Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

CategoryKsiążki

StarCraft II: Devil's Due, Christie Golden – Przyjemne, starcraftowe czytadełko

S

„Devil’s Due” autorstwa Christie Golden jest drugą powieścią z serii „StarCraft II”. Innymi słowy – z serii, która stricte łączy się z wydarzeniami z kampanii drugiej odsłony gry. Dla przypomnienia, mniej więcej równo z premierą gry ukazała się powieść „Heaven’s Devils”. Była całkiem dobra, ale ze względu na lekką chaotyczność i brak wyraźnej myśli przewodniej brakowało jej dosyć sporo do poziomu „Nim zapadnie ciemność”. A jak ma się sprawa z „Devil’s Due”?

Według mnie, jest lepiej niż w przypadku „Heaven’s Devils”, ale ponownie zabrakło tego „czegoś”. Fabuła przenosi nas do przodu o, bodaj, pięć lat względem pierwszej części, ale nadal rozgrywa się przed wydarzeniami znanymi z pierwszej części StarCrafta. Ponownie głównymi bohaterami są Jim Raynor i Tychus Findlay. I, też ponownie, mamy pewien problem z panującym w powieści chaosem. Jesteśmy świadkami kolejnych przygód dwóch banitów-awanturników, ale można odnieść wrażenie, że to nie prowadzący nigdzie zbiór opowiadań. Całość bardziej przypominała powiązany fabularnie ciąg krótkich historii niż spójną powieść. Mamy tu i ciągłą ucieczkę przed łowcą nagród, i szukanie zleceniodawcy owego oprycha, i bezustanne zarabianie pieniędzy na aktywności legalnej inaczej. W tle przewijają się również problemy rodzinne Jima Raynora, ale robią to czasem dość nieśmiało. (więcej…)

Doktor Jekyll i pan Hyde, Robert Louis Stevenson – Tak się rodzi legenda

D

Po obejrzeniu filmu „Marry Reilly” z Julią Roberts i Johnem Malkovichem (który gorąco polecam, tak swoją drogą), naszło mnie na przeczytanie wiekowej już powieści autorstwa Roberta Louisa Stevensona. W końcu motyw doktora Jekylla i pana Hyde’a jest tak oklepany w kulturze masowej, że nawet jeśli nie widziało się żadnego filmu zogniskowanego na tym temacie, to i tak pewnie słyszało się opowieść o genialnym lekarzu, który za sprawą uwarzonej osobiście mikstury zmieniał się w swoje mroczne alter ego. Rzadko czytam powieści równie stare, więc przy okazji byłem ciekaw, jakie będę miał wrażenia z obcowania z podobnym tekstem. (więcej…)

Lęk i odraza w Las Vegas, Hunter S. Thompson – To nie tylko dragi

L

Ten tekst jest częścią cyklu „Książka kontra film”.

„Las Vegas Parano” wspominam jako film jednocześnie lekki i ciężki. Dosyć specyficzne połączenie, nie sądzicie? Temat był bardzo, powiedzmy, radosny – oto dwóch ćpunów jedzie do Vegas na, jak się zdaje, największego tripa w ich życiu. Mają po prostu wszystko: heroinę, meskalinę, eter i jeszcze trzy tony narkotyków, których nazw nigdy wcześniej nie słyszałem. Ciężkie zaś jest wykonanie – na upartego można byłoby mówić o komedii, gdyby nie sposób, w jaki przedstawione są odjazdy bohaterów. Ponoć ten film w pełni mogą tylko docenić osoby, które same coś podobnego przeżyły – co więcej, te same osoby twierdzą, że bardzo wiele aspektów w filmie zostało niezwykle wiernie oddanych.

Czemu o tym piszę? Ponieważ ostatnio przeczytałem w końcu książkę „Lęk i odraza w Las Vegas”* i wiem, już, że oryginał był nie tylko o podróży do Vegas z dwoma ćpunami w roli głównej. (więcej…)

Dziennik rumowy – Kobiety, wino i pianino? Bardziej rum i morza szum

D

Z twórczością Huntera S. Thompsona po raz pierwszy zetknąłem się podczas seansu z „Las Vegas Parano” (czy jak kto woli – w oryginale: „Fear and Loathing in Las Vegas”). Książka, na podstawie której powstał ów film, już leży na półce i czeka na swoją kolej. Tymczasem dane zaś mi było poznać inną powieść tegoż autora – „Dziennik rumowy”.
Czemu w taki pokrętny sposób dochodziłem do tego, co ostatnio przeczytałem? Z prostego względu – występuje tu pewna analogia. Otóż, „Dziennik rumowy” też został już sfilmowany i właśnie wchodzi do polskich kin*. Co więcej, tak jak w przypadku „Las Vegas Parano” przed kamerą stanął Johnny Depp. Wersji kinowej jeszcze niestety nie widziałem, ale mam w planach jak najszybciej to nadrobić – wtedy pewnie upichcę tekst podobny do tego o „Fight Club”. Tymczasem zajmijmy się „wersją tekstową” „The Rum Diary”.  (więcej…)

Charakternik, Jacek Piekara – Quidquid latine dictum sit, altum videtur

C

Mimo że kolejne książki Jacka Piekary z czasem zaczęły mnie coraz bardziej zawodzić (kojarzy ktoś „Rycerza Kielichów”?), nadal dosyć często sięgam po jego prozę. Trochę nie wiem, czemu tak się dzieje – może z sentymentu. Do pewnego czasu miałem tak samo z Andrzejem Pilipiukiem. Czego nie napisał, ja przeczytałem. Dopiero za którymś razem przyszło opamiętanie i wygrałem z tym odruchem. „Charakternik” Piekary nie jest może powieścią, która by sprawiła, że zerwałbym jakikolwiek kontakt z jego pracami, ale też na pewno nie zagrzała mnie do dalszego nadrabiania zaległości w tym zakresie. (więcej…)

Fight Club, Chuck Palahniuk – Co ty możesz wiedzieć o sobie, skoro nigdy nie walczyłeś?

F

Ten tekst jest częścią cyklu „Książka kontra film”.

W końcu, po wielu latach od obejrzenia filmu, przeczytałem wreszcie powieść Chucka Palahniuka pod – kultowym już – tytułem „Fight Club”. Czy jak to u nas było z filmem: „Podziemny Krąg”. W przypadku poznawania oryginału po obejrzeniu filmu zawsze mam ten problem, że ciężko jest oddzielić jedno od drugiego. W tym przypadku było jeszcze ciężej, gdyż filmowa adaptacja jest obrazem, który wrył mi się w pamięć niezwykle głęboko i podczas lektury pewnych rzeczy ze swojej wyobraźni po prostu wyprzeć nie potrafiłem.

Główny bohater to dla mnie Edward Norton. Tyler Durden, nowy najlepszy przyjaciel głównego bohatera i przy okazji człowiek, który zmienił jego życie, to już zawsze będzie jeden, jedyny, niepowtarzalny Brad Pitt*. I Marla Singer. Czyli Helena Bonham Carter w kultowym ujęciu z kapeluszem i papierosowym dymem. Czytając powieść, tych powiązań wyzbyć mi się po prostu nie udało. (więcej…)

Kot w stanie czystym, Terry Pratchett

K

Szczerze mówiąc, nie interesowałem się nigdy tym, czy Terry Pratchett jest kociarzem, czy też może jednak nie jest. Po przeczytaniu „Kota w stanie czystym”, wiem, że musi być, ponieważ w przeciwnym wypadku chyba nic podobnego by mu do głowy nie przyszło.

Ta sympatyczna pozycja jest zbiorem przemyśleń autora o czworonożnych panach i władcach świata. Kiedy ma się takie nazwisko, można wydawać podobne pozycje. A kiedy ma się tak lekką rękę, osoba kompletnie nie zainteresowana Puszkami Okruszkami – czyt. niżej/wyżej podpisany – przeczyta ją z miłą przyjemnością. Choć nie proponuję połykać tego w całości. Całość jest króciutka, razem niecałe 120 stron (i to nie takich „pełnych”– nie brakuje ilustracji), ale wydaje mi się, że znacznie lepiej sprawdzi się w roli kilku małych dań niż jednej biesiady.

Sam pochłonąłem „Kota w stanie czystym” w trakcie dwóch średnio frapujących wykładów i pod koniec lektury leciałem już tylko z rozpędu, czując, że mam lekko dosyć. Jednak nawet mimo tego, humor Pratchetta uważam za bezcenny, zaś niniejsze wydawnictwo tradycyjnie powinno podejść jego fanom.

Pojedynek – Emocje, jakich nie zna już świat?

P

Josepha Conrada znałem jak dotąd jedynie z „Jądra ciemności”. Jak chyba wszyscy z mojego rocznika, którzy starali się być na bieżąco z lekturami. Oczywiście, zawsze pozostaje taka możliwość, że „Jądro ciemności” było fanaberią mojej polonistki. Mniejsza o to, grunt, że teraz znam go już z dwóch powieści. Drugą jest właśnie „Pojedynek”.

Jest to kolejna pozycja dostosowana pod moje możliwości czasowe i główne miejsce konsumpcji tekstu dla przyjemności – innymi słowy: krótkie przejażdżki tramwajami i autobusami. Co ciekawe, jak na krótką, 80-stronicową powieść, i tak miałem wrażenie, że całość została nadmiernie rozwleczona. Cała intryga kręci się wokół dwóch przyjaciół – Jana i Juliana – z których jeden miał to nieszczęście, iż jego ojciec został obrażony przez wyniosłego młodziana na imprezie miejskiej. Związane z tym poczucie dyshonoru, potrzeby rewanżu i zadośćuczynienia oraz związane z tym całe gamy emocji wspomnianych dwóch bohaterów, jak i ich rodzin, to właśnie treść „Pojedynku”. (więcej…)

StarCraft Ghost: Nova, Keith R. A. DeCandido – Historia pewnego Ducha

S

Starcraftowy cykl „Archive” był, według mnie, średnio udanym przedsięwzięciem. Powieści były albo bardzo złe, jak „Uprising”, albo nijakie, jak „Krucjata Liberty’ego” i „W cieniu Xel’Nagi”. Jedynym wyjątkiem było naprawdę zaskakująco solidne „Nim zapadnie ciemność”. Siłą tej opowieści było inteligentne dorobienie historii do znanych faktów. Keith R. A. DeCandido poszedł o krok dalej – wzięła z gry postać, która pojawiała się bodaj raptem dwa razy, i dorobiła jej osobowość.

Oczywiście, tą postacią jest Nova, czyli Ghost w służbie Konfederacji. Poznajemy ją jako kilkunastoletnią dziewczynkę z dobrego domu. Nie, to złe ujęcie sprawy – z najlepszego domu. Nova – od November – jest córką jednego z magnatów ze Starych Rodzin i jej przeznaczeniem jest należenie do kasty rządzącej Tarsonis. Niestety, ostatnie wydarzenia na świecie doprowadziły do destabilizacji władzy, zaś Stare Rodziny są na celowniku. Krewni Novy wręcz dosłownie. Po masakrze w domu rodzinnym, dziewczyna trafia na ulicę. Przerażona nie tylko krwawą rzezią, ale też faktem, że przyłożyła do niej rękę. Czy może raczej – umysł. Właśnie objawiły się jej moce psioniczne, których istnienie rodzice podejrzewali, ale nie zdążyli córki należycie przygotować na ich przyjście. (więcej…)

Ręka mistrza, Stephen King – Horror obyczajowy

R

Przez długi czas bolał mnie fakt, że nie mam na koncie przeczytanych książek ani jednej pozycji autorstwa Stephena Kinga. Jakoś tak się składało, że kompletnie mijałem się z jego powieściami – ciężko mi nawet sprecyzować dlaczego. Chyba jednym z powodów był fakt, że King ma już tak zatrważająco dużo opowieści na koncie, że człowiek po prostu nie wie od czego zacząć. Los jednak chciał, że na pierwszy ogień poszła „Ręka mistrza”, gdyż dostałem ją na urodziny i w ten sposób nie musiałem się dalej kłopotać z wyborem.

O fabule siłą rzeczy będę pisał z pozycji czytelnika całkowicie świeżego. Słyszałem opinię, że King posługuje się ciągle tymi schematami przy tworzeniu swoich bohaterów (niektórzy nawet się upijają, wyliczając je). Nie wiem, możliwe, sam na razie nie mogę tego potwierdzić, ani temu zaprzeczyć. Jedno jednak nie pozostawia dla mnie wątpliwości – wszystkie jego postacie są łatwe do zapamiętania i po prostu wypchane po brzegi cechami charakterystycznymi. Przez „Rękę mistrza” przewijają się łącznie dziesiątki mniej lub bardziej ważnych indywiduów, z których każde zapada w pamięć. Nie mam pojęcia, jak się osiąga takie efekty, ale chciałbym tak umieć. (więcej…)

Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze