Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

CategoryOstatnio czytane

Neuromancer, William Gibson – Można cierpieć, ale znać warto

N

Rzadko zdarza mi się po skończeniu książki czuć aż tak skrajne emocje. „Neuromancer” Williama Gibsona szczerze mnie wymęczył. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz miałem styczność z aż tak nieprzystępną lekturą – bądź co bądź – rozrywkową. Kolejne zdania odbijały się od siebie, kompletnie nie chcąc się ze sobą łączyć w ciągi przyczynowo skutkowe. Świat przedstawiony na każdym kroku zaskakiwał niespotykanymi określeniami, których nikt nawet nie próbował czytelnikowi tłumaczyć. A jednak… Jednak jest w „Neuromancerze” coś hipnotyzującego. Coś, co sprawiło, że jestem szczęśliwy, iż go poznałem.

Sama fabuła zdecydowanie nie jest najistotniejszym elementem mojej fascynacji. Głównym bohaterem jest niejaki Case – ex-hacker, który może nie byłby „ex”, gdyby nie próbował obrobić swojego klienta. A że klient był z gatunku tych, z którymi się nie zaczyna, Case skończył z wypalonym układem nerwowym – zniszczonym do tego stopnia, że dalsze łączenie się z cyberprzestrzenią po prostu nie było możliwe. Poznajemy go w momencie, gdy powoli zbliża się do dna ostatecznego. Odwala drobniejsze roboty dla kogo popadnie, byle mieć na narkotyki i kolejne nieudane próby leczenia swojego układu nerwowego. Bardziej niż od dragów, uzależniony jest od cyberprzestrzeni, od której został tak brutalnie odcięty. Właśnie w momencie, gdy topił się w ostatniej warstwie głębokiego mułu, tajemniczy pan Armitage wyciągnął ku niemy pomocną dłoń. Powiedział, że może go wyleczyć. W zamian za jedną „przysługę”. (więcej…)

Keller – Dech zaparty w kosmosie

K

Drugi raz czytam książkę od wydawnictwa Czwarta Strona i drugi raz jestem pozytywnie zaskoczony. Za pierwszym razem była to debiutancka powieść Konarda Kuśmiraka, „S.Q.U.A.T.”, która bardzo skutecznie umilała mi czas na urlopie. Teraz zaś chwyciłem się za kosmiczne S-F od Marcina Jamiołkowskiego. Nie znając autora, nie wiedziałem, czego się spodziewać. „Keller” wziął mnie kompletnie z zaskoczenia, oferując nie tylko świetną przygodę, ale też wspaniałą zabawę. (więcej…)

S.Q.U.A.T., Konrad Kuśmirak – Polska w oparach Fallouta

S

Choć książek czytam ostatnio rekordowo dużo, ciężko jest mi się wziąć za napisanie o którejkolwiek z ukończonych lektur. Dlatego też postanowiłem umówić się na recenzję, gdy tylko nadarzy się okazja, a i proponowana pozycja będzie się mieściła, rzecz jasna, w kręgach moich zainteresowań. Gdy w grę wchodzi gentlemeńska umowa, dalsze szukanie motywacji jest już zbędne. I tak właśnie trafiłem na „S.Q.U.A.T.” debiutującego na rodzimym rynku Konrada Kuśmiraka.
Wraz z głównym bohaterem, Kamykiem, wziąłem się za eksploracje postapokaliptycznej Polski. Jako że kocham czy to Fallouta, czy Mad Maxa, temat był mi bliski. A i przeczytana niegdyś „Samotność Anioła Zagłady” Roberta J. Szmidta zdecydowanie mi leżała, więc tym ciekawszy byłem, co przygotował dla mnie Konrad Kuśmirak. Jak się okazało, przeniosłem się w rewiry znane mi w miarę przyzwoicie – w okolice Białegostoku, w tym do Choroszczy. Sam pomysł na postapokalipsę wydał mi się całkiem świeży. Zamiast zaczynać wszystko od klasycznego wciśnięcia „czerwonego przycisku” przez wszystkie atomowe potęgi świata, to Matka Natura wycięła Ziemi numer i zbombardowała powierzchnię planety promieniowaniem Gamma. Nasz padół łez nie zniósł tego zbyt dobrze, nie wytrzymały też palce lewitujące nad wspomnianymi guzikami. Gdy skończyła z nami kosmiczna fala zniszczenia, ludzie – w szoku i amoku – poprawili po niej to, co przegapiła. (więcej…)

Frankenstein, Mary Shelley – Historia oryginalna

F

Doświadczenia ostatnich lat nauczyły mnie, że warto sięgać po oryginalne źródła, z których wyewoluowały popularne elementy współczesnej popkultury. Po obejrzeniu wszystkich tych filmów o dystopiach, dobrze jest w końcu przeczytać „Rok 1984” Orwella, „Nowy wspaniały świat” Huxleya czy „451 stopni Fahrenheita” Bradbury’ego. Po tych lekturach na „Equilibrium” patrzy mi się po prostu inaczej*. Jakiś czas temu sięgnąłem też po literacki oryginał „Dr. Jekylla i pana Hyde’a”. A teraz przyszła pora, by poznać – jak to się teraz komiksowo mówi – „origin story” innego z popkulturalnych monstrów. Padło na absolutnego klasyka, czyli… Frankensteina. Czy może poprawniej: na potwora stworzonego przez Frankensteina.

W popkulturze od dawna utarło się, że Frankenstein to imię potwora stworzonego z ludzkich szczątków przez szalonego naukowca. Część z Was pewnie zdaje sobie z tego sprawę, dla części to będzie nowość – otóż, Frankenstein w rzeczywistości był owym szalonym naukowcem, a na imię było mu Wiktor. Stworzone przez niego monstrum, w przypadku którego sam proces twórczy był opisany naprawdę szczątkowo, tak naprawdę nigdy nie dorobił się własnego imienia. Przez cały czas trwania akcji powieści Mary Shelley ten klasyczny potwór został, tak naprawdę, nienazwany. (więcej…)

Para w ruch, Terry Pratchett – Moist von Lipwig w pociągu

P

Dzień, w którym w moje ręce wpada nowa powieść Terry’ego Pratchetta, na ogół ma w sobie coś ze święta. Ukochałem sobie twórczość tego autora, tak jak ukochałem sobie filmy Woody’ego Allena i pizzę. I choć książki ze Świata Dysku – jak i wszystko inne – bywają czasem lepsze, czasem gorsze, zawsze umiem czerpać z nich ogromną przyjemność. A przychodzi mi to szczególnie łatwo, gdy głównymi bohaterami są Moist von Lipwig, komendant Vimes i lord Vetinari.

Wiedząc już, kto obstawił tym razem pierwsze skrzypce, oraz zdając sobie sprawę z faktu, że pod lupę została wzięta kolej żelazna, możecie się chyba łatwo domyślić, jaki dokładnie będzie temat przewodni „Pary w ruch”, prawda? Tak jest, niezastąpiony Moist von Lipwig po raz kolejny stanie przed epokowym wyzwaniem. Tym razem będzie musiał dojrzeć potencjał tam, gdzie wielu innych widzi prychającego parą szatana. Zaś chwilę później przyjdzie mu ów potencjał wykorzystać w ekstremalnych warunkach polowych, gdyż równowaga polityczna w Świecie Dysku po raz kolejny została zachwiana. (więcej…)

Wayne: Mściciel z Gotham – Mroczny Rycerz w wydaniu literackim

W

Są pewne typy literatury, za które każdy bierze się na własną odpowiedzialność, wiedząc, że najprawdopodobniej czeka go droga przez intelektualną mękę. Albo, jeśli znajduje ukojenie w dosyć specyficznej odmianie masochizmu, trafi do płynącej absurdem i beletrystycznym szaleństwem krainy „guilty pleasure”. Ja się zaliczam właśnie do tej drugiej grupy. Kilka lat temu poznałem uroki „growych powieści”, które w – często – bardzo nieudolny sposób poszerzały moją wiedzę o światach ulubionych gier. W następnej kolejności przyszły „growe komiksy”, które robiły pi razy drzwi to samo, tylko w postaci, jak się łatwo domyślić, obrazkowej. A teraz, dzięki Tracy’emu Hickmanowi, poznałem coś zupełnie nowego, czyli… „powieść komiksową”. Innymi słowy, „Wayne of Gotham”* to historia Mrocznego Rycerza przedstawiona bez użycia komiksowych paneli czy żadnej innej formy obrazu. (więcej…)

Żywe Trupy, cz. 1 oraz 2 – Słuchowisko z zombie w tle

Ż

Od dłuższego czasu chodziło mi po głowie spróbowania swoich sił z audiobookami. Nie jest tajemnicą, że wracając do domu tramwajem z pracy człowiek po prostu nie ma siły na cokolwiek. Zawsze staram się zebrać w sobie – pisać i czytać. Ale czasem zużycie materiału bierze nade mną górę i, jak to się ładnie mówi, marzę tylko i wyłącznie o zamknięciu oczu i przycięciu komara. A to skutecznie utrudnia i pisanie, i czytanie, jak się zapewne domyślacie. Słuchanie muzyki, choć absolutnie genialne, nie zawsze zaspokaja zaś moją potrzebę na popkulturalną konsumpcję. Stąd właśnie ten pomysł na audiobooki. Ciągle tylko nie wiedziałem, od czego zacząć… (więcej…)

StarCraft II: Punkt Krytyczny – Tu zaczyna się walka o Serce Roju

S

Zastanawiam się ostatnio, czy to powieści na podstawie gier tudzież do tych gier nawiązujące robią się coraz lepsze, czy to mi się zmienia perspektywa. Pomijam już fakt, że z czysto „fanowskiego” punktu widzenia, powieści takie, jak „Heaven’s Devils” czy „Devil’s Due” były bardzo przyjemne. Ale już takie „Pola Aspho” osadzone w uniwersum Gears of War były, według mnie, po prostu dobre jako powieść, nawet w oderwaniu od gry. I teraz pytanie – czy to Christie Golden pisze coraz lepiej, czy po prostu mi się jej powieści coraz bardziej podobają, ot tak. Ponieważ „StarCraft: Flashpoint” podobał mi się wręcz niesamowicie.

Fabuła startuje dokładnie w tej samej sekundzie, w której urywa się outro w „Wings of Liberty”, czyli pierwszej z trzech części opowieści składającej się na StarCrafta II. Jim Raynor musi ewakuować Sarę Kerrigan z ciągle opanowanej przez Zergów planety Char. Choć Sarah częściowo wróciła do swojej ludzkiej postaci, nadal posiada w sobie geny Zergów, co widać nawet na pierwszy rzut oka. Nic też nie wskazuje na to, by miała szybko wrócić do zdrowia. Po opuszczeniu Char w trybie ekspresowym, Jim i jego załoga stają przed trudnymi pytaniami. Jak bardzo mogą zaufać Valerianowi Mengskowi? I ile są w stanie poświęć, by ratować Sarę Keriigan, osobę, która pod postacią Queen of Blades unicestwiła miliony, jeśli nie miliardy istnień? (więcej…)

Chemia śmierci, Zapisane w kościach i Szepty zmarłych, czyli ponure przygody sądowego antropologa

C

Po „lekkim” przedawkowaniu fantastyki w te wakacje, czułem potrzebę na jakąś twardziej stąpającą po ziemi odskocznię. A że w prezencie ślubnym dostaliśmy z żoną łącznie trzy książki nieznanego nam wcześniej Simona Becketta, postanowiłem zabrać się właśnie za nie. Opis wskazywał na literaturę z gatunku mrocznego kryminału sądowo-medycznego, więc uznałem, że na taką okazję będzie jak znalazł. Do tego światowy bestseller, więc istniało prawdopodobieństwo, że będzie to literatura bardzo lekko przyswajalna, a przy tym i wciągająca. I tak właśnie było.

Postanowiłem zabrać się za wszystkie trzy książki za jednym zamachem, ponieważ tekst piszę po powrocie z wyjazdu, na którym je pochłonąłem. Patrząc z perspektywy czasu, nie ma sensu rozbijać wywodu na trzy części, gdyż kolejne opowieści Simona Becketta nie różnią się od siebie na tyle, by było Was czym zanudzać. Co nie znaczy, że nie różnią się w ogóle – byłby bardzo nieuczciwy wobec autora i wykreowanego przez niego bohatera, doktora Huntera, gdybym coś podobnego stwierdził. (więcej…)

Czarne Sny, Paweł Kornew – Sopel zaczyna gonić własny ogon?

C

Długo zastanawiałem się, czy napisać o „Czarnych snach” dwa teksty – każdy o jednej z wydanych w Polsce części – czy może jednak tym razem zamknąć się w jednym. Jako że książki przeczytałem jedna po drugiej i nie miałem pod ręką laptopa, żeby w między czasie spisać swoje wrażenia, postanowiłem tym razem jednak skomponować jeden materiał. Prawda jest taka, że i tak by mi się pewnie wszystko pokręciło, więc musiałbym robić dobrą minę do złej gry. Wróćmy się do Sopla, który z kolei… tak, tak – wrócił do Przygranicza.

Przyznaję, że wstęp do trzeciego tomu (tudzież piątej części, ta numeracja mnie kiedyś zabije) przygód Śliskiego trochę mnie zawiódł. Liczyłem na jakiś bardziej rozbudowany opis życia naszego dobrego kolegi w Rosji, po brawurowej ucieczce z magicznego „międzyświata”. A tu jak zwykle wszystko potoczyło się bardzo szybko. Dosłownie po 20 stronach Sopel miał już bardzo silną motywację, żeby jednak ponownie przejść przez portal i wrócić do krainy spowitej mrozem. Przy okazji miał też przeprowadzić mały oddział szturmowy na drugą stronę, ale – jak to zwykle w tej serii bywa – nie wszystko potoczyło się zgodnie z planem. (więcej…)

Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze