Ktoś z Was miał może okazję czytać komiks „Tha Amazing Fantasy #15”? Tak, to właśnie ten numer periodyku Marvela, w którym po raz pierwszy pojawił się nasz ulubiony superbohater, Spider-Man. To również ten numer, który sprzedał się na tyle dobrze, by pozwolić Pajęczakowi na regularne pojawianie się w kioskach. Co ciekawe… nie jest to opowieść wybitnie napisana i, co mnie osobiście zaskoczyło, mieści całą historię początków Petera Parkera na zaledwie 20 stronach. Tak jak o tym kiedyś pisałem w przeglądzie pierwszych dwóch roczników Człowieka Pająka, jego narodziny zostały opowiedziane skrótowo, nieskładnie i – delikatnie mówiąc – chaotycznie. Tym dziwniejsze było dla mnie, że przez następną dekadę nikt nie postanowił opowiedzieć tej historii na nowo. Owszem, nieudany eksperyment naukowy powracał we wspomnieniach postaci, ale nikt nie pokusił się o rozszerzenie tematu i pogłębienie psychologii nastolatka, który przez przypadek zyskał nadludzkie moce. Taką próbę podjął dopiero David Lapham w roku 2008 i, według mnie, wyszło mu to całkiem zgrabnie.
Przede wszystkim trzeba rozpracować chronologię. „With Great Power…” rozgrywa się między wypadkiem podczas eksperymentu naukowego a śmiercią wuja Bena. Co więcej, o samym wypadku również wspomina w bardziej rozbudowany sposób niż to miało miejsce w oryginale. Fabuła skupia się na historii Petera, który przestał być zastraszonym nastolatkiem, a stał się zawodowym wrestlerem, który mógł sobie pozwolić na sportowy samochód i zaproszenie dziewczyny na wystawną randkę. Tak, to nie jest opowieść o Parkerze, którego dotąd znaliśmy.
Kiedy zaczęła się seria „The Amazing Spider-Man”, młodzian był już po przemianie. Zrozumiał, że nie może ignorować mocy, którą posiada – rodzina wychowała go na osobę, która nie może wyprzeć się swojej odpowiedzialności, a śmierć wuja Bena była tego brutalnym potwierdzeniem. Natomiast w „With Great Power…” Parker jest tak naprawdę rozwydrzonym dzieciakiem. Tylko że większość takich – ujmijmy to dosadnie – bachorów na ogół nie wie, co ma robić z pieniędzmi rodziców. On natomiast nie wie, co ma zrobić ze swoją mocą – zachłystuje się nią i jedzie szybkim wozem po drodze do autodestrukcji. Zakochuje się w łatwych pieniądzach i pustych panienkach, którym podoba się obcisły kostium. Brak odpowiedzialności prowadzi do wielu wydarzeń, które zaważą na jego całym późniejszym życiu.
Przy okazji „With Great Power…” jest również opowieścią o pierwszym poważniejszym romansie Petera. Romansie, który został poprowadzony naprawdę sprytnie, idealnie wpasowując się – tak jak i reszta historii – w kanoniczną chronologię przygód Spider-Mana. Cieszy mnie, gdy scenarzyści starają się w takich sytuacjach uszanować długą tradycję serii (w szczególności, że w przeciwieństwie do mini-serii „Venom vs. Carnage” nie było potrzeby do tworzenia nawet lekkich nieścisłości).
Co się tyczy rysunków Tony’ego Harrisa, moje odczucia są mieszane. Z jednej strony, mazgajowata wersja Petera, choć drażniąca, została naprawdę nieźle przemyślana. Spider-Man również prezentuje się świetnie, tak jak zresztą i postacie ciotki May czy wuja Bena. Mam natomiast problem z postaciami kobiecymi, które – zgodnie ze scenariuszem i kanonem – powinny być piękne. Jak na przykład Liz Allen, która w tym komiksie wyszła… cokolwiek mało atrakcyjnie. Podobny problem zauważyłem w „Venom vs. Carnage”, w którym to z kolei Black Cat wyglądała momentami wręcz odpychająco. Z czego wynika ten „trend”? Nie mam pojęcia.
„With Great Power” to naprawdę solidny komiks o początkach Petera Parkera – ciekawie skonstruowany pod kątem psychologicznym, dobrze poprowadzony i, de facto, idealnie wpasowany w kanoniczną chronologię. Nie jest idealny, kreska niektórych postaci potrafi czasem spowodować zgrzyt, ale na miano bardzo dobrego zasługuje. Cieszy mnie, że ta ciekawa i trudna zarazem historia została opowiedziana właśnie w takim z stylu i z taką klasą. Spider-Man na to zasłużył.
Kobiety nie są atrakcyjne, bo jesteś spaczony ulubionym wyglądem spoza ram komiksu.
Kompletnie nietrafiona diagnoza – tak jak pisałem, nie podoba mi się sposób, w jaki są narysowane. Gdyby mi się podobał, nie miałoby dla mnie znaczenia, jak dana postać była portretowana w innych seriach.
Nigdy nie czytałam tego komiksu, tym bardziej jestem zdziwiona jak mile czytało mi się ten artykuł. Podobał mi się jego język – prosty, żywy, dopasowany do tematu i okoliczności. Lubie, gdy ktoś wie, o czym pisze, a w dodatku robi to fajnie, składnie i dokładnie. Tak trzymać! Szkoda, ze ten wpis był taki krótki, bo zainteresował mnie jego temat, nie miałabym nic przeciwko kilku kolejnym zdaniom. Taki mały minusik 😉
Aniu – dziękuję bardzo za miłe słowo i witam na blogu, mam nadzieję, że będziesz częściej zaglądała i zostawiała komentarze. :]
Jeśli chodzi o długość tekstu – odkąd nie robię tego zawodowo, ergo nie mam wytycznych, piszę tyle, ile „czuję”. Nie piszę na siłę, po wyczerpaniu, z mojego punktu widzenia tematu. Ale! Jeśli uważasz, że czegoś konkretnego w tym tekście brakuje, daj znać, postaram się, żeby w kolejnych nie brakowało. :]
Skoro zainteresował Cię Spider-Man, może jeszcze któryś z tych tekstów Ci podejście:
Amazing Spider-Man roczniki ’62 oraz ’63 (ten jest mocno rozbudowany i długi)
Amazing Spider-Man #666 oraz #667
Spider-Man Noir (też z tych dłuższych)
Spider-Man Reign
Vanom / Carnage
Postaram zapoznać się z tymi artykułami już niedługo, dziękuję 🙂