Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

CategoryFilmy

Magic Mike XXL – Kino drogi z przypadku

M

Pierwszy „Magic Mike” był, według mnie, kinowym kłamstwem. Wszystko sugerowało, że na seansie czeka mnie lekka i przyjemna rozrywka w stylu „Step Up” dla dorosłych. A jak nie dla dorosłych, to z tak zwanym „pieprzykiem”. Wszystko się zgadzało. W roli głównej występował Channing Tatum, znany z tego, że sprzedaje każdy film rozrywkowy, w którym się znajduje. I to sprzedaje głównie paniom, więc rola striptizera sugerowała, że sale będą nabite pod sam sufit. Plakaty i trailery też obiecywały nieskrępowaną zabawę. I stanęło na tym, że wszystkie te przesłanki nie miały najmniejszego znaczenia. „Magic Mike” okazał się kiepsko nakręconym kinematograficznym potworkiem na kształt fatalnie napisanego melodramatu o rozwydrzonych narkomanach. Zabawy było w nim tyle, co nic.

I tak dochodzimy do czasów współczesnych, do kin wszedł „Magic Mike XXL”, a plakaty i trailery znów sprawiły, że chciałem się dać oszukać. Byłem też ciekawy, czy faktycznie znów zostałbym kinematograficznie okłamany, czy może jednak ktoś poszedł po rozum do głowy i „Magiczny Michał” w końcu stał się tym, czym od początku powinien być. Cóż, okazało się, że prawda leży gdzieś pośrodku. (więcej…)

Ant-Man – To prawda, co o nim mówią: mały, ale wariat

A

Stała się rzecz niesłychana, czekałem na film o Człowieku-Mrówce. Kilka lat temu, gdy pojawiały się dopiero pierwsze filmy Marvela, w życiu bym nie pomyślał, że ten zakorzeniony głęboko w latach 60-tych bohater może mnie w ogóle zainteresować. Byłem święcie przekonany, że jest skazany na wieczną rolę woźnego w skansenie dla emerytowanych bohaterów, których moc po prostu nie jest XXI-wiecznym materiałem na dobrą opowieść. Nawet wersja Ultimate nie pozwalała lubić Ant Mana – choć mocno go uwspółcześniała, robiła też przy okazji z niego niezłego drania. Moje nastawienie do ekranizacji jego przygód zmieniło się jednak diametralnie w momencie, gdy szop z CKM-em wjechał do kina na gadającym drzewie. Byłbym głupi, gdybym żądał jeszcze jakichś innych dowodów od Marvela na to, że potrafią w pięknym stylu nakręcić dosłownie wszystko.

I taki właśnie los spotkał kinowego „Ant Mana”. Powstał film, którego nikt pierwotnie nie chciał, a który teraz wszystkich bawi i cieszy. Ponieważ Marvel po prostu potrafi to robić. (więcej…)

W głowie się nie mieści – Co by było, gdyby uczucia miały uczucia?

W

Animacje Disneya, Pixara i Dreamworks kocham od lat. Nie szukam odpowiedzi na pytanie, które studio tworzy najlepsze filmy – raczej staram się cieszyć każdym z osobna. A jak pewnie wiecie, cieszenie się nimi to rzecz bardzo prosta. Co do zasady są na tak wysokim poziomie, że w najgorszym wypadku można o nich powiedzieć, iż są „tylko dobre”. A czasem z kolei wyrywają z butów – tak jak „Odlot”, „Iniemamocni” czy „Ratatuj”, żeby wymienić tylko kilka. Rzadko jednak zdarza mi się być kompletnie zaskoczonym podczas seansu. A taki właśnie byłem podczas oglądania „W głowie się nie mieści” – zafascynowany faktem, że można wymyślić jeszcze coś tak nowego.

Ktoś złośliwy napisał, że „Auta” odpowiadały na pytanie, co by był, gdyby samochody miały uczucia. A „Wall-E” zajmował się tematem, co by było, gdyby roboty miały uczucia. Zaś „W głowie się nie mieści” wzięto na warsztat pomysł, co by było, gdyby… uczucia miały uczucia. Na początku nie wiedziałem w ogóle, co o tej koncepcji myśleć, gdyż już sama idea wydawała mi się trudna do przyswojenia. (więcej…)

Jurassic World – Kocham kinowe klisze… tylko że nie te

J

Seria o parku jurajskim powinna być jednym z kluczowych elementów mojego dzieciństwa, obok wszystkich „Terminatorów”, „Powrotów do przyszłości” i „Szklanych pułapek”. Tak jednak się nie stało z przyczyn kompletnie dla mnie nie zrozumiałych. Jak każdy dzieciak, uwielbiałem dinozaury i kino akcji, więc „Jurassic Park” automatycznie powinien się stać w moich oczach nostalgicznym klasykiem. W rzeczywistości, ze starej trylogii pamiętam głównie… Jeffa Goldbluma. Poza nim w głowie nie zostało mi zbyt wiele scen. Nie znaczy to bynajmniej, że „Parku Jurajskiego” nie lubię albo uważam za kiepską serię – nic z tych rzeczy, po prostu nie jest fanem. I dlatego też względem „Jurassic World” nie miałem żadnych oczekiwań, ponieważ nie mógł mi zniszczyć wspomnień.

Z drugiej jednak strony – nowa wersja prehistorycznego skansenu nie mogła również, w moim przypadku, karmić się wszechpotężną nostalgią, by zyskać na efekcie i jakości. Możliwe, że wszystkie te klisze i schematy, które pojawiły się w filmie, świetnie nawiązywały do klasycznej trylogii i gdybym ją fanatycznie kochał, spodobałyby mi się. Tak się niestety nie stało. (więcej…)

Terminator: Genisys – Elektroniczny Morderca powrócił (i nie chce zniknąć)

T

Seria o austriackim robocie-kulturyście jest jedną z nielicznych w dorobku światowej popkultury, o której kontynuacje kompletnie się nie martwię. Pierwszy „Terminator” był świetny, drugi był absolutnym mistrzostwem świata, które wygląda tak, jakby dopiero puszczono dziewiczą szpulę do kin. I wtedy, po dwóch cudownych obrazach i następującej po nich przerwie, zaczął się etap „powrotu serii”, znanego też jako odcinanie kuponów o sławy. Po długiej przerwie swoją premierę miał „Terminator 3”, który – w porównaniu do poprzednich odsłon – był obrzydliwie zły. Następnie, znów po wielu latach, pojawił się „Terminator Ocalenie”, który był już z kolei po prostu kompletnie nijaki. Jak widać, moje serce fana zostało przestrzelone i rozerwane na strzępu już wiele lat temu i nawet gdybym chciał, nie potrafiłem się przejmować „Genisys”. Do kina zawitałem z ciekawości, mając nadzieję, że Arnold tradycyjnie będzie mało mówił i dużo strzelał. (więcej…)

Poltergeist – Remake w stylu "Direct-to-VOD"

P

Moim świętym obowiązkiem jest oglądanie wszystkich kiepskich horrorów w kinie. Nie wiem, kto i kiedy to zadanie mi przypisał, ale nie walczę ze swoim losem i potulnie spaceruję do kina, gdy pojawia się film, którego nikt innych nie chce obejrzeć. Prawda jest zresztą taka, że kocham to robić – z przyczyn kompletnie mi nieznanych po prostu odnajduję w tym satysfakcję. Nawet wtedy, gdy w grę wchodzi wyraźnie tani remake horroru, za którym i tak nigdy nie przepadałem.

Pamiętam „Poltergeista” z lat dziecięcych. Był to film, po którym sobie bardzo dużo obiecywałem – jeśli pamięć mnie nie myli, miał bardzo dobrą renomę. A ja miałem może 10 lat i po obejrzeniu oryginalnej „Nocy żywych trupów” Romero byłem żądny wrażeń. I pamiętam, że bardzo mocno się zawiodłem, mimo że już wtedy czułem, iż ogólnie będę lubił historie o rozmaitych nawiedzeniach. Nie przemówił do mnie szalony klimat, nie jestem też fanem klaunów w horrorach – czy to żywych, czy w postaci kukieł. Po prostu razem z „Poltergeistem” kompletnie się minęliśmy. (więcej…)

Polowanie na prezydenta – Samuel uratuje wszystko

P

Mam wrażenie, że za kręceniem „Polowania na prezydenta” może stać jakaś ciekawa historia. Film zrealizowany przez Finów w Finlandii z Finami obsadzonymi w większości ról… i Samuel L. Jackson po środku tego wszystkiego. Sama produkcja jest nie mniej pokręcona. Ambitne pomysły na efekty specjalne ucierpiały przez wyraźne braki w budżecie, łatane tu i ówdzie piękną scenerią i lekko szalonymi pomysłami. Do tego dochodzi kręcenie pod bardzo specyficzną grupę odbiorców – mam wrażenie, że docelową publiką były krwiożercze dziesięciolatki. Czy w takim razie fani Samuela mają na co iść do kina?

Cóż, jako właśnie taki pełnokrwisty fan Samuela mogę od razu na to pytanie odpowiedzieć – wszystko, co ma dowolny procent Samuela w sobie, jest z założenia co najmniej warte sprawdzenia. I tak samo jest z „Polowaniem na prezydenta”. Ów prezydent w wersji Jacksona to ciapowaty, niemłody pan, któremu cojones już dawno odpadły i potoczyły się po bezdrożach. Radykalne wydarzenia zmuszają go jednak, by odszukał swoje klejnoty i jeszcze choć raz w życiu zmężniał. W tym zadaniu będzie mu pogadał… 13-letni Fin, który samotnie spędza noc w bezludnych górach, polując na grubego zwierza. To taki, jak się zdaje, rytuał przejścia z małego, twardego Fina na nadal małego, ale już dorosłego i jeszcze twardszego Fina. (więcej…)

Wiek Adaline – Wiarygodna niewiarygodna opowieść

W

Lubię być czarowany w kinie. Lubię tę iluzję, gdy historia kompletnie nieprawdopodobna przyozdobiona jest tak doskonale w znamiona realności, że nie sposób jej odróżnić od barwnej ułudy. Dokładnie taki jest „Wiek Adaline”, film, który doskonale balansuje między baśnią a bardzo tradycyjnym melodramatem, biorąc z obydwu gatunków to, co najlepsze.

Tytułowa Adaline, której wiek dla prawie wszystkich ludzi jest głęboko skrywaną tajemnicą, została wyrwana przez ślepy z los z tradycyjnego cyklu życia i śmierci. Niesamowity zbieg okoliczności, który towarzyszył jej podczas wypadku samochodowego na początku XX wieku, sprawił, że w wieku lat około trzydziestu przestała się starzeć. To, co początkowo wydawało się „dobrymi genami” po kilku dekadach stało się przekleństwem. Z matki swojej córki musiała się w oczach ludzi zmienić w jej koleżankę, równolatkę. A z czasem i ten fortel nie był już możliwy. Z biegiem lat zdała sobie sprawę, że przeżyje każdego, kogo pokocha. Zarówno ta myśl, jak i względy czysto praktyczne – FBI ma głęboki uraz do ludzi nieśmiertelnych – wymusiły na niej ciągłą ucieczkę. (więcej…)

Mad Max: Fury Road – Droga do kinowej ekstazy

M

Często wydaje się człowiekowi – a przynajmniej mi, kozie – że sporo już widział. Że, owszem, ciągle powstają genialne filmy akcji, ale zaskoczyć już aż tak nie mają szans, ponieważ tak dużo się ich obejrzało. Że nic już tak nie powali, jak „Terminator 2”, „Matrix”, „Avengers” czy „Pacific Rim”. Jasne, można się do tego zbliżyć, ale przeskoczyć? Gdzie tam, człowiek (koza) się już przecież tyle napatrzył, może nawet lekko nasycił… I wtedy przychodzi taki właśnie „Mad Max”. Film, który brutalnie zrywa widzowi beret z głowy i rzuca na ziemię. Wysadza z butów, kradnie sznurówki. Chwyta za tornister i wysypuje wszystkie flamastry. I wciska te wystające główki tych flamastrów w ten beret, co już się kurzy na tej ziemi. Łamie ołówki i maże po piórniku. I mówi: „Nic jeszcze nie widziałeś. Nie widziałeś mnie.” (więcej…)

Miasteczko Cut Bank – Być jak bracia Coen… prawie

M

Nie jestem szczególnym fanem twórczości braci Coen, ale ich kolejne filmy co do zasady oglądam. Jakoś tak to się układa, że średnio co drugi do mnie trafia (ze szczególnym uwzględnieniem tych, które są uważane za… najgorsze w ich dorobku). Co więcej, tworzony przez nich zawiesisty, minimalistyczny klimat ma swój urok. I właśnie przez ów urok skusiłem się na „Miasteczko Cut Bank”, które, co prawda, filmem Coenów nie jest, ale materiały promocyjne wyraźnie sugerowały bliskość gatunkową. Poza tym, na listę płac zostali wciągnięci Billy Bob Thornton i John Malkovich, co było dla mnie argumentem już całkowicie wystarczającym.

I, cóż tu wiele mówić, przejechałem się na tym wyborze jak rzadko kiedy. Zawiesisty klimat owszem był, ale… w trailerze. Sam film jest z niego zupełnie wyprany. Historia z pechowym uwiecznieniem na filmie śmierci listonosza ani nie wzbudziła we mnie żadnych emocji, ani nie wywołała napięcia. Ba, była szyta tak grubymi nićmi i opowiadana tak niesprawnie, że po pięciu minutach nie wierzyłem ani w żadnego z bohaterów, ani w żadną z sytuacji. Wszystko w „Cut Bank” jest oderwane od rzeczywistości i sztucznie, nieumiejętnie napuszone. Kolejne zdarzenia charakteryzują się kompletnym brakiem logiki, a cała historia zmierza dokładnie donikąd. I o ile ten ostatni zarzut wielu twórców potrafi przekuć w atut, tak w tym wypadku jest to po prostu kolejna pozycja na bardzo długiej liście minusów. (więcej…)

Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze