Wstałem i nastawiłem otwarte złamanie. Dla pewności wkręciłem sobie kilka śrub w nogę, babcia mówiła, że wtedy lepiej się leczy. A babcia wkręcała sobie śruby w nogę przynajmniej raz w tygodniu i dożyła setki, więc warto się posłuchać mądrości starszych. Po śniadaniu – dziś popijałem Predatora kwasem Obcego – wyprowadziłem mojego brontozaura na spacer. Gdzieś w okolicy brunchu jedenastu chłopa chciało mnie zabić, więc powyrywałem im kręgosłupy. Nie, dziesięciu chłopa i babeczka. Przy jednym z kręgosłupów znalazłem kluczyki do kosmicznego czołgu. W sam raz, akurat chciałem się urwać z tej planety. Burza szła. (więcej…)
Kick-Ass 2 – Uderzenie nadal mocne
Pierwszy „Kick-Ass” bawił się z konwencją, czasem ślepo za nią podążając, czasem brutalnie łamiąc. Robił to ze stylem, gracją, humorem i potężną dawką groteski. Dwójka podąża dalej tą samą ścieżką, przez co już tak bardzo nie zaskakuje, ale nadal dostarcza silnych wrażeń.
Tym razem twórcy wzięli na warsztat dwa klasyczne motywy, przez które przechodził chyba każdy liczący się superbohater. Mowa tu o uczestnictwie w drużynie mścicieli, która łączy siły, by skuteczniej zwalczać siły zła, oraz o porzuceniu kostiumu na rzecz normalnego życia i ze względu na bezpieczeństwo bliskich etc. Jeśli widzieliście „jedynkę”, zapewne domyślacie się, że film ten nie ma litości dla pewnych rozwiązań i tak samo jest właśnie w tych dwóch przypadkach. Z jednej strony mamy tu kompletnie ograne schematy, z drugiej zaś – często bardzo nieoczekiwane ich rozwinięcie i zakończenie. Nie da się jednak tego docenić – a już tym bardziej: dobrze bawić – jeśli idzie się do kina bez choćby śladowej wiedzy o superbohaterach, komiksach i rządzących nimi prawach. (więcej…)
Elizjum – (Niezbyt) piękna katastrofa
Mogę się pochwalić – pierwszy raz od nie pamiętam kiedy udało mi się pójść do kina, nie wiedząc praktycznie nic o filmie, na który się wybieram. Wbrew pozorom to nie jest takie łatwe – ciężko uniknąć trailerów przed innymi seansami, znajomi też zresztą często linkują jakieś ciekawe rzeczy i aż kusi, żeby kliknąć. Zaś o „Elizjum” wiedziałem tylko tyle, że to kolejny film autora „Dystryktu 9” i że Matt Damon będzie nosił intrygujący egzoszkielet. Innymi słowy, wiedziałem, że to przedstawiciel kina S-F i… tylko tyle. Oczekiwań nie miałem żadnych, liczyłem po prostu na przyjemny seans.
Dodam jeszcze na wszelki wypadek, że nie jestem fanem „Dystryktu 9”. Zgadzam się, że był to intrygujący, ciekawy i oryginalny film. Do tego również świeży w stosunku do zdecydowanej większości produkcji sci-fi z ostatniej, powiedzmy, dekady. Z jakiś względów jednak nie podszedł pod mój gust, nie potrafię dziś nawet za bardzo uzasadnić dlaczego. Z tego, co pamiętam, po seansie też za bardzo nie potrafiłem. Obstawiałem, że pewnie „Elizjum” będzie miało pewne cechy wspólne i… cóż, miało. Tylko że jedną z tych cech nie była niestety jakość. (więcej…)
Millerowie – Komedia doskonała
Nie spodziewałem się, że pisząc recenzję „Millerów” będę w tak szampańskim nastroju. Nie będę tego ukrywał – nienawidzę zwiastuna, promującego ten film. Widziałem go, niestety, z 15 razy, gdyż od dobrego miesiąca był emitowany przed praktycznie każdym seansem. Jest po prostu kiepski – zapowiada kolejną, typową amerykańską komedię. Wszystkie zabawne momenty i tak zostały już ujawnione, cała fabuła jest zdradzona – po co w ogóle fatygować się do kina?
Otóż, jest po co! Jeśli mieliście podobne odczucia do moich, to jest porzućcie, gdyż… „Millerowie”, to najlepsza komedia, jaką widziałem od lat. W moim rankingu przebija pierwsze „Kac Vegas” i bez problemu knockoutuje wszystkie pozostałe, amerykańskie rozśmieszacze. I powiem, poziom tego filmu nawet usprawiedliwia tak słabą zajawkę. Tu masa żartów zabawna jest tylko w kontekście całego filmu i nie da się z nich łatwo zrobić teledysku. (więcej…)
Obecność – Atmosfera, aktorstwo i napięcie – w tym filmie jest wszystko
Nie jest tajemnicą, że kocham kameralne horrory, rozgrywające się w opuszczonych dworkach, staroangielskich posesjach czy po prostu – ujmując sprawę mniej romantycznie – na zapomnianym przez samego diabła zadupiu. Do tego wystarczy dorzucić mgłę, mrok, szczyptę gotyku czy innego przepychu, doprawić opętaniem przez demona albo rodzinną tajemnicą i już KoZa jest szczęśliwy. To jest jeden z tych typów filmów, które mogę oglądać w dowolnych ilościach i jeszcze nie zdarzyło mi się nimi znudzić. Gdy zaś trafię na film, który dodatkowo, dajmy na to, posiada obsadę aktorską, a nie grupę statystów plączących się po planie, jestem gotowy dać rekomendację znajomym. A w przypadku, gdy trafi się na taką perełkę, jak „Obecność”… Cóż, jestem gotowy dać rekomendację wszystkim. (więcej…)
Wolverine – Superbohaterska obyczajówka
Wolverine nie ma szczęścia w solowych produkcjach. Choć jego postać już od lat jest kreowana przez rewelacyjnie dobranego Hugh Jackmana, zaś filmy „drużynowe” z jego udziałem trzymały bardzo dobry poziom, to samotne występy… cóż, „X-Men Origins: Wolverine” chyba wszyscy fani wyprali już z pamięci. Trzeba uczciwie przyznać, iż z nową produkcją o Loganie nie jest tak źle, by chcieć sobie od razu czaszkę trepanować. Ale nie można też powiedzieć, że jest to obraz, który w jakiś szczególnie pozytywny sposób byłby się w stanie zapisać w kronikach superbohaterskiej kinematografii.
W zakresie fabularnym otrzymaliśmy miks ekranizacji komiksu, luźnych nawiązań do anime i, jak mi się zdaje, pomysłów oryginalnych. W „Wolverine” bardzo wyraźnie widać silne nawiązania do powieści obrazkowej stworzonej przez duet Claremont/Miller – sceny otwierające wyglądają wręcz na wierną adaptację, budując świetny klimat. Co ciekawe, według mnie, autorzy zaczerpnęli też trochę pomysłów z marvelowskiego anime, które z kolei… było animowaną adaptacją tegoż samego komiksu, lecz po swojemu rozwijało oryginalny pomysł. Na deser zaś dochodzi fakt, iż scenariusz kontynuuje bezpośrednio wątek śmierci Jean Gray i wpływu tej straty na psychikę Logana. (więcej…)
Pacific Rim – Ekranizacja dzieciństwa
Szanowny Panie Guillermo del Toro, chciałbym Panu podziękować. Nakręcił pan film, który wygląda dokładnie tak, jak wszystkie walki stoczone przez moje zabawki – figurki, transformery, samochodziki a.k.a. zderzaki i wszelkie inne dinozaury. Można odnieść wrażenie, że wychowywał się Pan w podobnym czasie, co mój rocznik, i razem z nami oglądał Daimosa, Yattamana czy Voltrona. I że Pańskie zabawki też stoczyły niejedną epicką bitwę na babcinym tapczanie. Różnimy się tym, że Pan potrafił z tego zrobić absolutnie niesamowity film, a ja mogłem „tylko” podziwiać. Właśnie za tę możliwość podziwiania ekranizacji mojego dzieciństwa chciałbym podziękować. (więcej…)
World War Z – Człowiek człowiekowi wilkiem, a zombie zombie zombie
Jak w przypadku wielu innych filmów, tak i teraz warto zacząć od ustalenia pewnych faktów. Jeśli o mnie chodzi, jestem człowiekiem, który uważam, że może być coś takiego, jak „dobry film o zombie”. Wiem, że wielu kinomanów uważa coś takiego za absolutnie niemożliwe, ja się jednak do nich nie zaliczam. Co prawda, miałbym problem napisać, jaki dobry film o zombie ostatnio widziałem – wszystko, co mi przychodzi do głowy, mimo wszystko oscylowało w okolicy kompletniej średniości. Miałem jednak nadzieję, że kiedy ktoś mi powie w najbliższej przyszłości, że absolutnie nie ma czegoś takiego, jak udana produkcja o żywych inaczej, to zamiast standardowego „A wp… chcesz?” będę mógł mu powiedzieć: „A co z World War Z?”. Cóż, po seansie stwierdzam, że jednak nie będę mógł kontrować takim argumentem, ponieważ byłby to strzał na własną bramkę. (więcej…)
Człowiek ze stali – Man of steel, man of power
Po wyjściu z seansu „Człowieka ze stali” pierwsze, co napisałem, to: nie zakochałem się. Film mi się podobał niezmiernie, wręcz niesamowicie. Od razu trafił na listę najlepszych, według mnie, historii superbohaterskich, ale… właśnie, miałem wrażenie, że w tej relacji jest podziw i zachwyt, ale brakuje szczerej miłości, jaką czuję do „Batman – Początek”, pierwszego „Iron Mana” czy „Avengers”. Cóż, cofam, co napisałem. Zakochałem się w najnowszym filmie Zacka Snydera, po prostu chwilę to zajęło, zanim ten fakt dotarł do mojej świadomości.
„Man of Steel” układa w jedną, ślicznie uporządkowaną całość wszystko to, co świat dotąd wiedział o Supermanie. Oczywiście, pewne fakty musiały zostać dopasowane tak, by pasowały do filmu, a nie tylko do komiksu. Nie jest to jednak istotne nawet w najmniejszym stopniu – Superman jest postacią o tak długiej i bogatej historii, że ciężko tu mówić o jedynej słusznej wersji wydarzeń związanych z jego powstaniem. Twórcy zaś zabrali się za wszystko to, co miał do zaoferowania kanon i wręcz idealnie dobrali elementy tak, by powstała iście epicka opowieść. Tak jak w przypadku dwóch wcześniej wspomnianych filmów – „Batman – Początek” oraz „Ironman” – to genialna historia narodzin superbohatera. I to superbohatera, w przypadku którego można było mieć wątpliwości, czy posiada on w ogóle jakieś ludzkie cechy, inne niż raczej humanoidalny acz nazbyt man’s-healthowy wygląd. I tak jak wcześniej J.M. Straczynski zrobił to w „Superman: Erath One”, tak teraz ekipa składająca się ze Snydera, Goyera i Nolana dokonała tego samego. Dokonała, zdałoby się, niemożliwego. Z kosmity zrobili człowieka. Superman stał się postacią, z którą można się utożsamiać, którą można lubić, której losami można się przejmować. (więcej…)
Superman Unbound – DC podgrzewa atmosferę przed premierą Man of Steel
Do obejrzenia animacji od DC zawsze jestem chętny – co tu wiele mówić, te filmy praktycznie zawsze trzymają bardzo wysoki poziom. A w najgorszym wypadku są co najmniej dobre. Biorąc zaś pod uwagę fakt, że już zaraz, już za chwilę premierę ma „Man of Steel” Snydera… cóż, powiedzmy, że dałem się po prostu porwać atmosferze i aktualnie mam ochotę na wszystko, co związane z Supermanem. Dlatego też z taką chęcią chwyciłem za najnowszą animację o kuloodpornym harcerzyku, z podtytułem „Unbound”.
Akurat w tym wypadku słowo „harcerzyk” jest tutaj dosyć istotne. „Unbound” nie wyłamuje się jakoś bardziej z szeregu i trzyma się estetyki wszystkich innych animacji z Supermanem w roli głównej – innymi słowy, to grzeczna wersja przygód najgrzeczniejszego z superbohaterów. Absolutnie nie ma w tym nic złego – bynajmniej nie chcę, żeby wszystko teraz wyglądało, jakby Nolan maczał w tym palce, mogłoby się i mi, i pewnie wszystkim innym też, szybko znudzić. (więcej…)