Postanowiłem zrobić eksperyment. Kiedy człowiek naczyta się komiksów osadzonych w światach rozmaitych gier komputerowych, zaczyna rozumieć, co to znaczy żyć na krawędzi. Wzrasta pragnienie na więcej i więcej adrenaliny, więc bierze się za tytuły, które już samą okładką gwarantują, że zrobią wszystko, by wydrapać czytelnikowi oczy tylko po to, by po chwili urżnąć mu głowę zaraz przy kolanach. Taka właśnie eskalacja nastąpiła ostatnio u mnie – postanowiłem przeczytać komiksowego „Prototype’a 2”, mimo że samej gry jeszcze nie poznałem. Pomyślałem, że skoro znam pierwszą część wersji multimedialnej i czytałem też jeden z komiksów, to mogę spróbować, jak będzie mi się czytało taką opowieść obrazkową, która ma mnie wprowadzić w nową historię. Zawsze oceniałem komiksy z perspektywy osoby, która już zna fabułę gry – teraz zrobimy na odwrót. Jako się rzekło, takie eksperymentu uczą człowieka, co to jest prawdziwe życie.
(więcej…)Prototype komiksowo – Romans klasy B z zombie w tle
Lektura komiksu związanego z jakże lubianą przeze mnie grą „Prototype” była bardzo zaskakująca. Z jednej strony ta opowieść graficzna powtarzała błędy wielu innych produkcji przygotowanych przez artystów ze studia Wildstorm. Fabuła kolejnych zeszytów miała taki wpływ na wydarzenia z gry, jak recenzowany przeze mnie wcześniej „Mirror’s Edge”. Do tego doszła masa gore a la „Modern Warfare: Ghost”. I to wszystko zostało jeszcze wymieszane z wątkiem miłosnym między dwoma twardymi glinami (między panem policjantem i panią policjant, gwoli ścisłości). Brzmi jak dramat, a… wyszła z tego całkiem przyjemna mieszanka.
(więcej…)Gears of War komiksowo – Opera testosteronowa
Gears of War jest, pod kątem fabularnym, bardzo specyficzną serią. Z jednej strony, w szczególności w pierwszej odsłonie, scenariusza praktycznie nie było, zaś każdy z bohaterów miał rolę godną Arnolda w Terminatorze – skupiał się głównie na wykrzykiwaniu śmiertelnych gróźb i uważał, żeby przez cały czas trwania kampanii nie wypowiedzieć więcej niż sto słów. A jednak ta historia miała urok, zresztą tak jak i Terminator. Co więcej, w drugiej części pięknie rozwinęła skrzydła, a w trzeciej epicko (choć nie do końca satysfakcjonująco, jak dla mnie) zapięła fabularną klamrę.
(więcej…)Silent Hill komiksowo – Królestwo niczyje, gdzie obcy zginie
Silent Hill jest jednym z horrorów mojego dzieciństwa. Straszył mnie, gdy w podstawówce grałem w niego na PSX-ie kolegi, a wspomnienie o nim do dziś robi na mnie wrażenie. Dlatego też chętnie sięgnąłem za komiksy na podstawie tej serii – krwawy straszak miał być miłą odmianą od pozostałych tytułów growych, którym na ogół było bliżej do fantasy lub s-f, a nie do horroru.
Jako że z serią obcowałem bardzo dawno, na wszelki wypadek niektóre fakty sprawdziłem w internecie. Tak jak mi się wydawało, komiksowe Ciche Wzgórze jest raczej wariacją na temat motywu przewodniego z gry, a nie wierną adaptacją. Nie spotkacie tu kluczowych postaci, nie dowiecie się też istotnych faktów dotyczących historii uniwersum. Przyjrzyjmy się najpierw właśnie kwestii fabularnej, zanim przejdziemy do dokładnego omówienia, co twórcy zrobili dobrze, a na czym polegli (tego drugiego jest o niebo więcej, niestety).
(więcej…)Mass Effect komiksowo – Tak powinno się poszerzać uniwersum
Mass Effect jest jedną z najgłośniejszych serii gier ostatnich lat. Niezależnie od tego, czy się lubi kierunek, jaki obrała seria pod kątem mechaniki. Niezależnie od tego, czy była wydawana przez Korporację Zła, strzelające płatnymi mini-dodatkami na lewo i prawo Electronic Arts. I, wreszcie, niezależnie od tego, czy się podobało pierwotne zakończenie trylogii, czy też nie (choć ponoć istnienia takich form życia, którym się podobało, nie stwierdzono). Od pewnego momentu nic nie mogło zmienić faktu, że na kolejne odsłony tej serii czekało się z utęsknieniem. Dla mnie zaś jedynka jest jednym z ciekawszych eRPeGów minionej generacji konsol, z jakimi miałem styczność. I jedną z ulubionych, interaktywnych oper kosmicznych.
(więcej…)Severed – Przerażający obraz
Świetne komiksy o Batmanie sprawiły, że nabrałem szczerej ochoty na lepsze poznanie dorobku Scotta Snydera. Na pierwszy ogień poszło „The Wake”, o którym pisałem niedawno, a w następnej kolejności chwyciłem się za „Severed”. I tak jak snyderowska wizja „Wodnego Świata” mnie nie ruszyła, a wręcz trochę zniechęciła, tak jego podejście do horroru mnie oczarowało.
Na wstępie muszę coś od razu zaznaczyć. To nie tylko scenariusz Snydera (w duecie ze Scottem Tuftem) mnie kupił, ale też – a może: przede wszystkim – obłędne, oszałamiające, cudowne i przerażające ilustracje Atilla Futaki. Stanowią one, jak mi się zdaje, główną siłę napędową mrocznego klimatu w „Severed”. I choć może traciłyby, jako całość, urok pozbawione odpowiedniej historii, to i tak byłyby warte uwagi każdego fana komiksów. Wszystkie kadry co do jednego wyglądają, jakby Futaki poświęcił im pełnię uwagi i przez kolejne tygodnie nie zajmował się niczym innym, jak dopieszczaniem detali. Podobna pieczołowitość kojarzyła mi się dotąd przede wszystkim z ilustracjami Adiego Granova z „Iron Man: Extremis”. Teraz z kolei do mojej kolekcji przykładów na absolutnie bezbłędną oprawę wizualną doszedł właśnie „Severed”. Futaki mnie oczarował swoją. Gdy przychodziło co do czego, horror dosłownie wylewał się z kolejnych stron opowieści. (więcej…)
Wake – Scott Snyder i jego Wodny Świat
Morska postapokalipsa jest tematem cokolwiek śliskim (ha ha). Nie wiedzieć czemu, ciężko jest z niej wycisnąć coś sensownego i wiarygodnego. Może dlatego, że utarło się, iż najbardziej przerażającym mieszkańcem oceanów jest rekin, a ten swoją niszę w popkulturze już ma i bynajmniej nie jest ona – ta nisza – związana z życiem po końcu świata. Już dawno temu Kevin Costner próbował ożenić „Mad Maxa” z morską opowieścią i skończyła się to spektakularną klęską pod postacią trudnego w odbiorze filmu „Wodny Świat”. Dosyć niedawno zaś za podobny temat złapał się Scott Snyder, którego dotąd znałem głównie z rewelacyjnych komiksów o Batmanie (przypomnijmy: mowa o „Court of Owls”, „Death of the Family” oraz „Year Zero” i „Endgame”). Jak sobie poradził z „The Wake”? (więcej…)
Batman: Zero Year oraz Endgame – Odważne pomysły kontra zbyt odważne pomysły
Odświeżone przez Scotta Snydera oraz Grega Capullo opowieści o Mrocznym Rycerzu z Gotham to, bez dwóch zdań, moje ulubione komiksy publikowane aktualnie przez DC. Miałem podejście do jeszcze kilku innych serii, które zaczęły się ukazywać w ramach restartu New 52, i nic się nawet nie zbliżyło w moim prywatnym rankingu do genialnego „Court of Owls” czy niesamowicie wciągającego, ale zostawiającego niedosyt, „Death of the Family”. Dlatego też z wypiekami na twarzy czekałem na kolejną historię od tego duetu artystycznego – podzielone na dwie części „Zero Year”. Niestety, gdy rozpocząłem już lekturę, w ogólnym rozrachunku czekał mnie zawód. Nie do końca jasny i oczywisty, ale nadal zawód. „Zero Year” na tyle mnie zaskoczyło, że nie za bardzo potrafiłem zebrać myśli na jego temat i sensownie spisać. Musiałem poczekać aż do końca kolejnego wątku, „Endgame”, by w końcu sobie wszystko ułożyć.
Zanim przejdziemy do dalszej części recenzji, trzeba omówić jedną kwestię formalną. Połączyłem dwie części „Zero Year” oraz „Endgame” w jeden tekst, ponieważ – ze względu na ciągle tę samą ekipę artystyczną – mają bardzo wiele punktów styku. Co więcej, część wniosków związanych z „Rokiem zero” nasunęła mi się dopiero po skończonej lekturze kolejnej historii – tym chętniej połączyłem swój wywód w jedną całość. (więcej…)
Fantastyczna Czwórka – Kopanie leżącego czy niemożliwa obrona?
Jak się zdaje, o nowej wersji „Fantastycznej Czwórki” świat wydał werdykt już dawno temu. Pierwsze skrajnie negatywne recenzje wywołały reakcję łańcuchową, która spowiła Pierwszą Rodzinę Marvela aurą kompletnej i ostatecznej porażki. Sytuacja jest podobna do tej, która nie tak dawno temu towarzyszyła premierze „Terminatora: Genisys”. Tak, film był zły, ale… nie aż tak zły, jak bardzo wyraźnie sugerowały przed- i okołopremierowe recenzje oraz opinie. I tak samo jest z „Fantastyczną Czwórką” – to po prostu wzorcowy przykład fatalnego kina. Ale to, że w jakichś rankingach nowe „F4” wypada gorzej od klasycznej klapy, jaką był „Batman & Robin” nie znaczy, iż mamy do czynienia z porażką na tym samym poziomie. Chociażby dlatego, że nakręcenie komiksowej adaptacji tak złej, jak Mroczny Rycerz od Joela Schumachera wymaga całej masy kreatywności. Tam był śpiewający Arnold Scharzenegger z lodowymi one-linerami! Zaś „Fantastyczna Czwórka” z jakiejkolwiek kreatywności jest doszczętnie wyprana. (więcej…)
Ultimate Iron Man – Człowiek z żelaza oczami Orsona Scotta Carda
Gdyby ktoś mnie spytał, z czym kojarzy mi się Orson Scott Card, bez namysłu odpowiedziałbym, że z taśmową produkcją powieści z uniwersum Endera. Żeby nie było tu żadnych wątpliwości – kocham „Grę Endera”, ale obszerność tego świata przeraża mnie doszczętnie. W szczególności, że próbowałem czytać kolejne części tej gigantycznej sagi i nie potrafiłem się do niej przekonać. Ale nie o tym miałem pisać… Gdy rzuciłem okiem na okładkę „Ultimate Iron Man” zupełnie zaskoczyła mnie obecność na niej nazwiska właśnie pana Carda. Gdyż z komiksami nie kojarzyłem go ani trochę, jak widać niesłusznie.
„Ostateczny Żelazny Mężczyzna” i tak był na mojej długiej liście powieści obrazkowych do przeczytania, gdyż po prostu lubię Ultymatywnego Marvela. Te historie mają spory urok ze względu na swoją spójność i niewielką liczbę tytułów w ramach całego uniwersum. Jest jedna seria o X-Menach, jedna o Fantastycznej Czwórce i jedna o Człowieku-Pająku. I tyle. Do tego dochodzą sporadycznie wydawane krótsze serie, które dosyć łatwo umiejscowić w czasoprzestrzeni tegoż uniwersum, jak chociażby „Ultimates”. Co ciekawe, Tony Stark nigdy nie dostał własnej głównej serii, która leciałaby równolegle do trzech wymienionych wcześniej. Powód tego stanu rzeczy jest chyba dosyć prozaiczny – choć z naszej perspektywy polskich widzów i czytelników jest to jeden z najpopularniejszych bohaterów, w Stanach na przełomie wieków był chyba co najwyżej w lidze B w zakresie objętości grupy odbiorców. I z tego prostego powodu, podczas powstawania uniwersum Ultimate, po prostu nie było miejsca dla serii o nim. Jeśli pamięć mnie nie myli, pierwszy większy występ miał właśnie w „Ultimates”, a seria Orsona Scotta Carda przyszła dopiero później, by ujawnić narodziny jego superbohaterskiego alter ego w tej wersji czasoprzestrzeni Marvela. (więcej…)