Stała się rzecz niesłychana, czekałem na film o Człowieku-Mrówce. Kilka lat temu, gdy pojawiały się dopiero pierwsze filmy Marvela, w życiu bym nie pomyślał, że ten zakorzeniony głęboko w latach 60-tych bohater może mnie w ogóle zainteresować. Byłem święcie przekonany, że jest skazany na wieczną rolę woźnego w skansenie dla emerytowanych bohaterów, których moc po prostu nie jest XXI-wiecznym materiałem na dobrą opowieść. Nawet wersja Ultimate nie pozwalała lubić Ant Mana – choć mocno go uwspółcześniała, robiła też przy okazji z niego niezłego drania. Moje nastawienie do ekranizacji jego przygód zmieniło się jednak diametralnie w momencie, gdy szop z CKM-em wjechał do kina na gadającym drzewie. Byłbym głupi, gdybym żądał jeszcze jakichś innych dowodów od Marvela na to, że potrafią w pięknym stylu nakręcić dosłownie wszystko.
I taki właśnie los spotkał kinowego „Ant Mana”. Powstał film, którego nikt pierwotnie nie chciał, a który teraz wszystkich bawi i cieszy. Ponieważ Marvel po prostu potrafi to robić.
Tym razem motywem przewodnim jest klasyczny „napad na bank” z bardzo intensywną nutką superbohaterskości. Można chyba spokojnie powiedzieć, że jest to najbardziej kameralny film Marvela… od momentu powstania kinowego uniwersum, tak naprawdę. I nie chodzi bynajmniej tylko o to, że dzięki specjalnym zdolnościom Ant Mana regularnie podziwiamy kameralne wnętrze klozetowego odpływu. Cała akcja ma wymiar zdecydowanie mniej międzynarodowy, nie mówiąc już w ogóle o międzyświatowym.
Poznajemy Scotta Langa – czyli wybornie dobranego do tej roli Paula Rudda – w nie najlepszym momencie jego życia. Właśnie wychodzi z więzienia po odsiadce za brawurowy napad… a właściwie nie napad, tylko włamanie. Jako że Scott zawsze dbał o to, by nikomu krzywda się nie stała, w jego akcjach nigdy nikt nie ucierpiał. Po wyjściu z mamra obiecał sobie, że będzie przykładnym ojcem dla swojej córki i spróbuje odbudować straconą więź z rodziną. Niestety, w tym celu potrzebuje pieniędzy. A jedyny sposób na ich zdobycie, jaki aktualnie znajduje się w jego repertuarze, to wykonanie kolejnego skoku. I tak błędne koło się zamyka. Szybko się jednak okazuje, że jego szczególne umiejętności ma na oku ktoś, kto potrzebuje właśnie takiego włamywacza. Tym kimś jest doktor Hank Pym, pierwszy Ant Man i zarazem powracający w glorii i chwale Michael Douglas.
Po drodze poznajemy też ekipę Scotta Langa złożoną z najbardziej stereotypowych złodziei świata. Towarzyszyć im też będzie córka doktora Pyma, Hope, czyli Evangeline Lily w chyba najlepszej swojej roli od czasów „Lost”. Czoła zaś będą musieli stawić innemu naukowcowi, tym razem szalonemu. To właśnie Yellowjacket i jego technologia będą celem „Gangu Langa”. W rolę nemezis wcielił się znany z „House of Cards” Corey Stoll. Czemu robię tak dokładny przegląd większości postaci? Ponieważ Marvel jak zwykle widział to, czego inni dojrzeć nie potrafią dostrzec, i swoją obsadę dobrał obłędnie. Tak obłędnie, że na dobrą sprawę nie mam już na to słów.
To jeden z powodów, dla których „Ant Mana” ogląda się tak cudownie. Dla przykładu – Yellowjacketowi brakuje odrobinę motywacji do aż tak głęboko posuniętego szaleństwa. Ale czy to mi przeszkadzało? Nie, ponieważ Corey Stoll okazał się idealny w tej roli i obronił ją bez problemu. Evangeline? Uwaga, to może być lekki spoiler, choć chyba każdy się tego spodziewał po samym trailerze… Otóż, nie mogę się doczekać, kiedy zostanie Wasp! Jest stworzona do tej roli! A Paul Rudd? To jest dopiero zaskoczenie. Kojarzyłem go dotąd z komediami – nazwijmy to – romantycznymi i nigdy nie widziałbym go w filmie superbohaterskim. I właśnie dlatego Marvel nigdy mnie nie zatrudni. Spece od castingu mieli właśnie taką wizję, doprowadzili ją do skutku i po raz kolejny udowodnili niedowiarkom, że na swojej robocie znają się jak nikt inny.
Podobnie ma się sprawa z operowaniem kliszami i stereotypami. W „Ant Manie” pojawiają się niektóre z najbardziej zajeżdżonych zagrywek fabularnych w historii kinematografii – fajtłapowata ekipa próbuje dokonać skoku niemożliwego, główny bohater walczy o odkupienie w oczach córki… A ta „jedna rzecz, której nie wolno ci robić” ostatecznie ratuje dzień. I wiecie co? Ponownie, to działa. W filmie pojawiło się kilka klisz tak już mnie męczących, że nie myślałem, iż będę w stanie je przyswoić kolejny raz, a co dopiero się nimi cieszyć. I znów się myliłem. Wybaczyłem każdy jeden oczywisty manewr fabularny, ponieważ wszystkie były wykonane z taką gracją, że jedyne, co mi pozostawało, to cieszyć się seansem.
Na deser muszę wspomnieć o dosłownie ostatniej scenie w filmie (nie licząc scen po napisach). Spokojnie, nie będzie spoilerów. Chodzi o samą jej jakość. To właśnie w samym finale zagrano schematem, który sam sobie jest dość sprany, a który… już raz był w filmie wykorzystany. Czyli nie powinien mnie zaskoczyć, ruszyć czy rozbawić. Stało się jednak zgoła inaczej, właśnie na tej scenie śmiałem się najbardziej i teraz ją ciągle rozpamiętuję z uśmiechem. Piszę o tym, ponieważ na swój sposób jest to dla mnie taka wizytówka Marvela. Zrobienie czegoś cudownego z absolutnie niczego – z idealnej kompozycji paru prostych kadrów i starego dobrego pomysłu. „Ant Man” jest dla mnie dla mnie popkulturalnym przeciwieństwem „Jurassic World”. Przez cały czas seans czułem, że komuś bardzo zależało, bym dobrze bawił się w kinie, że nic nie powstało na siłę. I to było bardzo miłe uczucie.
PS: Dodam uczciwie – to nie jest tak, że „Ant-Man” nie ma wad. Ma, jak najbardziej. Ale nikną one kompletnie przy tym, ile ten film oferuje czystej, nieskrępowanej zabawy.
Poznałem w kawiarni jednego gościa, którego siostra pracuje w Aquaparku, a jej narzeczony ma jakieś szemrane interesy z karmą dla delfinów, którą sprzedaje producentowi filmowemu w tupeciku – ale uważam że lepiej mu bez, to dodaje męsko…dobra, dobra, już streszczam – i ten facet ma o połowę młodszą żonę, a ona ma syna z pierwszego małżeństwa, i ten syn widział Ant mana i mówi że jest dobry.
Zacznijmy od tego że podoba mi się pójście w kierunku „heist movie”, co
zresztą widać i słychać (charakterystyczne motywy muzyczne w stylu
Mission Impossible czy Oceans 11). Ale to, co podobało mi się
najbardziej, a większość (albo wszystkie, nie natknąłem się na to)
recenzji pomija ten element. Pomniejszony heros jest jak astronauta w
skafandrze. Nie może go ściągnąć, otaczający go świat jest nieprzyjazny i
niebezpieczny, a dodatkowo w paru scenach słychać ciężki oddech spod
hełmu. Fajne to.
Zaskoczyło mnie jak kreatywnie twórcy podeszli do tematu zmniejszania: a
to ciekawe analogie małe-duże, a to różne typy środowisk i ich
wykorzystania…z tego co pamiętam punkt widzenia mrówki to nie 3D –
nagrywano to jakimiś specjalnymi kamerami.
Dobra dobra – fabuła i postacie. Nie zamierzam tu niczego zdradzać, więc
powiem to pokrótce – fabuła jest co prawda przewidywalna, wszystko
można przewidzieć z wyprzedzeniem (no…dobra – nie spodziewałem się
pewnego pojedynku), ale postacie są tak sprawnie napisane i sympatyczne, że nie
zwraca się na to uwagi. Oczywiście kolejny raz bolączka MCU jest
sztampowy, zły do kości (chityny?) villain.
Na koniec parę uwag – załapią ci, co już oglądali:
– Teraz szkoda mi śmierci każdej mrówki, i mi głupio że je przypalałem lupą. : (
– Motha*ucking TANK!
– końcówka jest tak psychodeliczna, że pasowałaby do Doktora Stange’a bardziej, nie uważacie?
Ocena: 8/10
Poznałem w kawiarni jednego gościa, którego siostra pracuje w Aquaparku, a jej narzeczony ma jakieś szemrane interesy z karmą dla delfinów, którą sprzedaje producentowi filmowemu w tupeciku – ale uważam że lepiej mu bez, to dodaje męsko…dobra, dobra, już streszczam – i ten facet ma o połowę młodszą żonę, a ona ma syna z pierwszego małżeństwa, i ten syn widział Ant mana i mówi że jest dobry.
Zacznijmy od tego że podoba mi się pójście w kierunku „heist movie”, co
zresztą widać i słychać (charakterystyczne motywy muzyczne w stylu
Mission Impossible czy Oceans 11). Ale to, co podobało mi się
najbardziej, a większość (albo wszystkie, nie natknąłem się na to)
recenzji pomija ten element. Pomniejszony heros jest jak astronauta w
skafandrze. Nie może go ściągnąć, otaczający go świat jest nieprzyjazny i
niebezpieczny, a dodatkowo w paru scenach słychać ciężki oddech spod
hełmu. Fajne to.
Zaskoczyło mnie jak kreatywnie twórcy podeszli do tematu zmniejszania: a
to ciekawe analogie małe-duże, a to różne typy środowisk i ich
wykorzystania…z tego co pamiętam punkt widzenia mrówki to nie 3D –
nagrywano to jakimiś specjalnymi kamerami.
Dobra dobra – fabuła i postacie. Nie zamierzam tu niczego zdradzać, więc
powiem to pokrótce – fabuła jest co prawda przewidywalna, wszystko
można przewidzieć z wyprzedzeniem (no…dobra – nie spodziewałem się
pewnego pojedynku), ale postacie są tak sprawnie napisane i sympatyczne, że nie
zwraca się na to uwagi. Oczywiście kolejny raz bolączka MCU jest
sztampowy, zły do kości (chityny?) villain.
Na koniec parę uwag – załapią ci, co już oglądali:
– Teraz szkoda mi śmierci każdej mrówki, i mi głupio że je przypalałem lupą. : (
– Motha*ucking TANK!
– końcówka jest tak psychodeliczna, że pasowałaby do Doktora Stange’a bardziej, nie uważacie?
Ocena: 8/10
Jeszcze propos plakatu, który wybrałeś do recenzji:
Przypadek?
Twoja praca? :] Co do plakatu – nie, nie przypadkowo, ten mi się po prostu najbardziej podobał. :-]
Nie, to okładka jakiegoś komiksu.
Wiesz, ostatnio – co nie dziwi – Ant Man wrócił do łask w komiksowym świecie Marvela i ma własną serię, ponoć bardzo dobrą. Strój ma identyczny jak w filmach, więc pewnie i okładki komiksów korespondują z plakatami i vice versa. Inna sprawa, że Ant Man miał bardzo mało plakatów, a ten który wrzuciłem, to jedyny, które w miarę mi się podobał.
„Poznałem w kawiarni jednego gościa, którego siostra pracuje w Aquaparku, a jej narzeczony ma jakieś szemrane interesy z karmą dla delfinów, którą sprzedaje producentowi filmowemu w tupeciku – ale uważam że lepiej mu bez, to dodaje męsko…dobra, dobra, już streszczam – i ten facet ma o połowę młodszą żonę, a ona ma syna z pierwszego małżeństwa, i ten syn widział Ant mana i mówi że jest dobry.”
Fajne. ;-]
Jak przeczytałem Twój komentarz, to uświadomiłem sobie, że w tekście mało wspomniałem o opisanej przez Ciebie kreatywności. Jakoś tak wyszło… tekst i tak krótki nie jest, to chyba po prostu jeden z tych filmów, w których ciężko pochwalić wszystko, ponieważ tak dużo tego jest. ;-]
Wracając jednak do kreatywności – kocham tę scenę ucieczki przez makietę wieżowca. Klasyczna superbohaterska scena przeniesiona do skali mikro, z papierowymi samochodami. Genialne!
Zresztą, ostatnia scena, której poświeciłem tyle uwagi, też wykazywała się właśnie niesamowitą kreatywnością, tylko po prostu innego typu. Widać, że dobrze się bawili przy kręceniu.
Jeśli chodzi o ant-manowe nemezis, to mi się Yellowjacket dużo bardziej podobał od takiego Ronana czy Whiplasha. Zresztą, nie do końca zgodziłbym się, że w MCU jest aż tylu kiepsko napisanych przeciwników. Ultron i Yellowjacket są OK. Tak samo Stane z Iron Mana 1. Red Skull był świetny, Loki jest wręcz genialny, a Bucky pozamiatał w Winter Soldier.
No i się rozumiemy! Cieszę się, że ktoś patrzy na to tak, jak ja 😀 I z tego co widzę jest całkiem sporo takich osób. Chociaż usłyszałam też opinię, że było „meh” i „może mniej-więcej na poziomie Agentów” (eee, czyli świetnym?), więc nie wszyscy są po naszej stronie mocy. Ja jestem urzeczona, a oddzielne brawa dla polskich artystów za dubbing, bo to też na serio było bardzo miłe zaskoczenie 🙂
Też spotykam się raczej pochlebnymi opiniami, choć kilka takich na zasadzie „e tam” też trafiłem. I fakt, porównanie z aktualnym poziomem Agentów wskazuje raczej na dobrą jakość. ;]
I nadal nie wierzę Ci w ten dubbing! Jeśli kiedyś kupię na płycie, to aż chyba sprawdzę z ciekawości, w szczególności tę finalną scenę z Louisem. 😛
To mógł być pierwszy poważny niewypał Marvela. Super-foch i odejście reżysera z projektu, słabe promo przyćmione machiną reklamową Ultrona, zupełnie nowa dla ogółu franczyza i to jeszcze… Człowiek-Mrówka? Wyszło pysznie. Podczas gdy grupa herosów z „Avengers: Age of Ultron” nie dostarczyła jak trzeba, „Ant-Man” urzeka nową jakością w komiksowej stajni. Mały, a wielki.
Poza komiksowymi geekami, Ant-Man nie jest raczej postacią znaną szerszej publiczności ot tak. Batman, Superman, Spider-Man czy Wolverine – ok, ale Ant-Man? Brzmi jak kpina. Marvel nie zasypiał jednak gruszek w popiele. W momencie kiedy udało im się wprowadzić na ekrany kin gadającego szopa z wielkimi spluwami i urokliwe chodzące drzewo (odsyłam do „Guardians of the Galaxy”), mogą już w
zasadzie wypuścić wszystko i sprzeda się świetnie.
W komiksach Ant-Man to jeden z założycieli grupy Avengers. Filmowe uniwersum rządzi się innymi prawami i tym razem Hank Pym (bo tak nazywa się ów bohater w cywilu) to starszy pan (Michael Douglas), który niegdyś zasłynął wynalazkiem umożliwiającym zmniejszanie przedmiotów i żywych istot, a sam bawił się w młodości w bohaterskie trykoty. W wyniku splotu różnych zdarzeń z korporacyjną chytrością na czele, nowym „Mrówkiem” ma się za to stać Scott Lang, niezwykły złodziejaszek z problemami rodzinnymi w tle (żona i córka mają już nowego faceta i tatusia).
Sam film jak na Marvela jest bardzo kameralny, szczególnie jeśli zestawić go z epą Avengers czy Guardians. Jest to jego największa (sic) zaleta, bo trzeba jednak odsapnąć od tych wszystkich eksplozji i ratowania świata przed kosmitami/robotami itd. Jego trzon stanowi tzw. heist movie z motywami rodem z „Ocean’s Eleven”
czy „Mission: Impossible”, a w to wszystko sprytnie wpleciono element rodzinny (warto zaznaczyć mega chemię pomiędzy głównym bohaterem, a jego córką). W zasadzie przez większą część jego trwania film ten ogląda się jak produkcję zupełnie nie związaną z uniwersum Kapitana Ameryki i reszty. Oczywiście kiedy już pojawia się wątek superbohaterzenia, mamy to podane w zupełnie nowych szatkach: dużo w tym zabawy konwencją i autoironii. Sceny ze zmniejszonym Ant-Manem wypadają b. dobrze i cofają nas do czasów, kiedy z wypiekami oglądaliśmy „Kingsajz” czy „Kochanie, zmniejszyłem dzieciaki”. Trening „od zera do bohatera” na wypasie. Nawet wydawałoby się kulminacyjne sceny trącają mocno dystansem i tak oto zaobserwujemy (znaną z trailera) scenę walki dobra ze złem na… zabawkowej ciuchci (Thomas the Train w roli życia!). Takich smaczków bez pompatycznego kija w dupie jest więcej…
Casting był zawsze mocną stroną filmów Marvela i nie inaczej jest tutaj. Zupełnie nieznany mi wcześniej Paul Rudd wypada bardzo wiarygodnie w roli zawadiackiego włamywacza, który najchętniej wróciłby do spotkań z córeczką, ale niestety musi chcąc nie chcąc stać się częścią superbohaterskiej machiny. Stworzył wiarygodną postać, która jakże różni się od Iron Mana, Thora i reszty. To zwyczajny koleś, który równie
dobrze mógłby być naszym sąsiadem i z którym fajnie by było iść na browara. Stary
Douglas jako jego mentor to klasa sama w sobie i kolejny solidny punkt programu, widać było, że dobrze się bawił na planie i czuje się świetnie w komiksowym otoczeniu. Na znaną z serialu „Lost” Evangeline Lilly miło popatrzeć (choć fryz ma przechujowy) i dobrze uzupełnia w.w. duet, dissując regularnie juniora i seniora. Koleżkowie Scotta też dają radę i piastują role multi-kulti rozweselaczy. Słabo wypadł jednak główny łotr (w tej roli znany z „House of Cards” Corey Stoll) – korporacyjny CEO-psychopata, któremu technologia pomieszała pod czaszką. Aktorsko świetny skądinąd Corey dał z siebie fulla, jednak ciency przeciwnicy to częsta bolączka filmowych Marveli i słabizna leży w cienko rozpisanej roli, tak więc jego Yellowjacket znajduje miejsce na ławce lamusów tuż obok kiepskich do bólu wrogów Iron Mana. Do takiego Lokiego za wysokie progi. Dizajn za to zajebisty.
Ogólnie „Ant-Man” to luźny, humorystyczny film heist-superhero z pomysłem i bez spinania gumy, w sam raz na letni wieczór. Nie trzeba oglądać 20-tu innych produkcji spod znaku Avengers i spółka, by dobrze się na nim bawić, ale znajomość nie zaszkodzi (szczególnie, że pojawia się kilka mocno zaakcentowanych i dobrze
wkomponowanych smaczków z Marvelverse).
PS. Jak zwykle „prawdziwki” zostają do końca napisów. 😉 Mamy dwie bonusowe sceny: jedną w trakcie napisów, drugą po. 2016: „Civil War”! 🙂
Karol Brzostowski – movie jak jest.
Przepraszam, że tak długo musiałeś czekać na odpowiedź, ale na tak rozbudowane komentarze trzeba trochę więcej siły i czasu. :-]
„słabe promo przyćmione machiną reklamową Ultrona”
Czy ja wiem, czy promocja była słaba? Ja bym wręcz powiedział, że to jedna z najlepszych kampanii w historii filmów Marvela. Na pewno najbardziej kreatywna. Nie wiem, czy widziałeś zdjęcia przecudnych realizacji z różnych miejsc świata, jak np. przekrzywiony słupek z miniaturowymi, walczącymi figurkami Ant-Mana i Yellowjacketa. Miód. :]
„Na znaną z serialu „Lost” Evangeline Lilly miło popatrzeć (choć fryz ma przechujowy)”
Taka fryzura u Evangeliny wynika – i jestem tego prawie na 100% pewny – z komiksowego pierwowzoru, Janet Pym. Komiksowa Wasp ma dokładnie taką fryzurę, a że w kinowym uniwersum to Evangelina będzie Wasp… Wiadomo. Choć faktycznie, może najbardziej twarzowy nie jest. Nie zmienia to jednak faktu, że Lilly bardzo mi w tej roli pasowała.
„abo wypadł jednak główny łotr (w tej roli znany z „House of Cards” Corey Stoll) – korporacyjny CEO-psychopata, któremu technologia pomieszała pod czaszką. Aktorsko świetny skądinąd Corey dał z siebie fulla, jednak ciency przeciwnicy to częsta bolączka filmowych Marveli i słabizna leży w cienko rozpisanej roli, tak więc jego Yellowjacket znajduje miejsce na ławce lamusów tuż obok kiepskich do bólu wrogów Iron Mana. Do takiego Lokiego za wysokie progi. Dizajn za to zajebisty.”
Mimo że sam mam uwagi do Yellowjacketa, to jednak mam wrażenie, że wypadł sporo lepiej od takiego Ronana czy Malekitha. Corey bardzo wyciągnął tym rolę, czym mnie zresztą pozytywnie zaskoczył.
Można prosić o szybciutkie wypunktowanie rzeczonych wad?
Ja się nie potrafię do czegokolwiek mocniej przyczepić.
Nawet ten przeciwnik, mimo iż daleko mu do czołówki MCU, to wypada lepiej na tle takiego Ronana lub elfa z „Mrocznego świata”, toteż nie jest najgorzej.
Pozostałe niedociągnięcia wybaczam ze względu na konwencję oraz niesamowitą obsadę, która potrafi zakryć je talentem.
Mój tekst, w którym wyliczam wszelkie zalety tej produkcji:
https://omnesetnihilo.wordpress.com/2015/07/23/marvel-zdecydowanie-w-formie-ant-man/
Jeśli chodzi o wady: (UWAGA SPOILERY)
1. Pada stwierdzenie, że ciągłe korzystanie z mocy Ant-Mana źle wpłynęło na Pyma i dlatego nie może on wziąć osobiście w akcji kradzieży technologi Yellowjacketa. I w tym miejscu temat… został porzucony. Langa nawet nie zainteresowało, co dokładnie mu grozi (jeśli w ogóle coś mu groziło, może Pym miał po prostu traumę po śmierci żony).
2. Tak jak Yellowjacket w miarę mi się podobał, tak mimo wszystko motywacje postaci były miałkie i raczej naciągane.
3. Niektóre wykorzystane klisze były już naprawdę skrajnie ograne – jak choćby grożenie rodzinie Langa w finale filmu. Jasne, twórcy obronili w sumie wszystkie sceny, ale i tak ciut mi to doskwierało.
Jak jednak napisałem, to detale, które nikną przy ogólnej frajdzie z oglądania tego filmu. :-]
Jakoś mnie do tego filmu nie ciągnie, zwłaszcza że faza 2 MCU coraz bardziej przypomina bajki Disneya z wyjątkiem CA:TWS, serialu Daredevil, Agentka Carter może jeszcze GotG. Do tego spora część tych złych robi za mięso armatnie jak Strucker w AoU, Malekith lub za idiotów jak Killian do tego żałosna geneza zerżnięta z Edwarda Nygmy w BF. Przy tym nawet Ronan szukający zemsty za śmierć ojca, dziadka
wygląda jak dzieło sztuki.
Na deser najgłupszy zamach na prezydenta, John W. Booth, Leon Czeglosz to by się się w grobie przewracali.
Aż się boję co zrobią ze Spider-Manem i jego przeciwnikami do których to Marvel / Disney ma dostęp i robią reboot.
Na pokazanie morderców psychopatów typu Cletus Kasad / Carnage, Vermin, Demogoblin nie ma co liczyć
„z wyjątkiem CA:TWS, serialu Daredevil, Agentka Carter może jeszcze GotG.” Wiesz że wymieniłeś większość fazy II jako pozytywne odstępstwa?
Otóż to. ;-]
Większość może połowę dwa filmy i dwa seriale z fazy 2, w fazie 1 głównie IM2 mi przeszkadzał
IM3, Thor 2, AoU zostali zepsuci przez Disneyowską dziecinadę i brak dobrych przeciwników a patrząc na to kto robi scenariusz nowego Spider-Mana to dobrze by było gdyby Venom, Carnage, Demogoblin, Vermin, Puma czy Sergei Kravinoff i jego rodzina się w ogóle w tym filmie nie pojawili.
Wiesz, Strażników Galaktyki robił gość, który wcześniej zajmował się… Scooby Doo – to mnie trochę nauczyło, żeby nie skreślać niektórych twórców.
A co do przeciwników – mam nadzieję, że w końcu się wyrobią. Czy może raczej: „w pełni wyrobią”. Bo Kingpin był szalenie dobrze napisany, na ten przykład.
Nie znam za dobrze twórczości Gunna, braci Russo z przed GotG i CATWS, ale wątpię by zrobili coś równie złego jak nowe Vacation.
Fisk to dobra postać z dobrą historia no i wątek ojca, przy nim Killian i jego historia wygląda jak kupa g…..
Z ciekawości, o to Vacation chodzi? http://www.imdb.com/title/tt1524930/
Czy ja wiem, czy Thor 2 był w wiele bardziej baśniowym tonie niż Guardians? Powiedziałbym nawet, że ci drudzy mieli lżejszy klimat. A sama baśniowość w Thorze jest też uzasadniona tym, że… cóż, to Thor. Jest bogiem z nordyckich legend – odrobina baśniowości mu wręcz przysługuje. ;-]
Co do przeciwników, to ma wrażenie, że tak co drugi jest całkiem udany, choć tej kwestii też za mocno nie będę bronił, gdyż faktycznie Marvel ma z tym problem. I traktowanie większości zbirów jak mięsa armatniego faktycznie nie pomaga. Loki i Bucky są chlubnymi wyjątkami, ale oni też w sumie nie do końca są „tymi złymi”. Przynajmniej nie w pełni.
Co się tyczy Spider-Mana – na dobrego Venoma czy Carnage’a kompletnie nie liczę, już od dawna. Może mnie zaskoczą, ale… cóż, nie przypuszczam.