodu… mojego drugiego zetknięcia z EuGeniuszem. W tym wypadku los wepchnął w moje ręce pierwszy zbiór opowiadań o Hondelyku i Cadronie, czyli „Królewską Roszadę”, opublikowaną przez wydawnictwo Supernowa w roku 2000.

Zbiorek złożony jest z czterech opowiadań „na rozgrzewkę”, które przybliżają nam postać dwóch podróżników-awanturników. Są one preludium do ocierającej się o miano mini-powieści „Królewskiej roszady” i zamykającej całość historii o enigmatycznym tytule „Sen o wolności i śmierci”. Eugeniusz Dębski natychmiastowo odkrywa przed czytelnikami tajemnicę głównego bohatera, Hondelyka. Ów jegomość został obdarzony nadnaturalną zdolnością zmieniania się w… każdego napotkanego przez siebie człowieka. Jednak jego moralność i głęboko zakorzeniony kodeks honorowy nie pozwalają na wykorzystywanie tej sztuczki w celu nieuczciwego wzbogacenia się. Pod pseudonimem Xameleon przemierza on świat wraz ze swym towarzyszem, wspomnianym Cadronem, i pomaga osobom, które nie potrafią poradzić sobie z własnym życiem. (więcej…)

Imię Bestii, Jacek Komuda – recenzja

I

Francois Villon – poeta i przestępca. Trzeba przyznać, że to połączenie dość nietypowe, ale właśnie dzięki temu ciekawe. „Imię Bestii” pióra Jacka Komudy jest poświęcone temu indywiduum w stu procentach. Jeśli kiedyś się zastanawialiście, jak mogło wyglądać życie osławionego wieszcza narodu rzezimieszków, to czytając wspomnianą powieść dostaniecie odpowiedź. Oczywiście, jest to odpowiedź pięknie opakowana w to, co tak bardzo lubimy, czyli fantastykę. Mocną fantastykę.

„Imię Bestii” dzieli się na trzy części – w ramach wprowadzenia dostajemy opowiadanie „Diabeł w kamieniu”, dzięki któremu poznajemy postać samego Villona i towarzyszymy mu w ratowaniu Paryża przed tajemniczym mordercą. Następnie przychodzi czas na danie główne, czyli tytułową powieść. Tym razem trafiamy wraz z poetą do Carcassonne, które nękane jest po kolei przez każde z siedmiu nieszczęść, zwiastujących nadejście Bestii. Oczywiście, Villon nie angażuje się w kościelne sprawy jedynie z powodu swego nieskalanego grzechem serca, lecz ze względu na… ratowanie własnej skóry. W końcu lepiej być na posługach klechy, niż mieć bliskie spotkanie z inkwizycyjnym katem, czyż nie? Na zakończenie naszej podróży po Francji, pozostaje jeszcze rozwikłanie zagadki tajemniczej zjawy, która stała się przyczyną przedwczesnej śmierci kilku hien cmentarnych. (więcej…)

Allah 2, Mieszko Zagańczyk – recenzja

A

Zastanawialiście się kiedyś, jak Internet będzie wyglądał za parę lat? Może dalej będziemy korzystali z ukochanej przez wszystkich użytkowników przeglądarki Microsoftu? A może… po prostu będziemy się w sieci zanurzać? Takie korzystanie z wirtualnej rzeczywistości na pewno byłoby kuszące. I zapewne dosyć groźne – przynajmniej dla początkujących. Tego samego zdania był najwyraźniej Mieszko Zagańczyk, gdy siadał do pisania swojej pierwszej powieści – „Allaha 2.0”.

Zak jest hakerem. I to całkiem niezłym hakerem, choć niektórzy mówią, że jest wręcz… najlepszy na świecie. W końcu jako pierwszy złamał najgroźniejsze zabezpieczenia jednaj z multikorporacji i wykradł z niej dane. Fakt, że były one nieistotne, a sam włam był w dużej mierze dziełem przypadku i szczęścia, został już przemilczany. Za to jeszcze szerszym echem odbiło się po sieci to, co spotkało Zaka – trafił do więzienia korporacji Pao, utworzonego w Nowym Hongkongu na… Grenlandii. Po półrocznej odsiadce w karcerze uśmiechnęło się do niego szczęście. Ponownie. Dostał propozycję nie do odrzucenia – jeśli pójdzie na współpracę z żoną członka zarządu, odzyska wolność. Zadanie jest proste. Musi „jedynie” odzyskać dłoń pewnego świętego. Dłoń Jana Pawła II. (więcej…)

Fallout 2 – o patchowaniu słów kilka

F

Mało zostało już na tym nienajlepszym ze światów osób, które nie byłby świadome faktu, że Fallout 2 nie jest wolny od błędów. Ba, „wolny od błędów”, to mało powiedziane! Niestety, prawdopodobieństwo ukończenia wersji 1.00 jest raczej znikome i nie chodzi tu o brak umiejętności gracza. A to czasem się zdarzy, że ghule w Gecko zaczną otwierać ogień do bohatera w zupełnie losowych momentach… Samochód zniknie… Walka będzie się toczyć w nieskończoność… Na Enklawę nie będzie się dało dopłynąć… Długo można by tak wymieniać.

Czyli podstawowa i najważniejsza rzecz – przed rozpoczęciem gry, koniecznie trzeba zainstalować łatkę 1.02! Jest to absolutnie obowiązkowe, jeśli nie chcecie psuć sobie humoru. (więcej…)

Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze