Jako że ostatnie dni spędzam w domu, powalony zwolnieniem lekarskim, na które skusiłem się pierwszy raz od pięciu lat, postanowiłem zainwestować trochę grosza w medycynę alternatywną. Starcie stoczyło się między Dragon Age i Risenem, przy czym decyzja de facto okazała się prosta. Risena odłożyłem na bliżej nieokreśloną przyszłość, a Dragon Age wylądował w czytniku konsoli. Niech błogosławione będą zwolnienia lekarskie… Poczułem się jak “za dawnych lat”, kiedy naprawdę zdarzało mi się zarwać nockę nad jakimś tytułem, przy czym zawsze było to cRPG. W inne gatunki też grywałem, ale nigdy nie potrafiły mnie one tak przykuć do fotela i monitora jednocześnie. Ostatni raz chyba przy okazji Nocy Kruka zdarzyło mi się, bym wyłączał komputer dopiero wtedy, gdy równocześnie miałem wschód słońca za oknem i na ekranie. A to było blisko pięć lat temu (nie, nie brałem wtedy zwolnienia lekarskiego).
(więcej…)
Gdyby tak recenzja mogła sobie odleżeć… I Batman też.
Przy okazji recenzowania ostatnich przygód Człowieka-Gacka, naszła mnie pewna myśl. Fajnie by było, gdyby czasem recenzja mogła się odleżeć. Tak z rok najlepiej. Nie chodzi mi tu nawet o tak prozaiczną kwestię, jak na przykład fakt, że po dobie odpoczynku łatwiej wykryć błędy we własnym tekście. Do tego starczy kilka godzin przerwy, a nie od razu 365 dni. Chodzi tu o kwestię ponadczasowości. Batmanowi postawiłem okrągłą dychę i, nie ukrywam, od razu chciałbym się przekonać, czy nie przegiąłem.
Gdyby ów tekst poleżał sobie przez kilka miesięcy – dajmy na to: dwadzieścia cztery – mógłbym zweryfikować swój ogląd. Jakby nie patrzeć, najwyższa nota należy się tytułom, które się nie dezaktualizują. OK, grafika może już nie powalać, ale cała reszta, razem z oprawą muzyczną, powinna zachwycać nadal tak samo. (więcej…)
O problemach z recenzowaniem gier i rosnącym szacunkiem na ulicach Internetu
Wystawienie końcowej noty grze może nie wydawać się trudnym zadaniem. Po prostu, tytuł się podoba bądź też nie. Uwzględniamy odcienie szarości między dwiema skrajnymi pozycjami na skali i voila – efekt wieloletniej pracy developera został ewaluowany. Szybko i sprawnie. Ale… jak się sam przekonałem po kilku latach pisania recenzji, jest to dobra metoda, gdy pisze się do szuflady lub na prywatnym blogu, który z opiniotwórczością nie ma zbyt wiele wspólnego. Gdy jednak ktoś zaczyna się liczyć z Waszym zdaniem, zasady się zmieniają. A przynajmniej powinny.
Sęk w tym, że dzięki Waszej wytrwałości i ciężkiej pracy ktoś w końcu może zacząć brać Wasze słowa pod rozwagę zanim postanowi zostawić swoje pieniądze w sklepie i wyjść ze świeżo zakupioną grą. W takiej sytuacji rzucanie nożem do tarczy z odcieniami szarości, które reprezentują nasze subiektywne odczucia i oceny, przestaje, według mnie, wystarczać. Albo, jak już napisałem powyżej, powinno przestać wystarczać. W pewnym momencie recenzja powinna stać się czymś więcej niż subiektywnym zapisem grania własnej duszy. „To mi się podobało, to mi się nie podobało, 5/10, następny”. Czasem się okazuje, że trzeba wyjść ponad własny gust i zwrócić uwagę na to, co zostało dobrze zrobione, a co skopane permanentnie. I choćby nawet nam się podobało, mimo zawierania oczywistej usterki, powinno zostać uwzględnione. (więcej…)