Seria o austriackim robocie-kulturyście jest jedną z nielicznych w dorobku światowej popkultury, o której kontynuacje kompletnie się nie martwię. Pierwszy „Terminator” był świetny, drugi był absolutnym mistrzostwem świata, które wygląda tak, jakby dopiero puszczono dziewiczą szpulę do kin. I wtedy, po dwóch cudownych obrazach i następującej po nich przerwie, zaczął się etap „powrotu serii”, znanego też jako odcinanie kuponów o sławy. Po długiej przerwie swoją premierę miał „Terminator 3”, który – w porównaniu do poprzednich odsłon – był obrzydliwie zły. Następnie, znów po wielu latach, pojawił się „Terminator Ocalenie”, który był już z kolei po prostu kompletnie nijaki. Jak widać, moje serce fana zostało przestrzelone i rozerwane na strzępu już wiele lat temu i nawet gdybym chciał, nie potrafiłem się przejmować „Genisys”. Do kina zawitałem z ciekawości, mając nadzieję, że Arnold tradycyjnie będzie mało mówił i dużo strzelał. (więcej…)
Poltergeist – Remake w stylu "Direct-to-VOD"
Moim świętym obowiązkiem jest oglądanie wszystkich kiepskich horrorów w kinie. Nie wiem, kto i kiedy to zadanie mi przypisał, ale nie walczę ze swoim losem i potulnie spaceruję do kina, gdy pojawia się film, którego nikt innych nie chce obejrzeć. Prawda jest zresztą taka, że kocham to robić – z przyczyn kompletnie mi nieznanych po prostu odnajduję w tym satysfakcję. Nawet wtedy, gdy w grę wchodzi wyraźnie tani remake horroru, za którym i tak nigdy nie przepadałem.
Pamiętam „Poltergeista” z lat dziecięcych. Był to film, po którym sobie bardzo dużo obiecywałem – jeśli pamięć mnie nie myli, miał bardzo dobrą renomę. A ja miałem może 10 lat i po obejrzeniu oryginalnej „Nocy żywych trupów” Romero byłem żądny wrażeń. I pamiętam, że bardzo mocno się zawiodłem, mimo że już wtedy czułem, iż ogólnie będę lubił historie o rozmaitych nawiedzeniach. Nie przemówił do mnie szalony klimat, nie jestem też fanem klaunów w horrorach – czy to żywych, czy w postaci kukieł. Po prostu razem z „Poltergeistem” kompletnie się minęliśmy. (więcej…)
Polowanie na prezydenta – Samuel uratuje wszystko
Mam wrażenie, że za kręceniem „Polowania na prezydenta” może stać jakaś ciekawa historia. Film zrealizowany przez Finów w Finlandii z Finami obsadzonymi w większości ról… i Samuel L. Jackson po środku tego wszystkiego. Sama produkcja jest nie mniej pokręcona. Ambitne pomysły na efekty specjalne ucierpiały przez wyraźne braki w budżecie, łatane tu i ówdzie piękną scenerią i lekko szalonymi pomysłami. Do tego dochodzi kręcenie pod bardzo specyficzną grupę odbiorców – mam wrażenie, że docelową publiką były krwiożercze dziesięciolatki. Czy w takim razie fani Samuela mają na co iść do kina?
Cóż, jako właśnie taki pełnokrwisty fan Samuela mogę od razu na to pytanie odpowiedzieć – wszystko, co ma dowolny procent Samuela w sobie, jest z założenia co najmniej warte sprawdzenia. I tak samo jest z „Polowaniem na prezydenta”. Ów prezydent w wersji Jacksona to ciapowaty, niemłody pan, któremu cojones już dawno odpadły i potoczyły się po bezdrożach. Radykalne wydarzenia zmuszają go jednak, by odszukał swoje klejnoty i jeszcze choć raz w życiu zmężniał. W tym zadaniu będzie mu pogadał… 13-letni Fin, który samotnie spędza noc w bezludnych górach, polując na grubego zwierza. To taki, jak się zdaje, rytuał przejścia z małego, twardego Fina na nadal małego, ale już dorosłego i jeszcze twardszego Fina. (więcej…)
Wiek Adaline – Wiarygodna niewiarygodna opowieść
Lubię być czarowany w kinie. Lubię tę iluzję, gdy historia kompletnie nieprawdopodobna przyozdobiona jest tak doskonale w znamiona realności, że nie sposób jej odróżnić od barwnej ułudy. Dokładnie taki jest „Wiek Adaline”, film, który doskonale balansuje między baśnią a bardzo tradycyjnym melodramatem, biorąc z obydwu gatunków to, co najlepsze.
Tytułowa Adaline, której wiek dla prawie wszystkich ludzi jest głęboko skrywaną tajemnicą, została wyrwana przez ślepy z los z tradycyjnego cyklu życia i śmierci. Niesamowity zbieg okoliczności, który towarzyszył jej podczas wypadku samochodowego na początku XX wieku, sprawił, że w wieku lat około trzydziestu przestała się starzeć. To, co początkowo wydawało się „dobrymi genami” po kilku dekadach stało się przekleństwem. Z matki swojej córki musiała się w oczach ludzi zmienić w jej koleżankę, równolatkę. A z czasem i ten fortel nie był już możliwy. Z biegiem lat zdała sobie sprawę, że przeżyje każdego, kogo pokocha. Zarówno ta myśl, jak i względy czysto praktyczne – FBI ma głęboki uraz do ludzi nieśmiertelnych – wymusiły na niej ciągłą ucieczkę. (więcej…)
Mad Max: Fury Road – Droga do kinowej ekstazy
Często wydaje się człowiekowi – a przynajmniej mi, kozie – że sporo już widział. Że, owszem, ciągle powstają genialne filmy akcji, ale zaskoczyć już aż tak nie mają szans, ponieważ tak dużo się ich obejrzało. Że nic już tak nie powali, jak „Terminator 2”, „Matrix”, „Avengers” czy „Pacific Rim”. Jasne, można się do tego zbliżyć, ale przeskoczyć? Gdzie tam, człowiek (koza) się już przecież tyle napatrzył, może nawet lekko nasycił… I wtedy przychodzi taki właśnie „Mad Max”. Film, który brutalnie zrywa widzowi beret z głowy i rzuca na ziemię. Wysadza z butów, kradnie sznurówki. Chwyta za tornister i wysypuje wszystkie flamastry. I wciska te wystające główki tych flamastrów w ten beret, co już się kurzy na tej ziemi. Łamie ołówki i maże po piórniku. I mówi: „Nic jeszcze nie widziałeś. Nie widziałeś mnie.” (więcej…)
Miasteczko Cut Bank – Być jak bracia Coen… prawie
Nie jestem szczególnym fanem twórczości braci Coen, ale ich kolejne filmy co do zasady oglądam. Jakoś tak to się układa, że średnio co drugi do mnie trafia (ze szczególnym uwzględnieniem tych, które są uważane za… najgorsze w ich dorobku). Co więcej, tworzony przez nich zawiesisty, minimalistyczny klimat ma swój urok. I właśnie przez ów urok skusiłem się na „Miasteczko Cut Bank”, które, co prawda, filmem Coenów nie jest, ale materiały promocyjne wyraźnie sugerowały bliskość gatunkową. Poza tym, na listę płac zostali wciągnięci Billy Bob Thornton i John Malkovich, co było dla mnie argumentem już całkowicie wystarczającym.
I, cóż tu wiele mówić, przejechałem się na tym wyborze jak rzadko kiedy. Zawiesisty klimat owszem był, ale… w trailerze. Sam film jest z niego zupełnie wyprany. Historia z pechowym uwiecznieniem na filmie śmierci listonosza ani nie wzbudziła we mnie żadnych emocji, ani nie wywołała napięcia. Ba, była szyta tak grubymi nićmi i opowiadana tak niesprawnie, że po pięciu minutach nie wierzyłem ani w żadnego z bohaterów, ani w żadną z sytuacji. Wszystko w „Cut Bank” jest oderwane od rzeczywistości i sztucznie, nieumiejętnie napuszone. Kolejne zdarzenia charakteryzują się kompletnym brakiem logiki, a cała historia zmierza dokładnie donikąd. I o ile ten ostatni zarzut wielu twórców potrafi przekuć w atut, tak w tym wypadku jest to po prostu kolejna pozycja na bardzo długiej liście minusów. (więcej…)
Pitch Perfect 2 – Śpiewanie a capella to (nie)poważna sprawa
Pierwsza część „Pitch Perfect” była dla mnie jednym z większych, przyjemniejszych zaskoczeń ubiegłego roku. Bynajmniej nie dlatego, że wtedy ów film debiutował, a dlatego, że dopiero wtedy go poznałem. Zawsze lubiłem kino w stylu „Step Up”, w którym taniec był odpowiedzią na absolutnie każde pytanie. Jesteś smutny? Tańcz! Szczęśliwy? Tańcz! Ktoś cię obraził? Tańcz! Złamano święty kodeks bushido i nadepnięto na twój cień? Tańcz! „Pitch Perfect” doskonale wpisywało się ten schemat, po prostu podmieniając „tańcz” na „śpiewaj a capella”. Ponieważ zwyczajne „śpiewaj” nie jest dostatecznie epickie i nie umożliwia należytego poniżenia swoich wrogów.
I tak oto, po kilku latach od premiery, do kin zawitało „Pitch Perfect 2”. Z jednej strony miałem nadzieję na więcej tego, co dostałem w jedynce, a z drugiej… trailery trochę mnie niepokoiły. Były wyraźnie bardziej skupione na nazbyt kloacznym poczuciu humoru, a za mało czerpały z muzycznych korzeni tej młodej serii. Szczęśliwie, na seansie szybko się okazało, iż trailer był po prostu niefortunnie zmontowany. Choć żarty nie należą do wybrednych, to adekwatny kontekst dodaje im uroku. I, co ważniejsze, zdecydowanie nie brakuje scen śpiewano-tańczonych! A te, na wzór kolejnych odsłon „Step Up”, zostały mocno podkręcone, uatrakcyjnione i naszpikowane efekciarskimi trickami. Na każde wspomnienie hitu kapeli Muse w wykonaniu fikcyjnego, niemieckiego zespołu a capella Das Sound Machine po prostu przechodzą mnie ciarki po plecach. (więcej…)
Avengers: Age of Ultron – Wygrać z oczekiwaniami
Bez dwóch zdań najnowsza odsłona „Avengers” była filmem, którego premiery wyglądałem od wielu miesięcy. Jedynka do dziś jest jedną z moich ulubionych komiksowych produkcji i, szczerze mówiąc, nie sądzę, żeby to się kiedyś zmieniło. Obawiałem się więc, że na kontynuację nakręcę się tak mocno, iż nie będzie nawet cienia szans na to, by… mi się spodobała. Ponieważ nie byłaby taka, jaką sobie wymarzyłem. Dlatego miałem silne postanowienie: OK, mogę się nakręcać, ile dusza zapragnie. Ale na sam seans, na obecność w kinie podczas tej przygody. A nie na konkretny przebieg zdarzeń, nie wiadomo jak wielkie zaskoczenie i powiew świeżości nie mniejszy od tego, który towarzyszył pierwszym „Avengers”. Wyszedłem z założenia, że nie oczekuję niczego konkretnego – chcę się tylko dobrze bawić. I wiecie co? Bawiłem się świetnie.
Tradycyjnie ostrzegam i informuję – jak przy wielu innych komiksowych filmach, tak i w tym wypadku pierwsza część tekstu nie zawiera spoilerów. Mocno tego przypilnowałem, gdy tylko wymknął mi się jakiś spoiler, strzelałem do niego bez ostrzeżenia*. Szczegóły wydarzeń zdradzam dopiero w drugiej, wyraźnie oddzielonej sekcji. Osobom, które filmu jeszcze nie widziały, zaleca się pominięcie tej sekcji materiału. (więcej…)
DUFF – Odświeżający powrót szkolnej komedii
Choć od premiery „Wrednych dziewczyn” minęło już ponad dziesięć lat, do dziś miło wspominam ten seans. Trochę dlatego, że był to chyba temat mojej pierwszej w życiu filmowej recenzji. Albo przynajmniej jeden z pierwszych. A po części dlatego, że wtedy się przekonałem, iż… w sumie lubię takie komedie. Skonstruowane według banalnego wzorca, oparte na obowiązkowych schematach i z przesłaniem prostym jak konstrukcja cepa. Sęk w tym, że gdy do tej mało złożonej mieszanki dorzuciło się przyzwoite aktorstwo i sprawnie napisane dialogi, okazywało się, że to przyjemna, niezobowiązująca zabawa. A w przypadku „DUFF” też bardzo aktualna.
Główna bohaterka jest tytułowym DUFF-em w swojej grupie, czyli Designated Ugly Fat Friend. Innymi słowy, jest tą osobą, do której reszta się porównuje, by poczuć się lepiej. Sęk w tym, że choć Bianca nie należy do atrakcyjnych, to na pewno nie jest głupia. Gdy tylko zdaje sobie sprawę ze swojej sytuacji społecznej, postanawia odwrócić role. W tym celu udaje się po nauki do eksperta od więzi społecznych… kapitana lokalnej drużyny futbolowej. (więcej…)
Piramida – Zły film, niezła zabawa
Dobrze, nie ukrywajmy nic. Wiem, po co tu przyszliście. Wiecie, że „Piramida” jest zła. Tak to działa, takie są zasady kręcenia takich filmów. Wystarczy rzucić okiem na streszczenie fabuły – grupa archeologów odnajduje zagubioną, egipską piramidę. Ta sama grupa archeologów zbiera chwilę później przedwieczny łomot od jeszcze bardziej przedwiecznego zła. Wiemy, gdzie to zmierza. Wiem, że jesteście tu, żeby się upewnić, czy to jest po prostu zły film, czy może przypadkiem jednak satysfakcjonująco zły film. W moim przypadku poprawną odpowiedzą jest, szczęśliwie, opcja numer dwa.
Początkowo byłem przerażony, że to kolejny z tych horrorów typu „nie mamy kasy, kręcimy starymi Nokiami”. Szybko się jednak okazało, że choć może twórcy chcieli zrobić swój film w stylu „dokumentalnym”, to… zabrakło im konsekwencji. Naprawdę, dawno się tak nie ubawiłem sposobem kręcenia horroru. Nie wiem, czy to efekt zamierzony, czy może reżyser zapomniał w trakcie zdjęć, że „z ręki” to „z ręki” i zaczął przeplatać swoje dzieło najróżniejszymi ujęciami. (więcej…)