Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

CategoryRecenzje filmów

Dar – Dobry start, mocne rozwinięcie i (zbyt) delikatny koniec

D

Wokół „Daru” od razu wytworzyła się ciekawa atmosfera, gdy tylko pojawił się w kinach. To był „ten film, który dużo zarobił, przy okazji mało kosztując”. Może nie mówiliśmy tu o absurdalnych proporcjach przychodów do kosztów rodem z box office „Paranormal Activity”, ale kwoty były na tyle duże, że już się o nich mówiło. I o ile sam ten fakt mnie jeszcze nie szczególnie zainteresował, to sprawił przynajmniej, iż przejrzałem sobie obsadę. A ta już zdecydowanie mnie zaintrygowała.

„Dar” pod wieloma względami był dla mnie podobny do seansu „Loftu” parę miesięcy temu. Obydwie produkcje okazały się dobrymi thrillerami (z przewagą na korzyść pierwszego z filmów) i obydwie dawały szansę zobaczenia na srebrnym ekranie aktorów, których się lubi, ale niezbyt często widuje. Co więcej, Jasona Batemana chyba nie obserwowałem jeszcze w takiej – nazwijmy to – mrocznej roli, więc zysk był tym większy. Rebeccę Hall zaś bardzo sobie cenię i żałuję, że tak rzadko bywa w polskich kinach. (więcej…)

Kryptonim U.N.C.L.E. – Piękne kobiety, stylowi mężczyźni, niemożliwe sytuacje, doskonała zabawa

K

Rok 2015 okazał się rokiem szpiegów, choć kompletnie się tego nie spodziewałem. Myślałem, że skoro Bond odszedł od swojej klasycznej formuły parę lat temu, to znaczyło, iż owa formuła się po prostu zużyła. I że ludzie już nie chcą oglądać przystojnego, szarmanckiego mężczyzny w służbie Jej Królewskiej Mości w walce z całym złem tego świata. Cóż, moje szczęście polega na tym, że ostatecznie okazało się coś dokładnie odwrotnego. A że natura nie znosi pustki, miejsce klasycznego Bonda zaczęli zajmować inni agencji – Colin Firth w „Kingsman” czy Tom Cruise w „Mission Impossible 5”. A teraz do tej listy doszli Henry Cavill i Armie Hammer. Jako się rzekło, rok 2015 jest dobry dla szpiegów.

Świat jak zwykle jest zagrożony zniszczeniem. Byli faszyści, funkcjonujący pod przykrywką poważnych biznesmenów, są bliscy położenia swoich fanatycznych łap na technologii umożliwiającej łatwą produkcję głowic atomowych. Sytuacja jest tak skrajnie niebezpieczna, że tylko połączone siły najlepszych z najlepszych agentów KGB i CIA są w stanie uchronić mateczkę Ziemię przed doszczętną ewaporacją. Są to oczywiście dwaj panowie, którzy ze względu na różnice w poglądach nie dogadują się najlepiej. Ale też – każdy ze swoich własnych powodów – potrafią tymczasowo odsunąć prywatny konflikt na dalszy plan i wziąć się za inwigilacje wrogiej organizacji. (więcej…)

Nieracjonalny Mężczyzna – Emma, Joaquin i Woody jak zwykle w formie

N

Z każdym kolejnym filmem Woody’ego Allena czuję, że coraz ciężej mi pisać o twórczości tego niesamowitego, unikalnego scenarzysty, reżysera, muzyka i, okazjonalnie, aktora. Wiem, że wszystko, co przeleję na papier, nie przekona do jego filmów nikogo, kto dotąd się w nich nie zakochał. Tak, „Nieracjonalny Mężczyzna” w pewnym sensie jest taki sam, jak wszystko inne, co wyszło spod ręki Allena. A jednocześnie, jak wszystkie inne jego obrazy ma w sobie, według mnie, coś cudownie świeżego i przewrotnego.

Z tego względu konkluzja jest dla mnie prosta. Osób, które Allena nie lubią i tak nie przekonam, a z kolei wszyscy pozostali i tak pewnie byli już w kinie. Zamiast więc kogokolwiek zachęcać, napiszę tylko, że… jestem – tradycyjnie – szczęśliwy, iż poszedłem na „nowego Woody’ego”. (więcej…)

Taśmy Watykanu – Egzorcyzm udany

T

Jak wie każdy fan horrorów, egzorcyzmy są znanym i lubianym tematem przewodnim licznych straszaków. Ciężko wycisnąć z tego motywu coś nowego, w szczególności że najbardziej znany przedstawiciel tego nurtu – klasyczny „Egzorcysta” – w dużej mierze wyczerpał pulę dobrych pomysłów. Można za to zrobić coś takiego, jak właśnie „Taśmy Watykanu”, które okazały się zaskakująco poprawnym filmem. I to w sytuacji, kiedy spodziewałem się kompletnej porażki.

„Taśmy Watykanu” nie starają się wynaleźć koła na nowa i nie postawiły sobie również szokowania widza za cel numer jeden. Nie ma tu fontann rzygowin, plwocin i krwi, nie ma też intymnych chwil uniesienia z krucyfiksem w roli głównej. Ba, nawet żadna głowa nie obraca się o 360 stopni. Zamiast tego wszystkiego widz dostaje solidną porcję minimalistycznego podejścia do kręcenia dreszczowców, połączonego z zaskakująco solidnym aktorstwem. Wszystkich fanów Louisa z „Ant Mana” na pewno ucieszy spora rola Michaela Peña. Choć, żeby nie było wątpliwości, z kreacją z „Człowieka Mrówki” nie ma ona nic wspólnego. (więcej…)

Mission Impossible 5 – Idealny, klasyczny… Bond

M

„Mission Impossible” jest serią, która bardzo szybko straciła jakiekolwiek moje zaufanie. O ile jedynka była klasycznym filmem szpiegowskim, o tyle dwójka odjechała w klimaty tak abstrakcyjne, że nie byłem w stanie z nich czerpać przyjemności. Najwyraźniej nie tylko ja się tak czułem, ponieważ po „IM2” seria na długo zniknęła z kin. Powróciła po latach wraz z częścią trzecią, która pozytywnie mnie zaskoczyła. Bawiła, wciągała… ale ciągle czegoś brakowało. To był dobry seans, ale nie rzucił mnie na kolana. Dlatego po czwórce oczekiwałem mniej więcej tego samego – poprawnej szpiegowskiej przygody. I tu zaczęło się robić niezwykle ciekawie, ponieważ „Ghost Protocol” wzięło mnie kompletnie z zaskoczenia i zauroczyło. Właśnie dlatego piątka miała u mnie trudny start. (więcej…)

Fantastyczna Czwórka – Kopanie leżącego czy niemożliwa obrona?

F

Jak się zdaje, o nowej wersji „Fantastycznej Czwórki” świat wydał werdykt już dawno temu. Pierwsze skrajnie negatywne recenzje wywołały reakcję łańcuchową, która spowiła Pierwszą Rodzinę Marvela aurą kompletnej i ostatecznej porażki. Sytuacja jest podobna do tej, która nie tak dawno temu towarzyszyła premierze „Terminatora: Genisys”. Tak, film był zły, ale… nie aż tak zły, jak bardzo wyraźnie sugerowały przed- i okołopremierowe recenzje oraz opinie. I tak samo jest z „Fantastyczną Czwórką” – to po prostu wzorcowy przykład fatalnego kina. Ale to, że w jakichś rankingach nowe „F4” wypada gorzej od klasycznej klapy, jaką był „Batman & Robin” nie znaczy, iż mamy do czynienia z porażką na tym samym poziomie. Chociażby dlatego, że nakręcenie komiksowej adaptacji tak złej, jak Mroczny Rycerz od Joela Schumachera wymaga całej masy kreatywności. Tam był śpiewający Arnold Scharzenegger z lodowymi one-linerami! Zaś „Fantastyczna Czwórka” z jakiejkolwiek kreatywności jest doszczętnie wyprana. (więcej…)

Magic Mike XXL – Kino drogi z przypadku

M

Pierwszy „Magic Mike” był, według mnie, kinowym kłamstwem. Wszystko sugerowało, że na seansie czeka mnie lekka i przyjemna rozrywka w stylu „Step Up” dla dorosłych. A jak nie dla dorosłych, to z tak zwanym „pieprzykiem”. Wszystko się zgadzało. W roli głównej występował Channing Tatum, znany z tego, że sprzedaje każdy film rozrywkowy, w którym się znajduje. I to sprzedaje głównie paniom, więc rola striptizera sugerowała, że sale będą nabite pod sam sufit. Plakaty i trailery też obiecywały nieskrępowaną zabawę. I stanęło na tym, że wszystkie te przesłanki nie miały najmniejszego znaczenia. „Magic Mike” okazał się kiepsko nakręconym kinematograficznym potworkiem na kształt fatalnie napisanego melodramatu o rozwydrzonych narkomanach. Zabawy było w nim tyle, co nic.

I tak dochodzimy do czasów współczesnych, do kin wszedł „Magic Mike XXL”, a plakaty i trailery znów sprawiły, że chciałem się dać oszukać. Byłem też ciekawy, czy faktycznie znów zostałbym kinematograficznie okłamany, czy może jednak ktoś poszedł po rozum do głowy i „Magiczny Michał” w końcu stał się tym, czym od początku powinien być. Cóż, okazało się, że prawda leży gdzieś pośrodku. (więcej…)

Ant-Man – To prawda, co o nim mówią: mały, ale wariat

A

Stała się rzecz niesłychana, czekałem na film o Człowieku-Mrówce. Kilka lat temu, gdy pojawiały się dopiero pierwsze filmy Marvela, w życiu bym nie pomyślał, że ten zakorzeniony głęboko w latach 60-tych bohater może mnie w ogóle zainteresować. Byłem święcie przekonany, że jest skazany na wieczną rolę woźnego w skansenie dla emerytowanych bohaterów, których moc po prostu nie jest XXI-wiecznym materiałem na dobrą opowieść. Nawet wersja Ultimate nie pozwalała lubić Ant Mana – choć mocno go uwspółcześniała, robiła też przy okazji z niego niezłego drania. Moje nastawienie do ekranizacji jego przygód zmieniło się jednak diametralnie w momencie, gdy szop z CKM-em wjechał do kina na gadającym drzewie. Byłbym głupi, gdybym żądał jeszcze jakichś innych dowodów od Marvela na to, że potrafią w pięknym stylu nakręcić dosłownie wszystko.

I taki właśnie los spotkał kinowego „Ant Mana”. Powstał film, którego nikt pierwotnie nie chciał, a który teraz wszystkich bawi i cieszy. Ponieważ Marvel po prostu potrafi to robić. (więcej…)

W głowie się nie mieści – Co by było, gdyby uczucia miały uczucia?

W

Animacje Disneya, Pixara i Dreamworks kocham od lat. Nie szukam odpowiedzi na pytanie, które studio tworzy najlepsze filmy – raczej staram się cieszyć każdym z osobna. A jak pewnie wiecie, cieszenie się nimi to rzecz bardzo prosta. Co do zasady są na tak wysokim poziomie, że w najgorszym wypadku można o nich powiedzieć, iż są „tylko dobre”. A czasem z kolei wyrywają z butów – tak jak „Odlot”, „Iniemamocni” czy „Ratatuj”, żeby wymienić tylko kilka. Rzadko jednak zdarza mi się być kompletnie zaskoczonym podczas seansu. A taki właśnie byłem podczas oglądania „W głowie się nie mieści” – zafascynowany faktem, że można wymyślić jeszcze coś tak nowego.

Ktoś złośliwy napisał, że „Auta” odpowiadały na pytanie, co by był, gdyby samochody miały uczucia. A „Wall-E” zajmował się tematem, co by było, gdyby roboty miały uczucia. Zaś „W głowie się nie mieści” wzięto na warsztat pomysł, co by było, gdyby… uczucia miały uczucia. Na początku nie wiedziałem w ogóle, co o tej koncepcji myśleć, gdyż już sama idea wydawała mi się trudna do przyswojenia. (więcej…)

Jurassic World – Kocham kinowe klisze… tylko że nie te

J

Seria o parku jurajskim powinna być jednym z kluczowych elementów mojego dzieciństwa, obok wszystkich „Terminatorów”, „Powrotów do przyszłości” i „Szklanych pułapek”. Tak jednak się nie stało z przyczyn kompletnie dla mnie nie zrozumiałych. Jak każdy dzieciak, uwielbiałem dinozaury i kino akcji, więc „Jurassic Park” automatycznie powinien się stać w moich oczach nostalgicznym klasykiem. W rzeczywistości, ze starej trylogii pamiętam głównie… Jeffa Goldbluma. Poza nim w głowie nie zostało mi zbyt wiele scen. Nie znaczy to bynajmniej, że „Parku Jurajskiego” nie lubię albo uważam za kiepską serię – nic z tych rzeczy, po prostu nie jest fanem. I dlatego też względem „Jurassic World” nie miałem żadnych oczekiwań, ponieważ nie mógł mi zniszczyć wspomnień.

Z drugiej jednak strony – nowa wersja prehistorycznego skansenu nie mogła również, w moim przypadku, karmić się wszechpotężną nostalgią, by zyskać na efekcie i jakości. Możliwe, że wszystkie te klisze i schematy, które pojawiły się w filmie, świetnie nawiązywały do klasycznej trylogii i gdybym ją fanatycznie kochał, spodobałyby mi się. Tak się niestety nie stało. (więcej…)

Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze