Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

CategoryRecenzje filmów

Spectre – Najlepszy z czterech

S

Nie jest tajemnicą, że nie jestem fanem tak zwanych „Bondów z Craigiem”. Wychowałem się na starych przygodach Agenta 007, przez co oswojenie się z ich nowoczesną, współczesną wersją przychodziło mi na tyle opornie, iż… ostatecznie nigdy się do nich nie przekonałem. Było to uczucie na tyle silne, iż łaknąłem wszelkich pojawiających się zastępników. Dlatego tak bardzo ukochałem sobie „Kingsman”, ostatnie „Mission Impossible” czy „A Man from U.N.C.L.E.”. Z drugiej jednak strony, nie zmieniła się jedna rzecz. Gdy nowy Bond wchodził do kina, ja też wchodziłem do kina. Były to seanse, których mimo wszystko nie umiałem sobie odpuścić. I cieszę się niezmiernie, iż „Spectre” również sobie nie odpuściłem.

Od razu uspokoję – nie musicie obawiać się żadnych spoilerów, poniższy tekst jest od nich wolny. (więcej…)

Crimson Peak – Studium żalu w szkarłacie

C

Guillermo del Toro ma już u mnie tak wielki kredyt zaufania, iż po prostu zacząłem wychodzić z założenia, że każdy kolejny film będzie doskonały. Kocham całym sercem „Labirynt Fauna”, „Hell Boya” i, chyba najbardziej, „Pacific Rim”. Po „Crimson Peak” spodziewałem się samych najlepszych rzeczy, w szczególności, że obsada tak cudownie się zapowiadała. Kocham Toma Hiddlestona, kocham też Jessicę Chastain. I to był mój błąd – za dużo chciałem. I kompletnie zapomniałem, że każdemu może zdarzyć się gorszy film. To jest ten gorszy film.
„Crimson Peak” zdecydowanie nie jest horrorem, którego spodziewała się chyba większość widzów. Owszem, nawiedzony dom i duchy grają tu bardzo ważną rolę, ale sam film jest bardziej gotyckim romansem niż jakąkolwiek odmianą dreszczowca. Mimo wyraźnej obecności sił nadprzyrodzonych, typowe dla dobrych straszaków napięcie jest tu praktycznie nieobecne. Ważniejsze są relacje między bohaterami i miłosne knowania trójki głównych bohaterów. (więcej…)

Legend – Hardy królem

L

Tom Hardy jest dla mnie aktorem, którego początkowo miałem problem skojarzyć z konkretnymi rolami, ale gdy już raz go zapamiętałem… cóż, wiem, że do końca życia go nie zapomnę. Początkowo nie rozumiałem, czemu tak ciężko przychodziło mi przywoływanie w pamięci jego twarzy. W końcu do mnie dotarło, że powód jest prosty – Hardy w każdej roli nie tylko wygląda inaczej, ale i jest kimś zupełnie innym. Gra całym sobą tak intensywnie, że nie byłem w stanie przyjąć do wiadomości, iż te wszystkie niesamowite kreacje należą do jednego aktora. Czemu o tym piszę? Ponieważ w „Legend” dostarczył kolejne dwie takie role. Na raz.
Tom Hardy wcielił się w braci Kray, bliźniaków. Ronnie jest jednoosobową armią – psychopatą, czerpiącym największą na świecie dumę z bycia prawdziwym gangsterem. Reggiemu gangsterka też dobrze leżała… dopóki nie został właścicielem kilku klubów i kasyna. Chętnie by wyszedł na „prostą”, która co prawda nie byłaby do końca legalna, ale już przynajmniej półlegalna. Sęk w tym, że, jako bliźniacy, bracia Kray są nierozłączni. Tym boleśniejszy będzie dla nich konflikt interesów. (więcej…)

Marsjanin – Historia oparta na faktach…?

M

Ridley Scott jest twórcą, któremu przestałem już jakiś czas temu ufać. Na jednej szali stoją genialne, wręcz klasyczne już dokonania, jak „Gladiator” czy „Alien”. Niestety, drugą stronę wagi skutecznie równoważą takie potworki, jak „Adwokat” lub „Prometeusz”. Dlatego też, wybierając się na „Marsjanina”, na nic się nie nastawiałem. Seans mógł być genialny, tragiczny lub – co się rzadziej Scottowi zdarza – gdzieś po środku. W którą stronę tym razem przechyliły się szale?

Matt Damon znów zawalił sprawę. Najpierw musiał go odbijać Tom Hanks w „Szeregowcu Ryanie”, później ugrzązł na odległej planecie w „Interstellar”, a teraz… cóż, najwyraźniej wyczyn z ostatniego filmu Christophera Nolana na tyle przypadł mu do gustu, że po raz drugi postanowił się spóźnić na powrotny prom kosmiczny na Ziemię i utknął na Marsie. Został kompletnie sam i musiał wymyślić sposób, by przetrwać na bezludnej planecie przez kolejnych parę lat, licząc na to, że na rodzimym globie ktoś o nim będzie jeszcze pamiętał i wyśle misję rachunkową. (więcej…)

Praktykant – Lekko, przyjemnie i… kompletnie bez wyrazu

P

Lubię lekkie kino z dobrą obsadą. Na takie filmy, jak „Praktykant” nie idę w celu nasycenia umysłu ciekawymi konceptami – raczej z zamysłem obejrzenia Anne Hathaway w lżejszej roli. Liczę na dobre dialogi, przyjemną fabułę i może odrobinę wzruszenia, jak przy „Kocha, lubi, szanuje” czy „Miłości i innych używkach”. Czasem się to udaje, a czasem dostaje się takie nieokreślone „coś”, które wyraźnie nie wie, czym chciało być. Może się to nawet nieźle oglądać, ale z każdą minutą oddalającą człowieka od skończonego seansu z głowy paruje prawie wszystko. Taki właśnie jest „Praktykant”.

Anne Hathaway wcieliła się w postać Marka Zuckerberga w spódnicy. Założyła odnoszący wielkie sukcesy start-up w stylu ciuchowego Amazona i teraz… ledwo wiąże koniec z końcem w zakresie zarządzania własnym czasem. Małżeństwo zaczyna się sypać, istnieje też obawa, że firmę również może czekać niebawem taki los. I tu na scenę wchodzi on – emerytowany praktykant, który skorzystał z programu szukania pracy dla seniorów. Robert DeNiro jest starym wyjadaczem, w życiu nosił już niejeden garnitur i teraz chce zapoznać się z nowoczesną firmą. Szybko się, rzecz jasna, okazuje, iż jego doświadczenie może bez problemu znaleźć zastosowanie we współczesnym świecie młodych, zdolnych i atrakcyjnych. (więcej…)

Sicario – Każdego można złamać

S

Rzadko mam aż tyle powodów do obejrzenia filmu w kinie, jak to miało miejsce teraz przy „Sicario”. Po pierwsze, obsada ociekała miodem. W rolach głównych zostali obsadzeni Emily „Full Metal Bitch” Blunt, piękny diabeł Benicio Del Toro i potrafiący wycisnąć z siebie niesamowite rzeczy ponurak Josh Brolin. Po drugie, film reżyserował Denis Villeneuve. Poznałem go, oglądając „Labirynt” i „Wroga” – dwie zupełnie inne, rewelacyjne produkcje. Byłem ciekawy, jak będzie wyglądała jego trzecia praca, byłem ciekawy, czy znów mnie zaskoczy.
Tak, znów mnie zaskoczył.

„Sicario” opowiada z pozoru dosyć prostą historię o rozpracowywaniu meksykańskiego kartelu, handlującego narkotykami i przemycającego ludzi do Stanów. Agenci z CIA, DEA i kilku innych agencji potrzebują kogoś z FBI, koniecznie z doświadczeniem w terenie. Tym kimś okazuję się być Emliy Blunt, która od dłuższego czasu pragnie odnieść jakieś realne wyniki w walce z meksykańskim elementem kryminogennym. Emily trafia do zespołu kierowanego przez ekscentrycznego Josha Brolina, posiłkującego się umiejętnościami niezależnego doradcy, Benicio Del Toro. Już sama obecność owego egzotycznego specjalisty wydaje się lekko podejrzana, ale… szybko okazuje się, że to tylko początek niewyobrażalnych rzeczy, które ma zobaczyć początkująca pani agent FBI. (więcej…)

Nigdy nie jest za późno – Z Meryl nigdy nie jest źle

N

Są takie filmy, które nie reprezentują sobą prawie nic. W oklepany sposób opowiadają jeszcze bardziej oklepaną historię, nie czyniąc nawet jednej próby, by szczerze przykuć uwagę widza. Dokładnie taką produkcją jest „Nigdy nie jest za późno” (z dużo ciekawszym oryginalnym tytułem: „Ricki and the Flash”) – to banalna historia rozbitej rodziny. Córka przeżywa rozstanie ze swoim mężem i potrzebuje, by była przy niej matka. Sęk w tym, że rodzicielka  wieki temu wyjechała w trasę koncertową i nigdy z niej nie wróciła. Aż do teraz. Nie ma tu pomysłu, polotu, ciekawych pomysłów, ani dobrych dialogów. Jest za to jedna osoba, która wszystko zmienia. Meryl Streep.
„Nigdy nie jest za późno” jest dla mnie kolejnym z serii dowodów na to, że Merylka potrafi ze wszystkiego zrobić film, który w ogólnym rozrachunku będzie się wspominało jako co najmniej dobry. Zmienia przeciętność w nową aktorską jakość. Przeobraża się nie do poznania, wcielając się w rolę podstarzałej, rock’n’rollowej księżniczki, próbującej choć trochę połatać swoje relacje z rodziną. Wszystko, co robi, jest absolutnie niesamowite – od stania w miejscu, przez interakcję z ludźmi, po cudowne, rockowe granie. (więcej…)

Sinister 2 – Przyzwoita powtórka

S

Pierwszy „Sinister” był bardzo przyzwoicie wykonanym straszakiem. Dosyć kameralna historia kryminalno-paranormalna z udziałem Ethana Hawke’a przyjemnie trzymała w napięciu i pozwalała na kilka nagłych podskoków w fotelu. Film został na tyle ciepło przyjęty przez publikę i wystarczająco hojnie obsypany zielonymi prezydentami, by właściciele marki zdecydowali się na dokręcenie kontynuacji. Niestety, fabularna konstrukcja jedynki nie pozwała na powtórny udział Ethana Hawke’a, zaś na jego miejsce nie zatrudniono żadnego sensownego aktora… A jak się na ogół kończą takie sequele, wszyscy dobrze wiemy. Najlepszym przykładem niech będzie moja ponura przygoda z „Kobietą w czerni 2”.
I tu studio postanowiło mnie zaskoczyć. O ile faktycznie w „Sinister 2” brakuje jakiegokolwiek bardziej znamienitego aktora, o tyle twórcy postanowili zadbać o to, by ich film nie był pozbawiony rzemieślniczej staranności. Nowa odsłona „Złowieszczego” nie dorównuje jedynce, ale też nie odstaje od jego poziomu tak bardzo, jak to miało miejsce we wspomnianym wyżej przypadku. (więcej…)

Wizyta – Shyamalan znów to zrobił!

W

Tak jest, Shyamalan znów to zrobił. Skoro już znacie odpowiedź, pozostaje już tylko postawienie właściwego pytania. Czy nakręcił kolejny „Szósty zmysł” albo „Niezniszczalnego”? A może jednak „1000 lat po Ziemi” albo jeszcze jedną „Osadę”? Cóż…

Niestety, odpowiedź, która padła w tytule tekstu, jest poprawna dla pytania numer dwa. Na shyamalanowskim froncie nic się nie zmieniło i, jeśli chodzi o mnie, każdy kolejny film jest coraz gorszy od poprzedniego. OK, może „Wizyta” nie jest takim potworkiem, jak „1000 lat po Ziemi”, które przebiło nawet najczarniejsze wizje widzów.
Najnowszy film Shyamalana wpisuje się konwencję znaną z „Blair Witch Project”. Brat z siostrą postanowili udokumentować swój wyjazd do dziadków, których dotąd nie mieli okazji poznać. Już pierwszej nocy okazało się, że z rodzinną starszyzną nie wszystko jest w porządku, a w domu na odludziu dzieją się przedziwne rzeczy. Dzieciaki, zanim zwieją, gdzie pieprz rośnie, chcą rzucić choć trochę światła na rodzinną tajemnicę. (więcej…)

Hitman: Agent 47 – Bardzo źle, bardzo zabawnie

H

Po nowej ekranizacji przygód Agenta 47 chyba nikt nie spodziewał się niczego dobrego, tak jak zresztą i po poprzednim podejściu do tego tematu. Już trailery wyraźnie sugerowały, że twórcy grali w kolejne części Hitmana tak, jak ja. Czyli biegając z ładunkami wybuchowymi, mordując wszystkich po kolei i wynieśli z tego tylko tyle, że główny bohater mógł z jakiegoś powodu zmieniać stroje, ale nie za bardzo mogli rozgryźć, do czego miałoby to służyć, skoro mają wyrzutnię granatów. Wiadomo, że jeśli ktoś w takim duchu zekranizuje Hitmana, to z samym Hitmanem nie będzie miało to prawie nic wspólnego. To tak jak kręcić film o Mario i puścić bohatera w lewą stronę – wszyscy od razu zwietrzą amatorszczyznę.

Skoro było więc wiadomo, że „Agent 47” co do zasady będzie kiepskim filmem i nie pchnie ekranizacji gier w nowym, ekscytujący kierunku, można było się na niego przejść bez zbędnych oczekiwań. Tak się akurat złożyło, że miałem ochotę na kino lekkie i ekstremalnie wybuchowe, więc postanowiłem sprawdzić, czy chociaż w tym zakresie nowy „Hitman” się broni. I, jak się okazało, broni się całkiem przyzwoicie w kategorii „bardzo, bardzo zły, ale rozrywkowy”. (więcej…)

Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze