Gdy zaczynałem pisać ten tekst, zastanawiałem się, jak często trafia się na takie horrory, jak „Dom nocy”. Wiecie, miało być o tym, że takie kino ma się przyjemność oglądać nie częściej niż raz do roku, raz na dekadę etc. Prawda jest taka, że nie pamiętam, kiedy ostatni raz widziałem taki dreszczowiec, jak właśnie „Dom nocny”.
I to bynajmniej nie dlatego, że przez ostatnie lata nie było nic dobrego, bynajmniej. Po prostu, „Dom nocny” ma tak wyraźny charakter, że ciężko go tak po prostu porównać do jednego, czy dwóch filmów i powiedzieć, że „jest jak Obecność” albo „ma dużo z Szeptów„. „Dom nocny” czerpie garściami z absolutnie klasycznych motywów, ale robi to tak bardzo „po swojemu”, że w kinie niemal czuć powiew świeżości, miło owiewający rozradowanych kinomanów.
W wielkim skrócie można powiedzieć, że jest to kolejna opowieść o nawiedzonym domu. Mąż Beth (wspaniała Rebecca Hall) popełnia samobójstwo, a okoliczności tegoż samobójstwa są cokolwiek niejasne. Byli przecież szczęśliwą parą, znali się na wylot i… właśnie, czy na pewno się znali? Najpierw wizje, a później kolejne poszlaki znajdowane na jawie zdają się sugerować, że ktoś mógł tu wieść jednak podwójne życie. Wiem, że pewnie od razu macie kilka standardowych scenariuszy w głowie, jak ta historia może się potoczyć. Też miałem. I się zaskoczyłem! Co, według mnie, samo w sobie jest już niezłą rekomendacją.
Scenariusz jest jedną z bardzo licznych mocnych stron „Domu nocnego”. Ba, mógłbym chyba nawet pokusić się o stwierdzenie, że w tym filmie po prostu nie ma stron innych, niż właśnie te mocne. Aktorstwo jest na absolutnie najwyższym poziomie. Rebecca Hall jest wspaniałą aktorką i to właśnie przez jej zaangażowanie w ten projekt, byłem tak bardzo „Domem nocnym” zainteresowany. Do tego możemy dopisać nastrojową muzykę, świetne ujęcia, generalnie bardzo mocną stronę techniczną… Tu naprawdę wszystko działa!
Tak kompletnych horrorów jest bardzo mało i z premiery każdego z nich moglibyśmy spokojnie robić małe święto. „Dom nocny” to uczta dla fanów klimatycznych dreszczowców – grających na emocjach, zdecydowanie mało krzykliwych, ale realnie trzymających w napięciu. I to przez cały seans, od samego początku aż po napisy.