Tom Stall wiedzie życie spokojne i ułożone. Uchodzi za wzór wszelkich cnót obywatelskich, na co sobie zasłużył, prowadząc nienaganny bar, w którym stołują się niemalże wszyscy mieszkańcy miasta oraz będąc przykładnym ojcem rodziny. Ma wkraczającego w okres dojrzałości syna, Jacka, i młodziutką córkę, Sarah – prawdziwe oczko w głowie kochających rodziców. Do tego może się również poszczycić przepiękną żoną, za którą oglądają się wszyscy mężczyźni w okolicy… Omal bym nie zapomniał o jeszcze jednej ważnej części życia Toma. Ma on również swoją… przeszłość.
Życie człowieka może się czasem obrócić o 180 stopni przez jeden głupi zbieg okoliczności. Lub – jeśli ktoś tak woli – przez zrządzenie losu. Pewnego dnia do baru Toma zawitało dwóch gentlemanów poszukiwanych w kilku stanach za wielokrotne morderstwa. Ich jedynym celem było oczywiście zdobycie funduszy na dalszą podróż po Ameryce – nie spodziewali się jednak, że napotkają opór. Gdy tylko pierwszy z nich wyjął broń, został natychmiast powalony przez właściciela lokalu, uzbrojonego jedynie w dzbanek kawy. Los drugiego był jeszcze mniej ciekawy, gdyż skończył naszpikowany ołowiem z broni partnera. Tom został jednogłośnie okrzyknięty lokalnym bohaterem. Były światła, kamery, zdjęcia i pytanie: „Kto go nauczył zabijać?”. Sytuacja jeszcze bardziej się skomplikowała, gdy bar odwiedziło dwóch mężczyzn w czarnych garniturach. Jeśli wierzyć ich słowom, Tom wcale nie jest tym, za kogo się podaje… (więcej…)
Batman: Początek – Drugi początek Mrocznego Rycerza
Ciężko zacząć recenzję filmu, o którym wszystko zostało już powiedziane. Którego bohater jest już znany na wylot, by nie powiedzieć, że jest wręcz zużyty, a mimo to ciągle jest tematem rozmów wielu grup tematycznych. Ile razy można odgrzewać tego samego kotleta? „Batman i Robin” był przykładem na to, że liczba ta jest wielce ograniczona, a jej przekroczenie owocuje nie tyle spalenizną, co armagedonem. Cuda się jednak zdarzają, a naszym lokalnym cudotwórcą okazał się Christopher Nolan, który udowodnił już raz, że ma zadatki na kinematograficznego mesjasza. To właśnie spod jego ręki wyszło wiekopomne „Memento”! Do dziś naukowcy nie stwierdzili, co Nolan zrobił z owym „kotletem” (zapewne utylizował), gdyż „Batman – Początek” nie przypomina w niczym znanej wszystkim, starawnej potrawy. Po jego obejrzeniu ma się tylko takie dziwne, matrixowskie wrażenie – „Stara saga nie istnieje!”. (więcej…)
X-Men: Ostatni bastion – Miejmy nadzieję, że jednak nie ostatni
„X-Men 3: Ostatni bastion” był, bez dwóch zdań, jednym z najbardziej oczekiwanych filmów tego roku. Dwie poprzednie części kinowych przygód mutantów zyskały sobie tylu sympatyków, że powstanie kolejnych sequeli było jedynie kwestią czasu. Oczywiście, wszyscy mieli nadzieję, że produkcja ponownie będzie trzymała poziom poprzedniczek. Pierwsze zagrożenie dla tej sielskiej wizji przyszłości, w której wszystkie adaptacje komiksów są piękne i wierne zarazem, przyszło nieoczekiwanie – zmieniła się osoba reżysera i na stołku Bryana Singera zasiadł Brett Ratner (odpowiedzialny m.in. za „Godziny szczytu” i „Family man”). Oczywiście, nie był to powód, by od razu popadać w panikę, więc rzesze fanów Wolverine’a postanowiły cierpliwie czekać do dnia premiery, by po seansie wydać swój werdykt. Doczekali się. Czy było warto? (więcej…)
X-Men – Wzór do naśladowania
„X-Men” Bryana Singera z roku 2000 to jeden z pierwszych filmów, które powstały na fali manii adaptowania komiksów na srebrny ekran. Jak już dziś dobrze wiemy, większość takich produkcji jest pełna mielizn technicznych, intelektualnych i interpretacyjnych (swoboda, z jaką scenarzyści przystosowują dla swoich potrzeb historie opowiedziane przez rysowników, bywa czasem powalająca). Udanych przeniesień jest naprawdę niewiele, a ich liczba wcale nie wzrasta z upływem lat tak szybko, jak by się tego chciało. Do udanych prób można zaliczyć między innymi pierwszą odsłonę „Spider-Mana” (choć i tak nie ustrzegła się ona licznych wpadek), Burtonowskie „Batmany”, legendarne już „Sin City” oraz… właśnie „X-Men”. Tak jest, drodzy czytelnicy – film z mutantami w roli głównej jest, jak dotąd, jedną z najlepszych adaptacji komiksu!
(więcej…)
Spider-Man: Reign – przerwana emerytura Pajęczaka
Po wręcz nieprzyjemnej przeprawie przez „Wolverine – Koniec”, podchodziłem do „Reign” jak pies do jeża. Nauczyłem się, że „emerytalne” komiksy wcale nie muszą być tak ciekawe, jak bym się na zdrowy rozsądek spodziewał. Koniec superbohatera jest znacznie trudniejszym tematem od jego początku. Chociażby dlatego, że gdy staje się superbohaterem, to tak naprawdę nie jest jeszcze ani super, ani tym bardziej bohaterem. Jeśli jego początek był mało epicki – a umówmy, się ukąszenie pająka nie powala – można jeszcze wszystko naprawić. Podkolorować we wspomnieniach. Zmazać kolejnymi dokonaniami herosa. A koniec? Koniec to… cóż, koniec. Nie ma miejsca na poprawki. (więcej…)
X-Men: Pierwsza klasa – film też pierwsza klasa!
Marvel coraz bardziej nas rozpieszcza. Niedawny „Thor” był naprawdę przyzwoity, mi osobiście bardzo się podobał. Stara seria o „Spider-Manie” została zaorana i jest kręcona od nowa ze względu na wyraźną niechęć fanów do niektórych rozwiązań. Wielkimi krokami zbliża się seria „Avengers”, która będzie nas rozpieszczać świetną obsadą i, miejmy nadzieję, nie gorszym scenariuszem. A teraz to… film, na który za bardzo nie czekałem, gdyż kompletnie nie wiedziałem, czego się po nim spodziewać, a który okazał się istnym dziełem komiksowo-adaptacyjnej sztuki. Przed Państwem „X-Men: Pierwsza klasa”!
Fabuła filmu – skonstruowana przez scenarzystę, reżysera i twórcę Kick-Assa w jednej osobie, czyli Matthew Vaughn – traktuje o początkach jednych z najpotężniejszych mutantów znanych z marvelowskiego uniwersum. Mowa o Magneto i profesorze Xavierze, znanym jako Profesor X. Niektórzy mówią też na niego też Wózek. Nawet jeśli nie czytacie komiksów, mogliście mieć okazję ich poznać przy okazji trzech części filmów o X-Menach, które już jakiś czas temu gościły na ekranach kin i cieszyły się naprawdę ciepłym przyjęciem. Tym razem jednak siłą rzeczy cofamy się w czasie, do okresu kryzysu kubańskiego, kiedy ludzie jeszcze nie zdawali sobie sprawy z faktu, że między nimi ukrywają się i mieszkają osoby, która można byłoby nazwać kolejnym ogniwem w łańcuchu ewolucji. (więcej…)
Thor – Stan Lee znów świętuje
Marvel od wielu lat stara się udowodnić, że komiksy da się przenieść na srebrny ekran, uzyskując przy tym oszałamiający efekt. Wiele razy już się udało – wystarczy chociażby wspomnieć „X-Menów” czy „Iron Mana”. Czasem wynik finalny pozostawiał wiele do życzenia, ale dał się oglądać – tak było między innymi z serią o Spider-Manie, która z części na część stawała się coraz mniej strawna. Uczciwie trzeba też nadmienić, że pojawiły się prawdziwe potworki, jak „Elektra”. Jak myślicie, do której grupy zalicza się dopiero co wpuszczony do kin „Thor”?
Przyznaję, że z komiksów Thora kojarzę tylko oględnie – wiem, że był i w sumie na tym kończy się moja imponująca wiedza. Siłą rzeczy więc, wybierając się na seans, nie musiałem się martwić o takie detale jak to, czy ktoś zeszmaci bohatera z czasów mojego dzieciństwa. Nie mam więc też pojęcia, jak daleko wylądowało jabłko od jabłoni i czy filmowy Thor jest równie niesamowity, co ten komiksowy. Bo trzeba Wam wiedzieć, że niesamowity zdecydowanie jest. (więcej…)
Dobry początek i marny koniec Wolverine'a
Obok Spider-Mana, Wolverine jest drugim z najbardziej lubianych przeze mnie bohaterów komiksów. Gdzieś tam za nimi – już sporo w tyle – są jeszcze Iron Man i Batman, ale to głównie za sprawą filmowych kreacji. Co się tyczy Rosomaka, nie miał on tyle szczęścia w zakresie publikacji, co Pajęczak. Ten drugi od roku 1962 miał własny, comiesięczny periodyk, ten pierwszy zaś musiał zaczynać karierę z całą menażerią dziwadeł, czyli z X-menami. Karma jednak chciała, by to właśnie on, Logan zwany Wolverinem, stał się najpopularniejszym bohaterem z całej ekipy. I nic dziwnego – w uniwersum Marvela chyba nie ma drugiej tak intrygującej postaci!
Czemu tak uważam? Czy raczej – czemu tak uważa większość osób czytających komiksy? Wolverine jest ciekawy między innymi dlatego, że dopiero w kilkadziesiąt lat po jego narodzinach na kartach komiksu dostajemy odpowiedzi na najbardziej podstawowe pytania na temat jego pochodzenia. Część informacji pojawiła się dopiero w latach 90-tych ubiegłego wieku, a chyba najwięcej kwestii zostało poniekąd rozwikłanych w ciągu ostatniej dekady. (więcej…)
"Spider Man Noir" oraz "Eyes Without a Face", czyli Peter Parker, jakiego nie znał świat
Robiąc sobie przerwy w czytaniu Spider-Mana z lat 60-tych ubiegłego wieku, zacząłem się interesować też innymi seriami, które wyszły z Pajęczakiem w roli głównej na przestrzeni ostatnich dekad. W tym zakresie najciekawszym odkryciem, jakiego dokonałem, jest zdecydowanie seria „Marvel Noir”, która bierze pod lupę klasycznych bohaterów i wrzuca ich w czasy… wielkiego kryzysu w Stanach Zjednoczonych. Przyznacie chyba, że sam koncept jest arcyciekawy, nieprawdaż?
W tym tekście zajmiemy się oczywiście tylko Spider-Manem w wydaniu „Noir”, ale kto wie, czy też nie wezmę się za inne znane mi postacie (w grę wchodzi przede wszystkim Iron Man i Wolverine, choć nie wiem, czy nie miałbym ochoty na wszystkie dostępne konfiguracje). (więcej…)
The Amazing Spider-Man – roczniki 1962-1963
Spider-Man zawsze był moim ulubionym superbohaterem. Nigdy szczególnie nie lubiłem komiksów i nie interesowałem się nimi. Batman, Superman – te postacie oczywiście znałem, ale szczególną sympatią ich raczej nie darzyłem (choć w pierwszym przypadku stan rzeczy się zmienił wraz z premierą filmów Nolana). Zaś Spider-Man… Tak, jak się było w podstawówce, to się oglądało i kreskówkę – do dziś uważam, że genialną, tak swoją drogą – i czytało się komiksy. Tych ostatnich było co prawda jak na lekarstwo i wychodziły bardzo nieregularnie, ale jako że dzieciaki mają masę czasu, filowałem przy kiosku aż upolowałem nowe wydanie. (więcej…)