Tomasz Kozioł

(Pop)kultura osobista

Najświeższe teksty

Beksa – King Cry Baby

B

Niektóre filmy powstają w sposób całkowicie spontaniczny – ot, kilku znajomych jedzie na wakacje i bierze ze sobą kamerę. Efektem jest zmontowany naprędce materiał, składający się głównie z serii gagów, zrozumiałych jedynie dla autorów i ich najbliższych znajomych. Budżet takiej „produkcji” z reguły nie przekracza 20 złotych i kilku piw. Co jednak się stanie, gdy mamy trochę więcej gotówki? Dajmy na to 2 miliony? Cóż, wtedy wychodzą właśnie takie dziwne twory, jak „Beksa”, przy których widz z uporem maniaka zadaje sobie jedno pytanie: „ciekawe, ile oni wypili, jak to kręcili?”

Nie zamierzam wnikać, czy John Waters (scenariusz i reżyseria) kręcił swój film właśnie w przedstawiony powyżej sposób, czy też wszystko było jego jak najbardziej zamierzonym i przemyślanym działaniem. Grunt, że efekt jest bardzo specyficzny. Tytułowy bohater, Wade „Beksa” Walker (Johnny Depp), jest głową lokalnego gangu quasi-kryminalistów, którym bliżej do punków, niż ludzi pokroju Ala Capone. Wieczorami śpiewa również w pobliskiej melinie dla odrzutów społeczeństwa, dzięki czemu zyskał sporą popularność. Podczas wizyty u szkolnego lekarza, zakochuje się w dziewczynie, którą postanawia zdobyć. Problem w tym, że Allison (Amy Locane) jest z dobrego domu, co w panujących warunkach stanowi dużą przeszkodę. Cała opowieść, usiana absurdami, zmierza tanecznym krokiem do happy endu, zaliczając po drodze kilka większych, bądź mniejszych zwrotów akcji, które raczej nikogo nie zdziwią. (więcej…)

Plan lotu – Nuda skrzętnie zaplanowana

P

Obecność Jodie Foster w filmie sensacyjnym, to żadne novum – przez ostatnie kilka lat zdążyła już nas do tego przyzwyczaić. Gdy się teraz o niej wspomina, to na ogół wymienia się jednym tchem trzymający w napięciu „Azyl” i niesztampowy film SF „Kontakt”. Zdarzyła się jej nawet drugoplanowa rola w filmie „Bardzo Długie Zaręczyny”, powszechnie uważanym za ambitny. Nowością dla widza jest jednak obecność Jodie w kiepskim, i co gorsza, wyjątkowo nudnym filmie „akcji”, jakim jest „Plan Lotu” – pierwszej wysokobudżetowej produkcji Roberta Schwentke.

Jak sugeruje nam tytuł – akcja rozgrywa się w scenerii pokładu samolotu pasażerskiego. Kyle Pratt (Jodie Foster), będąca projektantką owego latającego molocha, przebywa właśnie trasę z Niemiec do swej ojczyzny, Stanów Zjednoczonych. Decyzję o podróży podjęła tuż po śmierci męża – uznała, że trzeba zabrać córkę (młodziutka Marlene Lawston) do dziadków, gdyż jej wychowanie mogłoby być trudne dla samotnej matki. Tragiczny zgon w rodzinie zostaje jednak szybko odsunięty na drugi plan, gdyż przebieg zdarzeń w samolocie okazuje się od nich jeszcze bardziej dramatyczny. Otóż ktoś porwał małą Julię! Po szybkim wywiadzie, przeprowadzonym wśród załogi pokładowej, okazuje się, że nie dość, iż dziecka dotąd nikt nie widział, to nawet nie figuruje na liście pasażerów. Misterny plan kidnappera czy zwykła paranoja? Na to pytanie Robert Schwentke odpowiada nam przez ponad półtorej godziny filmu. (więcej…)

Szefowie Wrogowie – Każdy ma swojego

S

„Szefowie wrogowie” to komedia, które mnie interesowała na tyle, że miałem wielką ochotę przejść się na nią do kina. Tak się jednak złożyło, że… się nie złożyło. Szczęśliwie, film już wyszedł na DVD, dzięki czemu miałem okazję nadrobić tę zaległość. Warto było.

Gdy opowiada się o fabule, całość brzmi banalnie. Mamy trzech panów, którzy bardzo nie lubią trzech innych osób. Swoich szefów. A że wszyscy są na granicy załamania nerwowego, postanawiają w radykalny sposób rozwiązać swój problem. Pozbyć się przełożonych raz a dobrze. Tak, żeby już nikim nie mogli przekładać… rządzić, znaczy się. (więcej…)

Fallout 2 – Uniwersalny Żołnierz, czyli jak stworzyć prawdziwego zabijakę

F

Po skończeniu zabawy z pierwszą częścią Fallouta, każdemu przychodzi wreszcie chęć na przejście „dwójki”. Mogłoby się wydawać, że te dwie gry są zasadniczo identyczne pod względem mechaniki i różnią się tylko przedstawioną w nich historią. Jak się jednak okazuje – nie wszystkie sztuczki czy taktyki z jedynki sprawdzają się tak dobrze w kontynuacji. I dobrze, gdyż o ile więcej przyjemności jest w wymyślaniu nowej wersji Uniwersalnego Żołnierza niż stosowaniu starej, prawda? Przedstawiam państwu build dla postaci Universal Soldier MK II.
(więcej…)

StarCraft Ghost: Nova, Keith R. A. DeCandido – Historia pewnego Ducha

S

Starcraftowy cykl „Archive” był, według mnie, średnio udanym przedsięwzięciem. Powieści były albo bardzo złe, jak „Uprising”, albo nijakie, jak „Krucjata Liberty’ego” i „W cieniu Xel’Nagi”. Jedynym wyjątkiem było naprawdę zaskakująco solidne „Nim zapadnie ciemność”. Siłą tej opowieści było inteligentne dorobienie historii do znanych faktów. Keith R. A. DeCandido poszedł o krok dalej – wzięła z gry postać, która pojawiała się bodaj raptem dwa razy, i dorobiła jej osobowość.

Oczywiście, tą postacią jest Nova, czyli Ghost w służbie Konfederacji. Poznajemy ją jako kilkunastoletnią dziewczynkę z dobrego domu. Nie, to złe ujęcie sprawy – z najlepszego domu. Nova – od November – jest córką jednego z magnatów ze Starych Rodzin i jej przeznaczeniem jest należenie do kasty rządzącej Tarsonis. Niestety, ostatnie wydarzenia na świecie doprowadziły do destabilizacji władzy, zaś Stare Rodziny są na celowniku. Krewni Novy wręcz dosłownie. Po masakrze w domu rodzinnym, dziewczyna trafia na ulicę. Przerażona nie tylko krwawą rzezią, ale też faktem, że przyłożyła do niej rękę. Czy może raczej – umysł. Właśnie objawiły się jej moce psioniczne, których istnienie rodzice podejrzewali, ale nie zdążyli córki należycie przygotować na ich przyjście. (więcej…)

Ręka mistrza, Stephen King – Horror obyczajowy

R

Przez długi czas bolał mnie fakt, że nie mam na koncie przeczytanych książek ani jednej pozycji autorstwa Stephena Kinga. Jakoś tak się składało, że kompletnie mijałem się z jego powieściami – ciężko mi nawet sprecyzować dlaczego. Chyba jednym z powodów był fakt, że King ma już tak zatrważająco dużo opowieści na koncie, że człowiek po prostu nie wie od czego zacząć. Los jednak chciał, że na pierwszy ogień poszła „Ręka mistrza”, gdyż dostałem ją na urodziny i w ten sposób nie musiałem się dalej kłopotać z wyborem.

O fabule siłą rzeczy będę pisał z pozycji czytelnika całkowicie świeżego. Słyszałem opinię, że King posługuje się ciągle tymi schematami przy tworzeniu swoich bohaterów (niektórzy nawet się upijają, wyliczając je). Nie wiem, możliwe, sam na razie nie mogę tego potwierdzić, ani temu zaprzeczyć. Jedno jednak nie pozostawia dla mnie wątpliwości – wszystkie jego postacie są łatwe do zapamiętania i po prostu wypchane po brzegi cechami charakterystycznymi. Przez „Rękę mistrza” przewijają się łącznie dziesiątki mniej lub bardziej ważnych indywiduów, z których każde zapada w pamięć. Nie mam pojęcia, jak się osiąga takie efekty, ale chciałbym tak umieć. (więcej…)

Happy Feet 2 – Stepujące pingwiny w rytmach Queen

H

Pierwszy „Happy Feet”, znany też jako „Tupot małych stóp” był filmem, według mnie, mocno przeciętnym, co najwyżej ocierającym się o określenie „sympatyczny”. Z drugiej strony, ocierał się też o określenie „niepokojący”. Ja wiem, że tematem animacji może być wszystko, gadające zwierzęta to absolutny standard, a samochody ze słowotokiem już dawno weszły na salony. Ale stepujące pingwiny? Jaki proces myślowy temu założeniu towarzyszył, nie wiem. Że wyglądają czasem, jakby od urodzenia nie zdejmowały fraków? I dlatego stepują? Czasem fascynuje mnie podobnie pokrętna logika. Niestety, „Happy Feet 2” nie dało mi odpowiedzi na te wszystkie nurtujące kwestie. Ale za to jest naprawdę dobrym filmem, dużo lepszym od jedynki. (więcej…)

Batman & Robin #01-03 – Zachwytu nad New52 ciąg dalszy

B

Gdy słyszę albo widzę nazwę „Batman & Robin”, od razu przechodzą mnie dreszcze i czuję się, jakbym przed chwilą wyszedł z sali tortur. Tak, przez film, który niestety kiedyś powstał. Tym bardziej nie myślałem, że wezmę się za czytanie serii w ramach DC Comics New 52 właśnie pod tym tytułem. Co mnie zachęciło? Co zaskakujące, marketingowy opis na stronie DC Comics. I cieszę się, że postanowiłem zaryzykować.
Zdaje się, że na skalę uniwersum Batmana, ta seria jest dosyć oryginalna w swych założeniach (będę wdzięczny, jeśli ktoś mnie wyprowadzi z błędu w razie czego). Otóż, aktualnym Robinem jest Damian, będący synem Bruce’a. Sęk w tym, że Damian ma problemy z przemocą – bardzo lubi jej nadużywać i nie widzi powodu, żeby przestawać. W wieku dziesięciu lat robi wrażenie znudzonego życiem zabójcy, którego już nic nie jest w stanie zaskoczyć i tylko przelewająca się przez palce krew dostarcza jeszcze choć trochę satysfakcji. A przynajmniej dostarczałby, gdyby Batman do tego dopuścił. W tej chwili jedyną barierą tamującą agresję chłopca jest właśnie Mroczny Rycerz. (więcej…)

Detective Comics #01-03 – Batman! Chcę więcej Batmana!

D

Zasadniczo, przez całe życie interesowałem się głównie komiksami Marvela. A prawda jest taka, że poza samym Spider-Manem, poczytałem jeszcze trochę Wolverine’a i zasadniczo na tym kończyła się moja znajomość obrazkowych opowieści. Ale! Wiele się ostatnio zmieniło przez wydawniczą akrobację poczynioną przez DC Comics, czyli twórców Batmana i Supermana. Otóż, wszystkie ich serie wystartowały od nowa. Nie znaczy to, co prawda, iż znów od samego początku prześledzimy losy wszystkich postaci – pewna doza ich historii została zachowana. Pokończone jednak zostały wszelkie ciągnące się wątki fabularne, nie ma niekończących się odwołań do wydań sprzed piętnastu czy dwudziestu pięciu lat… Innymi słowy, można złapać za dowolny komiks z serii New 52 z numerem jeden i po prostu dać się porwać historii. Genialne. (więcej…)

W doborowym towarzystwie – Towarzystwo faktycznie nie najgorsze

W

Czasem człowieka nachodzi chęć obejrzenia filmu miłego, lekkiego i przyjemnego. Powinien być obrzydliwie politycznie poprawny, z obowiązkowym happy endem. Gdyby jeszcze śmieszył raz na kilka minut, to już byłoby wręcz cudowanie. Właśnie z myślą o takich chwilach Paul Weitz najwyraźniej nakręcił swój film – „W doborowym towarzystwie”. Warto wspomnieć, że ten pan dostarczał już nam zabawy przy okazji filmów „Był sobie chłopiec” czy „Mrówka Z”. Gdyby sprawdzać zgodność „In good company” z przedstawionym powyżej „ideałem”, to otrzymany wynik na pewno oscylowałby w okolicach 100%.

Przyjemna, sztampowa fabuła doskonale pasuje do lekkiej konwencji. Na talerzu dostajemy opowieść o perypetiach 50-letniego weterana branży reklamowej, Dana Foremana (Dennis Quaid) i jego nowego szefa – 26-letniego „złotego dzieciaka” (Topher Grace). Mamy tu wszystko – zwolnienia, awanse i romanse. Jedyny problem stanowi przesadzony kontrast między „tymi dobrymi” i „tymi złymi”. (więcej…)

Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze