Pierwszy „Kick-Ass” bawił się z konwencją, czasem ślepo za nią podążając, czasem brutalnie łamiąc. Robił to ze stylem, gracją, humorem i potężną dawką groteski. Dwójka podąża dalej tą samą ścieżką, przez co już tak bardzo nie zaskakuje, ale nadal dostarcza silnych wrażeń.
Tym razem twórcy wzięli na warsztat dwa klasyczne motywy, przez które przechodził chyba każdy liczący się superbohater. Mowa tu o uczestnictwie w drużynie mścicieli, która łączy siły, by skuteczniej zwalczać siły zła, oraz o porzuceniu kostiumu na rzecz normalnego życia i ze względu na bezpieczeństwo bliskich etc. Jeśli widzieliście „jedynkę”, zapewne domyślacie się, że film ten nie ma litości dla pewnych rozwiązań i tak samo jest właśnie w tych dwóch przypadkach. Z jednej strony mamy tu kompletnie ograne schematy, z drugiej zaś – często bardzo nieoczekiwane ich rozwinięcie i zakończenie. Nie da się jednak tego docenić – a już tym bardziej: dobrze bawić – jeśli idzie się do kina bez choćby śladowej wiedzy o superbohaterach, komiksach i rządzących nimi prawach.
Do akcji ponownie wkracza Red Mist – niegdyś rywalizował z Kick-Assem o to, kto jest lepszym superbohaterem, teraz zaś po licznych tragediach osobistych zmienił się nie do poznania. Tragiczna śmierć ojca w wyniku penetracji ciała przy użyciu pocisku wystrzelonego z bazooki i skwierczący koniec matki sprawiły, że coś w nim pękło. Z niewinnego Red Mista, zmienił się nieokiełznanego… Motherfuckera! Prawie tak złego, jak portfel Tarantino w „Pulp Fiction”. Tak jak bohaterowie zaczęli tworzyć ligę sprawiedliwych, tak on zaczął gromadzić wokół siebie najgorsze męty. Cel przyświeca mu oczywiście jeden – dominacja nad miastem. Choć ciężko nie odnieść wrażenia, iż tak naprawdę najbardziej marzy mu się ujrzenie głowy Kick-Assa podanej na srebrnej tacy…
Jako się rzekło, jedynka była filmem zdecydowanie bardziej zaskakującym (w szczególności, jeśli nie znało się wcześniej komiksu). Ale… mam wrażenie, że pod pewnymi względami „Kick-Ass 2” uderza nawet mocniej. Zwroty akcji są jeszcze bardziej nieprzewidywalne, zaś lista rzeczy „których przecież nikt nie zrobi w filmie superbohaterskim”, a które jednak twórcy „Kick-Assa” zrobili, jest naprawdę… długa. Nie przypominam sobie, by „jedynka” robiła na mnie wrażenie tak dramatyczne – raczej odebrałem ją jako czystej wody pastisz łamany przez komedię. Tu zaś znacznie częściej zdarzało mi się zadziwić i zamyślić, zaś tworzony przez autorów nastrój powagi faktycznie się udał i zdecydowanie mi się udzielił. W ogólnym rozrachunku, mamy tu wszystko – komedię, dramat i superbohaterski film akcji.
Choć zakończenie ma dosyć otwartą formułę, wolałbym chyba, by ta seria w tym momencie się zakończyła. W „dwójce” nie brakowało świeżych pomysłów, ale też nie da się powiedzieć, by uczucie powtarzalności nie towarzyszyło podczas seansu. Obawiam się, że ponowne wałkowanie niektórych tematów w kolejnej odsłonie mogłoby skutecznie przykryć nudą to, co twórcy chcieliby pokazać.
PS: Muszę w końcu przeczytać komiksowy oryginał.
Film przyzwoity ale raczej były momenty, niż nieustana radość z oglądania. Najbardziej przypadła mi do gustu początek z „ciekawymi” metodami, które używała Hit Girl, by zwiększyć choć minimalnie szanse Kick Ass-a na przeżycie. Najsłabsze było jaranie się Mindy gośćmi z One Direction
BTW. Będąc w temacie ogólnie pojętych superbohaterów, niejaka Joy Lin z TED ED, fajnie w kilku filmach rozprawiła się z faktycznymi skutkami takich ekstra umiejętności. Poniżej wklejam linka do listy z tymi materiałami:
http://www.youtube.com/playlist?list=PLJicmE8fK0EjcBM04Tz0UvUTJ3utyYD1G
Mi się scena z tym czymś a la One Direction podobała niesamowicie, ale… do końca nie wiedziałem, czy ona się nimi właśnie jara, czy też zaraz jej się zwróci. Ty obstawiasz to pierwsze?
Jeśli sam miałbym się do czegoś już tak bardzo konkretnie przyczepić, to [SPOILERY!] do zbyt długiego maglowania tematu, czy Kick-Ass albo Hit Girl powinni być superbohaterami, czy jednak nie. Pomysł dobry, ale za bardzo rozwleczony.
Za link dziękuję, wygląda ciekawie – w domu postaram się obejrzeć. :-]
O zgrozo, Ty już obejrzałeś a ja muszę czekać aż trafi do mojego miasta:). Jedynka była bardzo udana, taka odskocznia od poważniejszych „Batmanów”. Też chcę przeczytać komiks, ale najpierw do kina na drugą część. Czekam z niecierpliwością.
Z ciekawości, długo musisz jeszcze czekać na premierę takiego filmu u siebie?
I tak, Kick-Ass jest genialną odskocznią od „kina superobhaterskiego na poważnie”. :-]
Jeszcze nie ma u mnie w repertuarze na ten miesiac. Coz takie prawa malego miasta!
Ma to też swój urok, pewnie masz fajne kino. :-] W sensie – klimatyczne. A że nie od razu wszystko jest… przynajmniej może czasem ominiesz filmy, na które ludzie się szarpną w dniu premiery tylko po to, żeby się przekonać, iż to szrot. :-]
Widziałem go dzisiaj, trzyma poziom jedynki 😀
btw : najbardziej rozwaliła mnie scena gdzie Battle Guy opowiada „swój” origin 😀
Na scenie z originem tak, niestety, ryknąłem śmiechem, że chyba wszystkim innym widzom zagłuszyłem film. 😀