Niektóre filmy są tak dobre, że warto się o nich solidnie rozpisać. Tak było ostatnio z „Edge of Tomorrow”. Są też jednak produkcje, które wyszły tak świetnie, że nie wymagają szczególnie rozbudowanego komentarza. Taka jest właśnie dla mnie najnowsza część przygód X-Menów, czy „Przeszłość, która nadejdzie”.
Historia została oparta na jednej z popularniejszych, komiksowych historii z grupą mutantów w roli głównej. Przyszłość nie rysuje się w szczególnie pozytywnych barwach. Jeśli posiadasz niewłaściwe geny, najprawdopodobniej już nie żyjesz albo zaraz umrzesz. A nawet jeśli jesteś „normalny”, to i tak pewnie już nie masz dachu nad głową, gdyż wieloletnie polowanie na mutantów zamieniło nasz nie najlepszy ze światów w jedno wielkie gruzowisko. Zaś to, co nie zostało jeszcze zdewastowane, jest przeczesywane bez przerwy przez grupy Sentineli, polujące na niedobitki zmutowanego ruchu oporu. Profesor X wraz z Magneto, przywódcy pozostałych przy życiu nosicieli genu X, postanowili chwycić się za przysłowiową brzytwę, by nie utonąć wraz z resztką swojego ludu. Szansę mają tylko jedną. Muszą wysłać kogoś w przeszłość, kto będzie w stanie powstrzymać twórcę Sentineli przed dopracowaniem swojego wynalazku. Niestety, jedyna osoba, która może przetrwać taką podróż, nie należy do najsprawniejszych dyplomatów. Jak się łatwo domyślić, na emisariusza z przyszłości zostaje wytypowany Wolverine. (więcej…)