Przy okazji pisania o „Kobiecie w czerni” życzyłem i Wam, i sobie, żeby takie filmy powstawały częściej. „Takie”, czyli zawiesiste dreszczowce, w których ważniejsze od wiadra flaków są napięcie i atmosfera. Szczerze mówiąc, nie myślałem, że to życzeniowe myślenie tak szybko wyda owoce na świat w postaci „Szeptów” (czy może raczej: ich polskiej premiery). Już po obejrzeniu zwiastuna poczułem się mocno zaintrygowany. Owszem, obawiałem się, że może być to kolejny film, który wygląda atrakcyjnie tylko w wersji dwuminutowej. Na szczęście, jak się okazało, wersja blisko dwugodzinna spełniła moje dosyć wysokie oczekiwania z nawiązką.
Florence (Rebbeca Hall) znana jest z dekonspirowania hochsztaplerów, żerujących na ludzkim cierpieniu. Nie jest tajemnicą, że w trakcie I Wojny Światowej straciło życie wiele osób. Jeśli wierzyć „Szpetom”, był to okres, kiedy w Anglii odnotowano znaczy wzrost zainteresowania duchami i życiem pozagrobowym w tej wersji z kryształowymi kulami i starymi paniami, które wyglądają, jakby też już powinny przejść na drugą stronę. Jak się jednak okazuje, Florence ściga podobnych oszustów nie tylko ze względu na wiarę w sprawiedliwość, ale również by poradzić sobie z demonami własnej przeszłości. Dlatego też przyjmuje kolejne zlecenie – postanawia odwiedzić szkołę z internatem (nie mylić z internetem – tego jeszcze nie mieli), w której, rzekomo, jeden z uczniów stracił życie właśnie przez kontakt z duchem. Czy naprawdę tak się stało? Czy to kolejna mistyfikacja? A może stary pałacyk kryje jakieś tajemnice, które nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego?„Szepty” po prostu mnie kupiły. Owszem, momentami towarzyszyło mi subtelne uczucie, że całość jest może lekko przekombinowana. Po napisach musiałem jednak oddać honor twórcom – to jeden z tych filmów, w którym człowiek stara się wyłapać moment, w którym scenarzyście powinęła się noga, wydrążył logiczną dziurę w skrypcie i, ogólnie, pogrzebał wyjściowy pomysł. W tym konkretnym przypadku to jednak twórcy ze mną wygrali i nie mogłem się przyczepić do żadnego z zawiłych zakrętów fabuły. Owszem, może trochę zbyt zawiłych, ale mimo wszystko sam czułem się przekonany do całego pomysłu.
Na pewno pomogły w tym trzy czynniki – bardzo dobre aktorstwo w przypadku, zasadniczo, wszystkich ról, to jedno. Dwie kolejne sprawy, to zawiesista atmosfera oddalonego od cywilizacji angielskiego dworku i stopniowe budowanie napięcia. Muszę przyznać, że kilka zagrywek szczególnie mocno mi się spodobało, a jedną uważam za wręcz oryginalną, co nie jest oczywiste w przypadku gatunku, w zakresie którego człowiek ma wrażenie, że „nakręcono już wszystko”. O co chodzi? Oczywiście, nie powiem – po co miałbym Wam psuć zabawę?
Słyszałem opinie innych widzów, którzy byli ze mną na przedpremierowym seansie, i miałem wrażenie, że zadowolone z pokazu osoby są w mniejszości. I, szczerze mówiąc, kompletnie tego nie rozumiem. „Szepty” miały wszystko, czego od nich oczekiwałem – stopniowo budowane napięcie, tajemniczą intrygę i solidne aktorstwo. Film mi się ani przez chwilę nie dłużył, a przynajmniej raz zdarzyło mi się „podskoczyć w fotelu”. Tak jak napisałem wcześniej – jeśli w ogóle miałbym się do czegoś przyczepić, to do tego ledwie uchwytnego uczucia przekombinowania. Ale, jako się też rzekło, jest to uwaga, której nie potrafię za bardzo uargumentować, gdyż ostatecznie – jak mi się wydaje – twórcy dopięli swego i się nigdzie po drodze się nie potknęli. Dlatego też „Szepty” polecam fanom dreszczowców. Według mnie, to kawał świetnego kina.
A za zaproszenie do kina dziękuję serdecznie znajomym z portalu Polibuda.info. :]
hm, to już trzecia recenzja zachwalajaca ten film w ciagu dzisiejszego poranka. Wygląda na to, że trzeba się wybrać…
No tak, odpisuję po dwóch tygodniach, sorry. ;] I jak się film podobał? Obejrzałaś?
Przekonałeś mnie do obejrzenia. Dokładniej mówiąc: będąc pod wpływem Twojego wpisu obejrzę 🙂
Daj znać, jak się podobało. :]
I witam na blogu – jestem na 99% pewny, że to Twój pierwszy komentarz u mnie. :]