Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

CategoryGry

Fallout – Uniwersalny Żołnierz, czyli poradnik tworzenia postaci

F

Nie tak dawno temu na cudownej stronie Good Old Games był do wzięcia za darmo komplet dwóch Falloutów wraz Tacticsem. Dla jednych była to świetna okazja do nadrobienia klasyki, a dla mnie… możliwość przekonania się, czy taką klasykę w ogóle da się jeszcze nadrabiać. Dzięki znajomemu już wiem, że tak – nie znając tej serii, dopiero teraz, 16 lat po premierze (sic, to już tyle wiosen minęło!) wziął się do gry. I się zakochał. Czyli pewne tytuły się nie starzeją.

Chciałem mu z tej okazji podrzucić napisany wieki temu poradnik do pierwszego Fallouta, żeby stworzył sobie komfortową postać. I okazało się, że jest to jeden z tych tekstów, których nie zarchiwizowałem na stronie. Dlatego teraz nadrabiam ten brak. :-] 

Prezentowana poniżej postać ma dwie zalety. Po pierwsze, gra się nią bardzo łatwo i przyjemnie, a żadna walka nie stwarza większych trudności – w zasadzie można wszystkich eliminować z bezpiecznej dla nas odległości. Drugą, o wiele ważniejszą zaletą jest możliwość pełnego poznania świata gry – dzięki odpowiednio wysokiej inteligencji i umiejętnościom oratorskim otwiera się dla nas droga do wszystkich questów. Oczywiście, polecam też zagranie postacią-debilem – jest to bardzo ciekawe doświadczenie, ukazujące Fallouta od zupełnie innej strony.
Ale do rzeczy. (więcej…)

Sleeping Dogs – Cios, którego się nie spodziewałem

S

Są takie chwile, które przypominają mi, czemu jestem graczem, czemu lubię spędzać czas czy to przy PeCecie, czy przy konsoli. Wiele z takich momentów można przewidzieć. Gdy biorę się za nowy tytuł od Blizzarda czy Rockstara, wiem, co mnie czeka. Zachwyt, miłość, dziesiątki cudownie spędzonych godzin, których nigdy nie będę żałował. Jednak niektóre takie momenty przychodzą kompletnie znienacka, przez co frajda, i tak już trudna do wyobrażenia, staje się jeszcze większa, gdyż była nieoczekiwana. Tak miałem ze Sleeping Dogs. Funkcjonariusz Wei Shen przyszedł do mojego domu, obił po twarzy, wcisnął pada w ręce i trzymał mnie za klejnoty rodzinne dopóki nie poznałem jego historii od początku do końca. (więcej…)

Prototype 2 – Doskonała mechanika kontra doskonale zły scenariusz

P

Radosna sieczka – która nie stawia może szczególnie wielkich wyzwań przed graczem, ale oferuje widowiskową jatkę – chyba już do końca świata będzie się znajdowała w kręgu moich growych zainteresowań. Dlatego też Prototype 2 był zdecydowanie jednym z tych tytułów, które chciałem w końcu nadrobić. Jedynka nie była pozbawiona wad, ale… niech mnie dunder świśnie, jakże ona była przyjemna! Tam przepakowane umiejętności były wszystkim, tylko nie problemem, z którym twórcy chcieliby walczyć. Bieganie po ścianach, szybowanie, skakanie nad nie takimi znowu niskimi kamienicami i, wreszcie, masakrowanie dziesiątków wrogów po prostu bawiły. W dwójce zaś bawią jeszcze bardziej, ale… no właśnie, ale. (więcej…)

God of War: Chains of Olympus oraz Ghost of Sparta – Mniejsze gwałty Kratosa

G

Po ukończeniu God of War II, czułem wielki niedosyt, nieugaszone pragnienie dalszego niszczenia jednego mitu greckiego za drugim. Tak jak między jedynką a dwójką Boga Wojny zrobiłem sobie ze dwa miesiące przerwy, tak teraz czułem, że od razu mam ochotę na więcej. Szczęśliwie, miałem pod ręką zestaw remasterowanych dwóch gier, które pierwotnie ukazały się na PSP. Płytę wrzuciłem do czytnika i… niewiele później obydwie gry też mogłem już odhaczyć na liście ukończonych. Ze względu na tempo, z jakim się przez nie przebiłem, postanowiłem z tego zrobić jeden materiał.

Jednak nie jest to jedyny powód, dla którego pomyślałem, że w tym wypadku nie ma co rozdrabniać się na dwa teksty. Szczerze mówiąc, określenie „mniejsze” idealnie pasuje do tych gier pod każdym względem. Raz, że zostały one zrobione na PSP, czyli konsoli kieszonkowej. Dwa, że ich rozmach jest kompletnie nieporównywalny z tym, czego dokonało studio Santa Monica na stacjonarnych konsolach Sony (tak, w tym wypadku za projekt był odpowiedzialny inny developer, Ready at Dawn). Trzy, że… Chains of Olympus ukończyłem w 4 godziny (słownie: cztery!). Z Ghost of Sparta było już znacznie lepiej i miałem przy nim zabawy jakoś na 6-7 pełnych obrotów wskazówki minutowej po cyferblacie zegara. Gdybym w dniu premiery kupił którąś z tych gier, to chyba ze smutku od razu przeszedłbym je po trzy razy, żeby jakoś przed samym sobą uzasadnić nietrafiony zakup. (więcej…)

Spider-Man: Shattered Dimensions – Pomysły są, wykonania brak

S

Zastanawiałem się ostatnio, jak daleko sięga moja miłość do postaci Spider-Mana. Kilka lat temu przekonałem się, że na pewno wystarczająco daleko, by złapać się za komiksy o nim z wczesnych lat 60-tych. Teraz się zaś okazało, że jestem nawet dobrowolnie w stanie chwycić gry, o których wiem, że na pewno nie powalają. Tak się zaczęła moja przygoda z Shattered Dimensions.

Trzeba przyznać, że od początku widać, iż twórcy mieli kilka ogólnych, niezłych pomysłów na swoją grę. Zdecydowanie świadczy o tym zaangażowanie w roli głównych bohaterów aż czterech różnych Spider-Manów, co jest pomysłem zaiste przednim. Mysterio podczas jednego ze swoich licznych, nieudanych napadów na budynki pożytku publicznego niszczy przez przypadek artefakt, w którym, jak się szybko okazało, drzemała niespotykana moc. W wyniku tego wypadku rzeczywistość, jaką znamy, zaczyna pękać w szwach, zaś jedyną osobą, która może zaradzić coś w kryzysowej sytuacji, jest oczywiście kochany przez wszystkich ścianołaz. Czy, jak już się rzekło, cztery ścianołazy. I Madame Web na dokładkę. (więcej…)

God of War II – Radosnego gwałcenia mitologii ciąg dalszy

G

Są takie serie, które nie potrafią wyjść poza osiągnięcia swojej pierwszej odsłony. Przykładem może być Crackdown, którego miodność nie została ponownie osiągnięta w umiarkowanej kontynuacji. Ta nie tylko nie miała klimatu poprzednika, ale też wiele rzeczy robiła po prostu gorzej. Z kolei pozytywnym przykładem zdecydowanie jest Assassin’s Creed. Za pierwszym razem Ubisoft pokazało świetny model rozgrywki, który niestety został pogrzebany pod powtarzalnością rozgrywki. Z kolei AC II wyeliminowało praktycznie wszystkie bolączki jedynki i dorzuciło do gara jeszcze kilka ciekawych rzeczy, tworząc grę bliską ideału (pomijam tu późniejsze katowanie w kółko tego samego w kolejnych odsłonach). A jak sytuacja ma się z przygodami Kratosa? Jeśli o mnie chodzi, God of War wypada w tym przykładzie… gdzieś po środku. Dopracowuje to, co zostało pokazane w jedynce, ale nie powala w zakresie ewolucji pomysłu. Z drugiej zaś strony, mimo że to jest jeszcze raz „prawie to samo”, i tak wciąga bez reszty. (więcej…)

Rocksmith 2014 – Pierwsze wrażenia z bycia Kowalem Rocka

R

Za sobą mam dopiero kilka godzin nauki gry na wiośle z użyciem najnowszej edycji „gry” od Ubisoftu. Pomyślałem jednak, że pewnym spostrzeżeniami mogę się już podzielić, w szczególności, że kilka osób pytało się o wrażenia i o sensowność zakupu. Sprawdźmy w takim razie, czy jestem w stanie napisać coś w miarę konstruktywnego na ten temat.

Może najpierw odrobiona podłoża – zdarzyło mi się kiedyś przez parę miesięcy brać lekcje gry na gitarze, ale najróżniejsze okoliczności sprawiły, że zrobiłem sobie przerwę… kilkuletnią. Te okoliczności nazywają się „życie studenckie”, które to życie systematyczności na pewno nie sprzyja. Stojący w kącie piękny, wiśniowy Les Paul był jednak moim niekończącym się wyrzutem sumienia. Dlatego też postanowiłem zrobić kolejne podejście do tematu, zanim poddam się ostatecznie, i zakupiłem Rocksmitha 2014. Wersję PC udało mi się upolować, wraz ze specjalnym kablem, za 150 zł na Allegro, ale na wszelki wypadek ostrzegę, że jednak większość sklepów oferuje ten produkt w okolicy 180-200 PLN-ów. Wracając jednak do owej „odrobiny podłoża” – o samej grze na gitarze coś tam wiem, ale z praktyką jest po prostu dramatycznie źle. Dodam też, że piszę o Rocksmithie z perspektywy osoby, której słoń nie nadepnął na ucho, ponieważ… nie ma po czym deptać. Mam binarne zdolności muzyczne – albo słyszę dźwięk, albo nie. Ale co to za dźwięk? Tu się zaczyna bieda. Dlatego też akurat określenie „kowal” pasuje tu jak ulał, gdyż, jeśli kiedykolwiek nauczę się odtwórczo grać na wiośle, to będę to robił jako kompletny rzemieślnik, a nie artysta. (więcej…)

Batman: Arkham Origins – Death in the Family…?

B

Długo się głowiłem, jakby tu zacząć ten tekst od zgrabnego żartu, przeinaczającego kultową wypowiedź Batmana z „Dark Knight”. Coś w stylu: „Arkham Origins to gra, na którą Batman nie zasłużył, ale której potrzebuje”. Czy jakoś tak. Niestety, wszelkie próby spaliły na panewce, ponieważ… to gra, której ani gracze nie potrzebowali, ani na którą Batman sobie nie zasłużył.

I nie zrozumcie mnie źle. To nie jest zły tytuł. Wręcz przeciwnie, jest bardzo przyzwoity, momentami dobry czy bardzo dobry. Ale… to za mało, po prostu. „Dobry” wystarczyłoby mi w kontekście gry o Iron Manie – to by wtedy znaczyło, że podnieśliśmy się z poziomu kompletnego szrotu do czegoś, co w ogóle można nazwać rozrywką. Ale „dobry” w kontekście serii Arkham? To tak jak napisać pod adresem którejś części GTA, że to „sympatyczna gra gangsterska, z którą się całkiem przyjemnie spędza czas”. Ponownie: to po prostu za mało, żeby usatysfakcjonować miłośnika serii. Arkham Asylum był perfekcyjne. Arkham City już podzieliło trochę graczy, ale nadal zasługiwało na co najmniej 9/10.

Zaś Arkham Origins jest „tylko” dobre. (więcej…)

Brutal Legend – O klątwie Batmana i brutalnej jakości

B

Nie wiem, co się stało. Minął niecały miesiąc, a ja stawiam kolejną dychę. Piszę od kilku lat… i stawiam dwie z czterech przyznanych w życiu maksymalnych not w odstępie kilkunastu dni?! I kogo ja mam za to winić niby? Bruce’a Wayne’a? Tima Schafera z Jackiem Blackiem? Doombka? No kogo?! Człowiek nie powinien być osaczany czystym geniuszem, ponieważ później ciężko zagrać w coś „zaledwie” rewelacyjnego…

Z Brutal Legend miałem od początku gigantyczny zgryz. Batman był absolutnie genialny i dostał ode mnie 10/10. Dzieło Tima Schafera również jest genialne, tylko że w zupełnie inny sposób. Od razu śpieszę ze sprostowaniem – nie porównuję tu zawartości obu tytułów! Chodzi mi jedynie o warstwę jakościową, stopień dopracowania, pierwiastek boski etc. Brutal Legend wymyka się wszelkim klasyfikacjom… Jest oryginalny, porażająco grywalny, intrygująco zaprojektowany, wciągający jak ruchome piaski. A przy tym również średnio ładny w rozumieniu Far Cry’owym. I ma jeszcze kawałek do miana Gry Dopracowanej Pod Każdym Kątem. Tylko że momentami koślawa animacja czy jakieś lekkie problemy z detekcją kolizji są niczym wobec całej reszty. Dlatego też postanowiłem się odciąć od wszystkich swoich poprzednich dyszek. Brutal Legend nie zgarnia maksa za chorobliwe wręcz dopieszczenie. Na najwyższą notę zasłużył sobie byciem jedynym w swoim rodzaju. To odważny projekt przeznaczony teoretycznie dla wąskiego grona odbiorców. Rzadko mi się zdarza coś takiego pisać i cieszę się, że w końcu mam okazję. Czegoś takiego po prostu nigdy nie było. A przynajmniej nie słyszałem o żadnym udokumentowanym przypadku. (więcej…)

Batman: Arkham City – Kompletnie inaczej, równie dobrze

B

Kiedy człowiek stawia najwyższą możliwą ocenę, niezależnie od tego, jaką skalą operuje, zastanawia się, czy jest to wyrok, który podtrzymałby również po kilku latach. Czy gra się dobrze zestarzeje, czy nadal będzie zachwycać grywalnością i pomysłami, czy maksymalna ocena nie była na wyrost. Jednym z tytułów, które tak doceniłem, był Batman: Arkham Asylum. Ponad trzy lata po postawieniu 10/10 miałem okazję zagrać znowu i… ponownie postawiłbym 10/10. To jest po prostu niesamowity tytuł. Tym bardziej ciekawiło mnie więc, czy w takim samym stopniu zakocham się w jego kontynuacji, Arkham City, którą ominąłem w dniu premiery, a którą niedawno nadrobiłem. Batman jest legendą, w której zakochiwałem się już wielokrotnie – przy premierze kolejnych filmów. podczas sesji w Arkham Asylum czy kiedy wznowiono komiksy o nim w ramach rewelacyjnego New52. Oraz teraz, kiedy grałem w Arkham City. (więcej…)

Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze