Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

CategoryRecenzje filmów

Szybcy i wściekli 7 – Wściekli w kosmosie

S

Seria filmów o ludziach zmieniających biegi 40 razy na ćwierć mili już dawno ewoluowała w kierunku, który z owymi wyścigami nie ma wiele wspólnego. Jeszcze trójka skupiała się stricte na samochodach (i była w moim rankingu jak dotąd na pierwszym miejscu), a później już było tylko… nie, nie napiszę gorzej, ponieważ nie o to do końca chodzi. Raczej: inaczej. Pomysły na samo ściganie się już się skończyły, za to zaczęły się pojawiać inne, coraz bardziej absurdalne koncepcje. Przemycanie narkotyków, kradzieże, chowanie się w Brazylii przed służbami porządkowymi etc.

Uczciwie to przyznaję, że „FF4” oraz „FF5” po prostu średnio przez to lubiłem. Nie dlatego, że nie było stricte toru wyścigowego, a bardziej dlatego, że twórcy próbowali udawać, że cała ta poplątana fabuła ma jeszcze sens. I się krygowali przy niektórych scenach, tworząc kino niby szalone, ale… jednak nie do końca. Przy okazji części szóstej miałem już uczucie, że powoli wszystkie kreatywne hamulce zaczynają puszczać. Był pościg za samolotem na pasie startowym długości połowy Europy, była walka z czołgiem, było skakanie z maski samochodu między pasmami autostrady, było szaleństwo. I teraz przyszła część siódma. Część siódma, która przestała już cokolwiek udawać i po prostu popłynęła. (więcej…)

Ex Machina – Techno-thriller najwyższego sortu

E

Są takie filmy, o których ciężko mi się pisze. Właśnie przekonałem się, że jednym z nich jest „Ex Machina”. Wszystko, co przemieniam w tekst, brzmi mocno banalnie i nie oddaje kinowych emocji. Ot, mamy dwóch bohaterów. Jeden z nich jest genialnym programistą i właśnie stworzył pierwszą na świecie sztuczną inteligencję. Drugi z nich odstaje poziomem od pierwszego, ale ponoć powoli drepcze mu po piętach. Jego zadaniem będzie ocena pracy twórcy AI. Czy faktycznie udało mu się stworzyć sztuczną inteligencję? Czy to tylko pozór świadomości? Czy piękna kobieca twarz, za którą kryje się pamięć operacyjna, może wpłynąć na ocenę?

Wszystko to, co napisałem powyżej, nie brzmi porywająco. Czemu właściwie sztuczna inteligencja ma kobiecą postać i to w dodatku seksowną? Czy to kolejny z tych seksistowskich filmów S-F, gdzie nawet androidy zasuwają w bikini? I czemu tylko dwóch programistów? Przecież grupa lepiej by i poprowadziła, i oceniła ten projekt. (więcej…)

Chappie – Ballada o gangsta-robocie i trzech dobrych ziomach

C

Moje dotychczasowe przygody z filmami Neila Blomkampa kończyły się zawsze tak samo – podobał mi się pomysł na film i różne detale, ale całokształt do mnie nie trafiał. Z jednej strony wynikało to chyba z mojej niekompatybilności z jego stylem reżyserii – ludzka rzecz i kwestia gustu, ciężko tu szukać obiektywnego powodu. Z drugiej strony, miałem uczucie, że jego sprytne pomysły rozbijają się o przeciętnie napisanych bohaterów i brak konsekwencji oraz dbałości o detale. „Chappie” zdaje się potwierdzać tę teorię.

Akcja startuje z punktu typowego dla historii o narodzinach sztucznej inteligencji. Roboty weszły do powszechnego użytku – w tym konkretnym wypadku zasiliły siły policji w Johannesburgu. Jeszcze nie myślą samodzielnie, ale już wzbudzają niepokój mediów i ludności cywilnej. Co się stanie, jeśli jednak zyskają samoświadomość? Albo ktoś złamie ich zabezpieczenia i przejmie nad nimi kontrolę? Nie martwiąc się o odpowiedzi na te pytania, młody naukowiec postanawia wgrać kolejną kompilację swojego autorskiego AI do jednego z robotów, spisanych już na straty. Stąd akcja rusza z kopyta. Eksperyment się udaje, ale robot, na razie o mentalności bobasa, trafia w ręce „rodziny” gangsterów, którzy planują go wytrenować i wykorzystać w swojej działalności kryminalnej. (więcej…)

Anioł śmierci – Harry'ego Pottera brak

A

„Kobieta w czerni” była dla mnie bardzo pozytywnym zaskoczeniem. Po pierwsze, była solidnym dreszczowcem, co samo w sobie jest wyczynem i automatycznie wpisało ją na listę filmów, które z czystym sumieniem mogę polecić innym, lubiącym takie klimaty. Po drugie, była ciekawym dowodem na to, że Daniel Radcliffe ma potencjał, by odciąć się od swojej najpopularniejszej kreacji, Harry’ego Pottera. Ba, obronił się aktorsko nawet wtedy, gdy został po prostu źle dobrany do roli i pokazał, że grać potrafi. Właśnie dlatego dałem kredyt zaufania „Aniołowi śmierci”, który miał, niby, kontynuować wątki „Kobiety w czerni”.

„Niby” jest tu słowem istotnym. Fabuła podąża dosyć luźno ścieżkami wytyczonymi przez pierwszy z filmów. Ot, do nawiedzonego domu trafiła w czasie II Wojny Światowej grupa dzieci pod opieką pary nauczycielek. Ponieważ, jak twierdziły tęgie głowy, to najlepsze, najbezpieczniejsze miejsce na świecie, gdzie dzieci nie będą zagrożone przez niemieckie bombowce. Wiecie, sypiący się dom na środku zagrożonego podtopieniem bagna, niedaleko miejscowości, której wszyscy mieszkańcy umarli w niejasnych okolicznościach – idealna recepta na niechybny atest ministerstwa oświaty. Rzecz jasna, nie było trzeba długo czekać, by się przekonać, że po posesji grasuje krwiożercza „obecność”, szczególnie zainteresowana małym dziećmi. (więcej…)

Loft – Apetyt na więcej

L

Dobre thrillery są rzadkim okazem na kinowych salach. Dlatego też, gdy tylko widzę subtelną sugestię, że któraś z premier może trzymać choć trochę w napięciu, czym prędzej lecę na test. „Loft” coś takiego w sobie miał. Obiecywał misterną intrygę, gęstą atmosferę i tajemnicze morderstwo. Czyli wszystko to, co lubię. Co więcej, przez długi czas całkiem skutecznie się z tych obietnic wywiązywał!

Morderstwo w „Lofcie” do prostych nie należy. Przede wszystkim, nie wiadomo nawet, czy faktycznie jest morderstwem. Jeden z pięciu właścicieli wielkomiejskiej nieruchomości znalazł rano w swej bezpiecznej przystani ciało blond-piękności. Trzeba dodać: ciało lekko naruszone, roznegliżowane i przypięte kajdankami do łóżka. Zabić to mógł tylko on albo jego czterech kolegów, którzy w tytułowym lofcie ukrywali się przed swoimi żonami, gdy tylko naszła ich na to ochota. Ale czy to na pewno ktoś z nich? Czy o ich grzesznym sekrecie nie dowiedziała się osoba trzecia? I kim jest blondynka? To tylko niektóre pytania, na które będą musieli znaleźć odpowiedzi, zanim na miejscu zbrodni pojawi się policja. (więcej…)

Snajper – Eastwood bez werwy

S

Filmy Clinta Eastwooda zdecydowanie zaliczają się do tych, na które zawsze pójdę w ciemno. Nawet jeśli nie jestem fanem wszystkich aspektów jego stylu, na ogół wychodzę z seansu co najmniej zadowolony. Ba, w takich produkcjach, jak „Za wszelką ceną” czy „Gran Torino” jestem po prostu zakochany! Z kolei jestem umiarkowanym fanem kina wojennego, więc siłą rzeczy jego „Sztandar chwały” i „Listy z Iwo Jimy” po prostu gorzej trafiały w moje upodobania. Dzięki znajomości tych filmów podejrzewałem, czym będzie „Snajper”. Nastawiłem się na sporą dawkę patosu, na amerykańskie kino „ku pokrzepieniu serc”, nie pozbawione jednak gorzkich motywów. I, jak się okazało, wstępna diagnoza okazała się całkiem trafna, choć parę elementów mnie mocno zaskoczyło. Niekoniecznie na korzyść.

Tytułowym snajperem jest Chirs Kyle, świetnie sportretowany przez Bradleya Coopera, który specjalnie do tej roli przeistoczył się w prawdziwego zawodnika wagi ciężkiej. Kyle jest postacią dosyć znaną. Jest żołnierzem, który dzięki swym osiągnięciom przebił się do świadomości nie tylko mieszkańców USA, ale też osób z innych zakątków świata. Mimo że sam tematami wojennymi, jako się rzekło, interesuję się umiarkowanie, postać jego w ogólnym zarysie kojarzyłem. Kojarzyłem też, że historia jego życia faktycznie może stanowić bardzo ciekawy materiał na film, biorąc w szczególności pod uwagę to, jak jego wędrówka po tym świecie się zakończyła. (więcej…)

Kingsman – Najlepszy klasyczny Bond od lat

K

Jestem jedną z tych osób, dla których Bond to raczej szczupły acz postawny, dystyngowany Brytyjczyk, specjalista od alkoholi, kobiet i broni palnej. Ostatnie trzy części przygód agenta 007 zdecydowanie mają swoje walory, ale… nie te walory, których szukam akurat w tym konkretnym typie kina. Dlatego zainteresowałem się „Kingsman”, które tu i ówdzie sugerowało, że będzie właśnie takim klasycznym, przejaskrawionym kinem „szpiegowskim”. I faktycznie: „Kingsman” takie właśnie jest. Ale jest też czymś znacznie, znacznie więcej.
Historia jest pięknie klasyczna. Szalony geniusz zła ma bardzo wyszukany, kosztownym, trudny w realizacji plan intensywnej redukcji populacji całego globu ziemskiego. W tej roli genialny Samuel L. Jackson. Jedynymi osobami, które mogą go powstrzymać, są agenci z niezależnej organizacji szpiegowskiej (i przy okazji salonu krawieckiego, też niezależnego) Kingsman. W tych rolach między innymi cudowny Colin Firth, zawsze mile widziany Mark Strong i, na deser, Michael Caine. Ba, gościnnie pojawia się nawet Mark Hamill! Niestety, szeregi Kingsman zostały ostatnio lekko zredukowane, dlatego konieczne jest znalezienie nowego członka lub członkini, mogących zasilić szeregi tego elitarnego klubu. I tym samym, oprócz walki z szalonym geniuszem, będziemy oglądali też świetnie zrealizowany proces rekrutacyjny. (więcej…)

Teoria wszystkiego – Świetnie zagrana, przedwcześnie nakręcona

T

Kręcenie filmów o zacięciu biograficznym wydaje mi się szczególnie karkołomne, gdy postaci, o których chce się opowiedzieć, jeszcze żyją. Nie jestem pewny, czy widziałem choć jeden dobry film tego typu, a na pewno trafiłem już na produkcje, które były po prostu… zbędne. Najlepszym przykładem dotąd była dla mnie w tym wypadku „Żelazna dama”, której nawet Meryl Streep nie była w stanie wybronić swoim genialnym aktorstwem. Teraz, ku mojemu zawodowi, do listy będę mógł dopisać również „Teorię wszystkiego”.

Historia kręci się w głównej mierze wokół wczesnych lat „fizycznej kariery” Stephena Hawkinga, bodaj najpopularniejszego, współczesnego, żyjącego mistrza nauk ścisłych. Towarzyszymy mu, jak to zresztą dosyć dosadnie streścił trailer, od czasów jego doktoratu, przez pierwsze objawy choroby i poznanie miłości swego życia, aż po zdobycie należnego mu uznania. Dwie główne role – sam Hawking i jego żona, Jane – zostały naprawdę wybornie zagrane przez, odpowiednio, Eddiego Redmayne’a i Felicity Jones. (więcej…)

Birdman – Zamaskowany człowiek na krawędzi

B

Od mojego seansu „Birdmana” minęło już kilka dni, a ja nadal nie wiem, jak ugryźć w tekście ten film. Poszedłem do kina kompletnie nieświadomy tego, co mnie czeka – poniekąd celowo, ponieważ udało mi się sumiennie unikać wszelki trailerów i innych spoilerów. Z drugiej strony, mam wrażenie, że nawet gdyby część szczegółów nie była mi obca, nadal zostałbym powalony tym, co zobaczyłem. „Birdman” to chyba jeden z tych filmów, które albo się kocha, albo nienawidzi, ale na pewno warto je poznać. Ja poznałem i pokochałem.

Postanowiłem, że właściwa recenzja będzie rekordowo krótka. Wszystko, co znajdziecie w następnych dwóch akapitach, ma tylko jeden cel – przekonać Was do seansu. Lekturę reszty tekstu polecam raczej tylko osobom, które film już widziały, ponieważ mam ochotę wziąć się ciut głębsze zanalizowanie tego, co zobaczyłem. A to, siłą rzeczy, wiąże się z psuciem Wam niespodzianki. (więcej…)

Uprowadzona 3 – Liam Neeson kontra reszta świata

U

Filmy akcji Liamem Neesonem przyjmuję raczej bezkrytycznie. Często bawię się na nich świetnie, jak na słynnej pierwszej „Uprowadzonej”. Albo co najmniej bardzo dobrze, jak w przypadku lekko dziurawego pod koniec „Non stop”. Jasne, bywają okazy mniej atrakcyjne i za jeden z takich zdecydowanie uważam drugą odsłonę „Taken”, która od poziomu jedynki odstawała bardzo boleśnie. Tym ciekawszy byłem kinowego seansu trójki. Frapowało mnie, czy twórcy wrócili do formy, czy po prostu klepnęli cokolwiek, byle kasa się zgadzała.
Cóż, klepnęli cokolwiek. I kasa na pewno się zgadza. (więcej…)

Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze