Cieszę się, że „Strażnicy Galaktyki” zostali nakręceni dopiero teraz. Cieszę się, że Marvel zdążył się wprawić na „Avengers”, pierwszym „Iron Manie” i poeksperymentował na „Iron Manie 3”. Cieszę się, że Dom Pomysłów w okolicy „Thora 2” i „Winter Soldier” doszlifował swoją filmową formułę, doprowadzając ją w okolice perfekcji. Cieszę się, ponieważ dzięki temu „Guardians of the Galaxy” wyszło tak niesamowicie dobrze. To film, który przeczy zasadzie, że jeśli „coś jest do wszystkiego, to jest do niczego” – mam wrażenie, że każdy może pójść na seans i się dobrze bawić. Można być zagorzałym wrogiem fantastyki jako takiej, a i tak zakochać się w szopie z CKM-em i morderczym drzewie z poważnie ograniczonym słownikiem. Do jasnej anielki, wychodząc z sali miałem ochotę utonąć w komiksach o grupie bohaterów, o których dotąd nie wiedziałem absolutnie nic! (więcej…)
Hercules – Król Skorpion nie udźwignął
Są takie filmy, po obejrzeniu których się zastanawiam… gdzie jest moje trzysta baniek? Najnowszy „Hercules” z królem Wrestlingu, Królem Skorpionem, Dwayne’em Johnsonem jest właśnie taką produkcją. Kosztował sto milionów dolarów, zaś twórcom udało się bezbłędnie osiągnąć urok… produkcji telewizyjnej.
Jasne, efekty są zdecydowanie bardziej wygładzone, kostiumy mniej plastikowe, ale sama kompozycja obrazu robiła na mnie wrażenie, jakbym oglądał popularny kiedyś serial o synu Zeusa, który leciał kiedyś w telewizji. Serial kiedyś leciał w telewizji, nie syn Zeusa. (więcej…)
Ewolucja Planety Małp – Najlepsza kontynuacja w historii całej serii
Oryginalną „Planetę Małp” wspominam jako jedno z moich pierwszych „guilty pleasures”. Czy może raczej… wypada to uściślić: tak jak pierwsza część była po prostu rewelacyjnym filmem, tak wszelkie jej kontynuacje należały już raczej do gatunku intelektualnie grzesznych przyjemności. Ze względu na mój sentyment do serii, bardzo skutecznie wyparłem ze świadomości pierwszy restart serii, zgotowany przez Tima Burtona. Tylko mgliście pamiętam jakieś małpy kreowane na seksowne. Był też Marky Mark, jednak jeszcze nie z aż tak urodziwym bicepsem. Do dziś dziwię się, że ów film nie zniszczył mi i mózgu, i dzieciństwa.
Miałkość kolejnych kontynuacji i potworny reboot sprawiły, że do kolejnej iteracji „Planety Małp” podchodziłem jak pies do jeża. A nawet jeszcze gorzej – jeże w sumie są całkiem fajne. Sytuacji zdecydowanie nie ratował grający pierwsze skrzypce James Franco, który bynajmniej nie należy do mojej prywatnej Ligi Ukochanych Aktorów. I tu przyszło zaskoczenie! „Geneza…” okazała się wyborna. Z oryginału brała przede wszystkim pomysł na świat, nie próbowała kopiować ogranych schematów i poszła w nowym kierunku. Aktorsko wszystko było w porządku, efekty były świetne, a całość zostawiała wprost wyśmienite wrażenia u widzów – bynajmniej nie tylko u mnie. (więcej…)
Transformers 4: Wiek zagłady – Moje dzieciństwo zostało zniszczone. Znowu…
Dobrze pamiętam, jaki szczęśliwy wyszedłem z kina po seansie z pierwszymi „Transformerami”. Nie spodziewałem się niczego odkrywczego, a dostałem naprawdę solidnie nakręcone, kreatywne kino akcji z bohaterami z piaskownicy. I nawet moje wspomnienia z dzieciństwa nie zostały brutalnie zgwałcone! Później… Później zaś był płacz i zgrzytanie zębów. Podczas seansu dwójki prawie wybiegłem z sali z krzykiem, gdy główny bohater trafił do nieba dla robotów, a Optimus Prime wziął się za przeszczep organów. Myślałem, że kontynuacja, „Zemsta upadłych”, może być w takim razie już tylko lepsza. Cóż, nie była – zamiast patrzenia na starcia robotów, byłem zmuszony oglądać kolejne rozmowy kwalifikacyjne i problemy z kobietami. Choć pojawiają się racjonalne argumenty, że jednak niebo robotów było gorsze od rozmów kwalifikacyjnych i nie będę się z tym kłócił. (więcej…)
Parker – Statham księdzem
Kocham filmy, na których tytuł składa się jedno słowo, a głównym bohaterem jest Jason Statham. Mam już na tej liście takie hity, jak „Mechanic”, „Crank” (czyli rodzima „Adrenalina”), a teraz mogę jeszcze dopisać „Parkera”.
Jason wciela się w tytułowego Parkera – zawodowego złodzieja, który w gruncie rzeczy jest naprawdę dobrym gościem. Nawet jak idzie na skok, to przebiera się za księdza, a w przerwie od przeładunku Zielonych Prezydentów rozgrzesza tych, którzy zbłądzili. Czasem też kropi ich z Beretty czy innej klamki. (więcej…)
X-Men: Przeszłość, która nadejdzie – Film, którego chciałem
Niektóre filmy są tak dobre, że warto się o nich solidnie rozpisać. Tak było ostatnio z „Edge of Tomorrow”. Są też jednak produkcje, które wyszły tak świetnie, że nie wymagają szczególnie rozbudowanego komentarza. Taka jest właśnie dla mnie najnowsza część przygód X-Menów, czy „Przeszłość, która nadejdzie”.
Historia została oparta na jednej z popularniejszych, komiksowych historii z grupą mutantów w roli głównej. Przyszłość nie rysuje się w szczególnie pozytywnych barwach. Jeśli posiadasz niewłaściwe geny, najprawdopodobniej już nie żyjesz albo zaraz umrzesz. A nawet jeśli jesteś „normalny”, to i tak pewnie już nie masz dachu nad głową, gdyż wieloletnie polowanie na mutantów zamieniło nasz nie najlepszy ze światów w jedno wielkie gruzowisko. Zaś to, co nie zostało jeszcze zdewastowane, jest przeczesywane bez przerwy przez grupy Sentineli, polujące na niedobitki zmutowanego ruchu oporu. Profesor X wraz z Magneto, przywódcy pozostałych przy życiu nosicieli genu X, postanowili chwycić się za przysłowiową brzytwę, by nie utonąć wraz z resztką swojego ludu. Szansę mają tylko jedną. Muszą wysłać kogoś w przeszłość, kto będzie w stanie powstrzymać twórcę Sentineli przed dopracowaniem swojego wynalazku. Niestety, jedyna osoba, która może przetrwać taką podróż, nie należy do najsprawniejszych dyplomatów. Jak się łatwo domyślić, na emisariusza z przyszłości zostaje wytypowany Wolverine. (więcej…)
Na skraju jutra – Narodziny nowego klasyka S-F?
Takie sytuacje nie zdarzają mi się zbyt regularnie. Idąc do kina na „Edge of Tomorrow” spodziewałem się co najwyżej solidnej, rzemieślniczo nakręconej rzeźni z tradycyjnym układem sił: ludzkość kontra obcy. I, oczywiście, gdybym dostał właśnie taki film, to byłbym cały w skowronkach i innym ptactwie. Gdyby zaś się okazało, że z sali kinowe wywiała mnie nuda, a wszystkie dobre sceny były już w trailerze… Cóż, nie byłaby to pierwsza taka sytuacja i nie byłoby nad czym rozpaczać. Lubię dobrze zrealizowane kino rozrywkowe i nie musi ono ze sobą nieść żadnych dodatkowych wartości, bym czuł się ukontentowany seansem. I tu czekało na mnie zaskoczenie – okazało się, że „Na skraju jutra” to… coś więcej. (więcej…)
Godzilla – Obyczajowy film z potworami bez potworów
Idąc do kina na tak zwane „monster movie”, mam bardzo proste oczekiwania – mają być potwory. Trzeba tu zaznaczyć, iż doskonałym ekwiwalentem potwora jest wielki robot. Jeśli maszkarony czy to organiczne, czy mechaniczne występują w filmie częściej od ludzkiej obsady pomocniczej, oznacza to, że film jest co najmniej OK. A jeśli to nudni, szarzy Kowalscy mają przewagę liczebną? Wtedy już twórcy muszą zacząć się bronić ogólnym konceptem, dobrze napisanym scenariuszem i przyzwoitym aktorstwem. I na ogół się nie bronią.
Pomysł na nową „Godzillę”, ujmując temat w wielkim skrócie, był właściwy. Naukowcy odkopali wielkie, złowrogie Coś w Kokonie. Coś się wykluło i zaczęło zjadać elektrownie atomowe. Szybko się okazało, iż broń konwencjonalna Cosia się nie ima i ludzkość ma już tylko jedną szansę na przetrwanie. Cała nasza nadzieja w tym, że pojawienie się wielkich potworów z bagien wybudzi ze snu przedwiecznego Króla Potworów, który przyjdzie żuć gumę balonową i przywracać równowagę we wszechświecie. (więcej…)
Amazing Spider-Man 2 – Pająk, na którego czekałem
Spider-Man jest jednym z moich ulubionych superbohaterów, co nie jest chyba zaskoczeniem dla nikogo, kto czasem do mnie zagląda. Filmy o nim jak dotąd jednak umiarkowanie trafiały w mój gust. Trylogię Sama Raimiego wspominam z bólem. Choć pierwsza część była naprawdę przyjemna i w sympatyczny sposób wierna komiksowemu pierwowzorowi, dalej było tylko gorzej. Mimo pojedynczych dobrych scen i genialnej obsady drugoplanowej, przygody Petera Parkera z Tobeyem Maguirem coraz głośniej wołały o pomstę do nieba. Po wielu latach nadeszła wreszcie pora na restart filmowego uniwersum i… podobało mi się znacznie bardziej, ale ideału nadal nie było. Marc Webb miał wiele ciekawych pomysłów, zaś główne role zostały obsadzone po prostu doskonale. Całość jednak została zdominowana przez chaos, spowodowany nadmiarem wątków, przez co w ogólnym rozrachunku otrzymaliśmy film „tylko” dobry. (więcej…)
Trójbój filmowy: Grand Budapest Hotel, Witaj w klubie, Ratując pana Banksa
Ciągle szukam wygodnej i praktycznej formy do krótkiego, zwięzłego pisania o ostatnio obejrzanych filmach. Publikowanie podejrzanie krótkich wpisów o każdej pozycji z osobna (zakładając oczywiście, że nie piszę pełnej recenzji) kompletnie się nie sprawdziło. Dlatego teraz będzie inne podejście – do każdego z wpisów będzie trafiało po kilka krótkich akapitów na temat trzech różnych filmów. Zapraszam na ostre wyciskanie w trójboju filmowym.
Grand Budapest Hotel
Fani kunsztownego absurdu nie mają łatwo w kinie. Produkcje, które celnie trafiają w podobne tony są niezwykle rzadkie. Dlatego od razu popędziłem na seans, gdy tylko dowiedziałem się, że właśnie tego typu obrazem jest „Grand Budapest Hotel”. Motywacja była tym większa, że plakat zachęcał do kupienia biletu nieprzyzwoicie długą listą niesamowitych nazwisk. Fiennes, Murray, Ronan, Defoe, Owen czy Swinton – jak się oprzeć tym wszystkim gwiazdom? A to tylko wierzchołek góry lodowej! (więcej…)