Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

CategoryRecenzje

Biały Orzeł – O pierwszym polskim, staroszkolnym superbohaterze i problemie z jego oceną

B

Stali czytelnicy mojego bloga wiedzą, że żadnym specem od komiksów nie jestem, ale lubię je czytać, a później o nich pisać. Teraz zaś trafił mi się temat wybitnie ciekawy. Jest nim „Biały Orzeł”, czyli powieść obrazkowa o pierwszym polskim superbohaterze. Czy może raczej – pierwszym polskim superbohaterze w takim staroszkolnym, superbohaterskim stylu. Z pseudonimem dokładnie odzwierciedlającym wygląd zewnętrzny, z kolorowym kostiumem, z majtkami na kalesonach… OK, majtki na kalesonach skończyły się w ubiegłym wieku, zaś kilka lat temu Christopher Nolan pokazał wszystkim, że strój superbohatera może być trochę mniej idiotyczny niż kiedyś.
I właśnie taki jest „Biały Orzeł” – na czasie, nowoczesny, wyraźnie inspirowany współczesną kreską takich gigantów, jak DC Comics czy Marvel. Trzeba przy tym zaznaczyć, iż graficznie dziecko ekipy Wizuale jest zdecydowanie bardziej w klimacie opisywanego przeze mnie „DC New52” czy czytanego wieki temu „Batman: Hush” niż niektórych bardziej karykaturalnie rysowanych przygód, chociażby, Spider-Mana. Zresztą twórcy, Adam i Maciej Kmiołkowie, nie kryją swoich inspiracji, wymieniając w podziękowaniach m.in. Jima Lee (wspomniany „Batman: Hush”) czy Todda McFarlane’a (jedne z najlepiej narysowanych przygód Spider-Mana w historii tej postaci – np. „Torment”). I bardzo dobrze! Po pierwsze, jeśli ma się do kogoś równać, to do najlepszych. Po drugie, jawna inspiracja jest jedną z, jak to się ładnie mówi, najwyższych form pochlebstwa. Po trzecie, wydaje mi się, że potrzebny nam taki komiks. Czemu? O tym będzie trochę dalej. (więcej…)

Gra o tron komiksowo

G

O tym komiksie będzie bardzo krótko z kilku powodów. OK, w sumie z dwóch: ani nie czytałem jeszcze powieści, ani nie oglądałem jeszcze serialu. A po pierwszym zeszycie mam wrażenie, że jednak obrazkowa „Gra o tron” jest skierowana właśnie do osób, które znają przynajmniej jedną z powyższych wersji. Może gdybym miał od razu kilka pierwszych komiksów, miałbym szansę na poznanie bohaterów i zżycie się z nimi. Niestety, część pierwsza bardzo skacze po wątkach, na każdym zostając po 3-4 strony, dlatego też jest raczej ciężka w odbiorze dla niewtajemniczonego.

To zaś, co przykuło moją uwagę, to zdecydowanie oprawa wizualna. Jest śliczna. Nawet jeśli sukces komiksu ma bazować jedynie na sukcesie czy to książki, czy serialu, widać, że twórcy włożyli w niego sporo pracy. Sama przyjemność – patrzeć na takie rysunki.

Za komiks dziękuję serdecznie Roztargnionemu Wilczurowi, naczelnemu bloga W Otchłanii Komiksu.

Duke Nukem: Glorious Bastard #01 – Samobieżny testosteron w wersji obrazkowej

D

Wielkim fanem najsławniejszego Księcia na świecie nigdy nie byłem. Owszem, grałem w kultowe – nie bez powodu zresztą – Duke Nukem 3D, podobało mi się, ale nigdy nie wytatuowałem sobie podobizny Księcia na bicepsie, co by szybciej przybierał na masie. Mimo tego, gdy dostałem od redakcji W Otchłani Komiksu obrazkową opowieść z naszym ulubionym koksem, chętnie po nią sięgnąłem, mając nadzieję na zdrową porcję testosteronowego humoru. I się nie zawiodłem.

Na razie miałem okazję czytać tylko pierwszy zeszyt serii „Glorious Bastard” (nic nie smakuje tak dobrze, jak mało wybredne nawiązanie do świetnego filmu) i, szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, czy będę miał szansę sięgnąć po więcej. Choć muszę też przy okazji przyznać, że… miałbym ochotę. Fabuła jest prosta jak konstrukcja cepa, ale za to po poprowadzona w bardzo przyjemny sposób, świetnie bazując na klimacie wszystkiego, co z Duke’iem związane. Pewnego dnia do posesji Księcia przychodzi starowinka francuskiego pochodzenia. Jak się okazuje, to dziewczyna Duke’a z roku… 1945. Z wiadomych przyczyn, Księciu prawie z tego tytułu odpadły cojones i potoczyły się po ziemi – nie zwykł widywać kobiet w wieku bardziej zaawansowanym. Niemniej, po szybkim rzuceniu okiem na archiwalne zdjęcie niewiasty, postanowił, że faktycznie najlepszym pomysłem na spędzenie popołudnia byłoby wrócenie do Niemiec z czasów końca II Wojny Światowej i przetrzepanie tyłków kilku obcym, którzy akurat postanowili wesprzeć nazistów (no, powiedzmy, że wesprzeć – może bardziej wyprzeć). Całość wypchana jest po brzegi zabawnie napisanymi dialogami, dzięki którym lektura staje się przyjemna. (więcej…)

Carnage – Takiego Spider-Mana chce się czytać

C

Już po raz drugi mam przyjemność czytać i oglądać historię ze Spider-Manem, za której wizualizację odpowiedzialny jest Clayton Crain – jeden z nielicznych artystów komiksowych, dobrze przeze mnie już kojarzonych z imienia i nazwiska. Pierwszy raz miałem z nim styczność przy okazji rewelacyjnej mini-serii „Venom/Carnage”, teraz zaś padło na tytuł z samym „Carnage”. I ze scenariuszem Zeba Wellsa, którego też postaram się już zapamiętać, ponieważ historia wciągnęła mnie do tego stopnia, że straciłem poczucie czasu, a od lektury oderwałem się dopiero po dobrnięciu do końca piątego, ostatniego zeszytu.

Ponownie opowieść skupia się na jednym z symbiontów. Jako się rzekło, ostatnio byli to Venom i Carnage (nawet z niejakim Toxinem na dokładkę), tym razem jest zaś sam Carnage. Choć… nie, dobrze, nie powiem. Sami się przekonacie. Sęk w tym, że czerwony symbiont ponownie sieje chaos i destrukcję na Ziemi, a co więcej – ktoś chce na tym zbić fortunę. Do gry wchodzą jednak Spider-Man i Iron Man, żeby szybko zrobić porządek. Czy im się udaje? Sięgnijcie po komiks, żeby się przekonać – fani superbohaterstwa w dobrym stylu powinni być naprawdę ukontentowani po zakończonej lekturze. (więcej…)

Batman #01-03 – Ten prawdziwy, detektywistyczny

B

Z tego, co zdążyłem już zauważyć, wynika, iż twórcy komiksów często zapominają o tym, kim właściwie jest bohater, którym w danej chwili się zajmują. W przypadku Spider-Mana, scenarzyści często pomijają fakt, iż Peter jest nie tylko ścianołazem, ale też naukowcem, redukując jego postać do atletycznie zbudowanego osiłka. To samo często spotyka Batmana. Niejeden twórca, konstruując swą misterną historię, z uporem maniaka pomijał fakt, iż Bruce jest przede wszystkim detektywem, a nie stałym bywalcem siłowni Pyton. W nowej serii DC „New 52” to właśnie cykl o prostej nazwie „Batman” kładzie największy nacisk na aspekt „holmesowski” opowieści o Człowieku Nietoperzu. (więcej…)

Batman & Robin #01-03 – Zachwytu nad New52 ciąg dalszy

B

Gdy słyszę albo widzę nazwę „Batman & Robin”, od razu przechodzą mnie dreszcze i czuję się, jakbym przed chwilą wyszedł z sali tortur. Tak, przez film, który niestety kiedyś powstał. Tym bardziej nie myślałem, że wezmę się za czytanie serii w ramach DC Comics New 52 właśnie pod tym tytułem. Co mnie zachęciło? Co zaskakujące, marketingowy opis na stronie DC Comics. I cieszę się, że postanowiłem zaryzykować.
Zdaje się, że na skalę uniwersum Batmana, ta seria jest dosyć oryginalna w swych założeniach (będę wdzięczny, jeśli ktoś mnie wyprowadzi z błędu w razie czego). Otóż, aktualnym Robinem jest Damian, będący synem Bruce’a. Sęk w tym, że Damian ma problemy z przemocą – bardzo lubi jej nadużywać i nie widzi powodu, żeby przestawać. W wieku dziesięciu lat robi wrażenie znudzonego życiem zabójcy, którego już nic nie jest w stanie zaskoczyć i tylko przelewająca się przez palce krew dostarcza jeszcze choć trochę satysfakcji. A przynajmniej dostarczałby, gdyby Batman do tego dopuścił. W tej chwili jedyną barierą tamującą agresję chłopca jest właśnie Mroczny Rycerz. (więcej…)

Detective Comics #01-03 – Batman! Chcę więcej Batmana!

D

Zasadniczo, przez całe życie interesowałem się głównie komiksami Marvela. A prawda jest taka, że poza samym Spider-Manem, poczytałem jeszcze trochę Wolverine’a i zasadniczo na tym kończyła się moja znajomość obrazkowych opowieści. Ale! Wiele się ostatnio zmieniło przez wydawniczą akrobację poczynioną przez DC Comics, czyli twórców Batmana i Supermana. Otóż, wszystkie ich serie wystartowały od nowa. Nie znaczy to, co prawda, iż znów od samego początku prześledzimy losy wszystkich postaci – pewna doza ich historii została zachowana. Pokończone jednak zostały wszelkie ciągnące się wątki fabularne, nie ma niekończących się odwołań do wydań sprzed piętnastu czy dwudziestu pięciu lat… Innymi słowy, można złapać za dowolny komiks z serii New 52 z numerem jeden i po prostu dać się porwać historii. Genialne. (więcej…)

Amazing Spider-Man – roczniki 1964, 1965 oraz 1966

A

Trochę czasu minęło, odkąd pierwszy raz pisałem o starych rocznikach Spider-Mana. Od tamtej pory udało mi się pójść z tematem mocno do przodu, dzięki fascynującym wykładom doczytałem w czasie trwania semestru do 120. komiksu „The Amazing Spider-Man”. I przy okazji przeczytałem też kilka tak zwanych „limited series”, jak na przykład „Reign”, „With Great Power…” czy „Venom vs. Carnage”. Teraz przyszła jednak pora, by wrócić do tematu początków Spider-Mana.

W tym artykule postanowiłem omówić do końca pewną epokę w historii komiksów o Człowieku Pająku. Mowa, że tak to ujmę, o epoce wizualnej – do połowy roku 1966 za oprawę graficzną Spider-Mana odpowiadał ciągle jeden i ten sam człowiek, czyli Steve Ditko. Został on zmieniony w sierpniu rzeczonego roku przez Johnny’ego Romitę (w XXI wieku warto dodać, że chodzi o seniora – junior też jest aktualnie bardzo wziętym artystą komiksowym) – ale jego dokonaniami zajmę się w następnym artykule, na razie trzymajmy się pana Ditko. (więcej…)

The Amazing Spider-Man #668/669 – Wyspa Pająka trwa w najlepsze

T

Przyznaję, że po przeczytaniu pierwszej części cyklu „Spider Island” (czyli komiksu z numerem 667; numer 666 był częścią „zero”), nie miałem szczególnego ciśnienia na poznanie kolejnych wydarzeń. Z jednej strony zarysowany na początku pomysł mi się podobał, z drugiej – rozwinięcie, które nastąpiło w #667, studziło zapał. Dziś postanowiłem nadrobić zaległości i wziąłem na warsztat od razu odcinki 668. oraz 669. I, niestety, szału nie ma.

To, co mnie boli, to zmiana artysty odpowiedzialnego za rysunki. W części „zero” był to pan Stefano Caselli – przyznaję, że naprawdę było na czym zawiesić oko. Natomiast od numeru 667. szefem oprawy graficznej był już Humberto Ramos, który odwala kolejne panele chyba na kolanie. Siłą rzeczy, w „Spider Island” pojawia się czasem cała masa postaci w kostiumach Pająka. Ramos najwyraźniej uznał, że skoro jest ich tak wiele, nie ma sensu się skupiać na szczegółach – czasem niektóre osoby składają się z kilku prostych kresek na krzyż. Szkoda, miałem nadzieję, że graficzna jakość nie będzie odstawała od części „zero”. Aktualnie jest, według mnie, sporo gorzej niż na początku lat 70-tych. (więcej…)

Spider-Man: With Great Power… – trudne początki bohatera

S

Ktoś z Was miał może okazję czytać komiks „Tha Amazing Fantasy #15”? Tak, to właśnie ten numer periodyku Marvela, w którym po raz pierwszy pojawił się nasz ulubiony superbohater, Spider-Man. To również ten numer, który sprzedał się na tyle dobrze, by pozwolić Pajęczakowi na regularne pojawianie się w kioskach. Co ciekawe… nie jest to opowieść wybitnie napisana i, co mnie osobiście zaskoczyło, mieści całą historię początków Petera Parkera na zaledwie 20 stronach. Tak jak o tym kiedyś pisałem w przeglądzie pierwszych dwóch roczników Człowieka Pająka, jego narodziny zostały opowiedziane skrótowo, nieskładnie i – delikatnie mówiąc – chaotycznie. Tym dziwniejsze było dla mnie, że przez następną dekadę nikt nie postanowił opowiedzieć tej historii na nowo. Owszem, nieudany eksperyment naukowy powracał we wspomnieniach postaci, ale nikt nie pokusił się o rozszerzenie tematu i pogłębienie psychologii nastolatka, który przez przypadek zyskał nadludzkie moce. Taką próbę podjął dopiero David Lapham w roku 2008 i, według mnie, wyszło mu to całkiem zgrabnie. (więcej…)

Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze