Tomasz Kozioł

(Pop)kultura osobista

Najświeższe teksty

John Wick – Piękna zemsta klasy B

J

Lubię, kiedy film nawet przez chwilę mnie nie próbuje oszukać, czym tak naprawdę jest. Lubię, gdy twórcy potrafią po prostu pokazać: słuchaj, chciałem nakręcić jeden wielki rozpiernicz. Bez żadnych wyższych emocji, bez przesłania, bez szczególnego przejmowania się tym, co możliwe, i tym, co nie. I taki jest właśnie „John Wick” – to proste kino o prostej zemście.

Motywacja jest silna. Johnowi ukradziono Mustanga. I zabito mu psa. A pies bynajmniej nie był zwykły – to był ostatni prezent, jaki dostał od umierającej żony. Powyższa ekspozycja głównego bohatera i wszystkich walczących w nim emocji trwa może dziesięć minut. Po upływie tego czasu, aż do samego końca filmu, jest już tylko zemsta. John wyciąga spod podłogi zalaną betonem walizeczkę, pobiera z niej „Zestaw małego mordercy” i rusza w tracę koncertową. Po drodze zahacza o mafijny hotel, tajną łaźnię, jeszcze bardziej tajny i jeszcze bardziej mafijny skarbiec, a kończy… w doku. Takim zwykłym doku – niezbyt tajnym, niezbyt mafijnym. (więcej…)

Para w ruch, Terry Pratchett – Moist von Lipwig w pociągu

P

Dzień, w którym w moje ręce wpada nowa powieść Terry’ego Pratchetta, na ogół ma w sobie coś ze święta. Ukochałem sobie twórczość tego autora, tak jak ukochałem sobie filmy Woody’ego Allena i pizzę. I choć książki ze Świata Dysku – jak i wszystko inne – bywają czasem lepsze, czasem gorsze, zawsze umiem czerpać z nich ogromną przyjemność. A przychodzi mi to szczególnie łatwo, gdy głównymi bohaterami są Moist von Lipwig, komendant Vimes i lord Vetinari.

Wiedząc już, kto obstawił tym razem pierwsze skrzypce, oraz zdając sobie sprawę z faktu, że pod lupę została wzięta kolej żelazna, możecie się chyba łatwo domyślić, jaki dokładnie będzie temat przewodni „Pary w ruch”, prawda? Tak jest, niezastąpiony Moist von Lipwig po raz kolejny stanie przed epokowym wyzwaniem. Tym razem będzie musiał dojrzeć potencjał tam, gdzie wielu innych widzi prychającego parą szatana. Zaś chwilę później przyjdzie mu ów potencjał wykorzystać w ekstremalnych warunkach polowych, gdyż równowaga polityczna w Świecie Dysku po raz kolejny została zachwiana. (więcej…)

God of War III – Gwałt na greckiej mitologi; akt trzeci, ostatni

G

Trzecia część przygód Kratosa była pierwszą odsłoną serii przygotowaną specjalnie dla PlayStation 3, w którą przyszło mi zagrać. Wcześniej poznane przeze mnie tytuły, czyli God of War jeden oraz dwa, a także Chains of Olympus i Ghost of Sparta były remasterami wersji z, odpowiednio, PlayStation 2 oraz PSP. Wiedziałem w takim razie, że pewnie trójka zaskoczy mnie gładkością grafiki i może liczbą wrogów, umierających jednocześnie na ekranie. Nie spodziewałem się jednak, że zostanę też – niemalże dosłownie – powalony na kolana intensywnością akcji, szalonymi pomysłami na lokacje, niespotykaną chyba nigdzie indziej epickością i testosteronem, który podczas gry wyciekał i z ekranu telewizora, i z konsoli, i z głośników. (więcej…)

Uncharted: Drake's Fortune – (Prawie) Nowoczesny Indiana Jones

U

„Uncharted” to ciekawy przypadek. Z jednej strony głównym bohaterem jest ktoś na kształt Indiany Jonesa. Dosyć młody, przystojny narwaniec, który od strzelania do lokalnej odmiany nazistów woli chyba tylko zapomniane przez świat skarby. Towarzyszą mu oczywiście rozmaici dziwacy, wieczny pech i jeszcze bardziej wieczne problemy z kobietami. Tak mogłaby wyglądać nowoczesna gra o Indianie Jonesie, gdyby miała w końcu jakaś powstać. Jest tu jednak pewne „ale”. O ile bohaterem jest współczesny Indy, o tyle część rozwiązań zastosowanych przy produkcji gry przypomina jako żywą minioną epokę komputerowej rozgrywki i z nowoczesnością ma niewiele wspólnego, mimo niezwykle atrakcyjnej oprawy. (więcej…)

Interstellar – Odyseja kosmicznego kowboja

I

Bardzo doceniam filmy, którym udaje się zachować tajemnicę przed premierą. I nie chodzi mi tu o okazjonalne wycieki, które mogą zdarzyć się każdemu – w ich przypadku mogę po prostu zdecydować, że nie chcę ich czytać. Mowa o trailerach, będących dwuminutowymi streszczeniami, strzelającymi na lewo i prawo kolejnymi fabularnymi zawijasami. W przypadku „Interstellar” miałem bardzo silne wrażenie, że Christopherowi Nolanowi zależało, żeby widz sam odkrywał jego najnowszy film – na seansie, a nie przed. Dlatego też w pierwszej części tej recenzji nie znajdziecie – w zakresie fabularnym – absolutnie nic, czego by nie było na trailerze, albo na plakatach. Zaś w drugiej części sobie trochę popłynę, tak jak czasem lubię.

Główny motyw filmu dobrze podsumowuje zdanie, które i pada w trakcie seansu, i pojawia się, bodaj, na plakatach, przynajmniej niektórych. Parafrazując: ludzkość urodziła się na ziemi, ale wcale nie musi na niej umrzeć. Nasza planeta ma nas wyraźnie dosyć; ciężko się jej dziwić. Zniszczyliśmy ją, ograbiliśmy, a teraz jesteśmy ofiarami jej bezwiednej zemsty. Od wielu lat brakuje żywności, zaś wysiłki całego społeczeństwa skupione są na tym, by było co włożyć na grilla. Ratunku na Ziemi już jednak szukać nie możemy – na odwrócenie losów na tej planecie jest już za późno. Musimy więc znaleźć bezpieczną przystań gdzie indziej. (więcej…)

Not Just KoZ: Dlaczego prędzej czy później obejrzycie Agents of S.H.I.E.L.D.?

N

…czyli tekst gościny! Subiektywny i sugestywny przegląd powodów nie do odrzucenia autorstwa Margot & Nan z Ligi Charakternych.

Ile osób, tyle opinii o serialu „Marvel’s Agents of S.H.I.E.L.D.”, który niedawno wrócił na drugi sezon do kanału ABC. Teraz recenzje są bardzo pozytywne, ale w czasie trwania pierwszego sezonu (no dobrze, pierwszej połowy pierwszego sezonu) niemal wszyscy byli zgodni, że serialowi czegoś brakuje, że „to nie to”. Oczywiście dogodzić wszystkim jest niemożliwością, ale jeśli należycie do grupy, która po obejrzeniu dwóch-trzech odcinków stwierdziła: „meh…” i zarzuciła oglądanie, to zastanówcie się – czy nie skreśliliście tej produkcji zbyt pochopnie? Pilot serialu został bardzo pozytywnie przyjęty na Comic-Conie 2013, a w sumie obejrzało go ponad 12 milionów ludzi. Obecnie odcinki drugiego sezonu gromadzą przed telewizorami około 5 milionów widzów. Dużo? Nie dla stacji ABC. Dla porównania – „Flash” zadebiutował z porównywalną oglądalnością i władze CW były zachwycone, tyle że CW nie jest gigantem jak ABC. (więcej…)

Sędzia – Iron Man kontra Consigliere, Downey Jr. kontra Duvall

S

Nie jest łatwo o dobre filmy sądowe. Na ogół, kiedy mnie nachodzi na coś z podobnego gatunku, sięgam albo do produkcji starszych, jak „Rainmaker”, albo do klasyki najbardziej klasycznej, takiej „12 gniewnych ludzi”*. Dlatego też „Sędziego” przywitałem z otwartymi ramionami. Zdawałem sobie sprawę z faktu, że nie będzie to kino sądowe czystej krwi, ale tak coś czułem, że obecność niesamowitych aktorów w stu procentach wynagrodzi mi bardzo silny nacisk na aspekty emocjonalno-rodzinne.

I nie myliłem się. W szczególności, że – jak sobie uświadomiłem w trakcie seansu – w skład obsady tego cudownego obrazu, obok Roberta Duvalla i Roberta Downeya Jr.**, wchodzili jeszcze Vera Farmiga i Billy Bob Thornton. Obydwoje mili role drugoplanowe, raczej skromne, ale to właśnie udział tak doskonałych aktorów nawet na dalszych planach sprawia, że filmy zmieniają się z bardzo dobrych w doskonałe. (więcej…)

Zaginiona Dziewczyna – Fincher też zaginiony

Z

Pisanie o filmie Davida Finchera, to jedna z nielicznych okazji, by tekst zacząć od czegoś bardziej sztampowego niż początek. Otóż, można zacząć od stwierdzenia, że, co do zasady, Finchera się kocha. Ot, choćby za „Siedem”, za „Fight Club”, za klimat, za zawiesistość i za wiele innych rzeczy. I jest to miłość w pełni zasłużona, przynajmniej według mnie. Czasem jednak nawet coś tak silnie zakodowanego w człowieku, jak właśnie owe uczucie ciepłej miłości, nie jest w stanie uratować odbioru filmu. A przynajmniej mi nie pomogło cieszyć się „Zaginioną dziewczyną”.

Że „Gone Girl” jest filmem wspomnianego już dwa razy Davida Finchera, czuć od samego początku. Choć większa część pierwszych trzydziestu minut skupiała się na tym, jak doskonałą parą są Rosamund Pike i Ben Affleck, ciągle czułem, że zaraz komuś się stanie krzywda. Co więcej, mogła być to krzywda bardzo brzydka i krwawa. Tym razem jednak zostałem potraktowany w miarę delikatnie – zamiast brutalnego morderstwa na tle religijnym, poczęstowano mnie relatywnie niewinnym porwaniem. Choć, jak się szybko okazało, na miejscu potencjalnej zbrodni krwi nie brakowało. Nie mniej szybko wyszedł na jaw również fakt, iż rzeczone porwanie wcale nie było takie niewinne. A małżeństwo Pike i Afflecka nie było tak doskonałe. Czy piękna dziewczyna została porwana przez męża? Zamordowana? A może… może cała historia ma jeszcze siedemnaste dno? (więcej…)

Annabelle – Prawdziwy koszmar… dla widza

A

Są horrory i… cóż „horrory”. Te pierwsze potrafią przerazić, obrzydzić, zmrozić krew albo operować dyskretniej, gdzieś na granicy niepokoju i gęsiej skórki. Te drugie robi się dla kasy, ponieważ kasa się musi zgadzać. Popyt na horrory jest? Jest. To masz, Stefan, kamerę i jedziemy z tym węglem grzewczym. Ten drugi typ horrorów, kręconych przez pana Stefana wraz z rodziną, kiedyś trafiał bezpośrednio na kasety VHS albo do telewizji. Później od razu wlatywał na DVD. A teraz często idzie natychmiast do serwisów VOD, często darmowych. I to jest dobre, takie filmy mają wręcz swoje walory artystyczne, choć na ogół pewnie niezamierzone. Ogląda się je świetnie w dużym gronie znajomych, a czasem można trafić nawet na perełkę. (więcej…)

Sin City: Damulka warta grzechu – Powrót do Miasta Grzechu

S

Sądząc po umiarkowanie pozytywnej prasie, jaka towarzyszyła przez ostatnie tygodnie drugiej części „Miasta Grzechu”, wypada chyba zacząć od określenia własnego miejsca siedzenia. Tak, by punkt widzenia był bardziej zrozumiały. Otóż, niezmiernie lubię pierwsze „Sin City” – wspominam je jako pewną nową jakość, powiew świeżej, krwawej bryzy. Kluczowe jest tu jednak słowo… „wspominam”. Pierwszą z tej serii adaptacji komiksów Franka Millera widziałem w okolicy jej premiery, czyli… ile? Siedem lat temu? Google by mi oczywiście odpowiedział na to pytanie, ale czasem dobrze jest pogimnastykować pamięć.

Przed seansem z kontynuacją nie miałem czasu odświeżyć sobie pierwszej części, więc, siłą rzeczy, jeśli jakieś niuanse fabularne nie współgrały ze sobą, nie byłem w stanie tego wychwycić. Ale też dla uspokojenia innych osób, które są w tej samej sytuacji – pamiętałem na tyle dużo, by „Damulką” się po prostu cieszyć. Znajomość pierwszego scenariusza na wyrywki nie jest na szczęście warunkiem koniecznym. Dodam tu również, iż narrację Franka Millera bardzo lubię… w filmach. Jego styl zdecydowanie bardziej podchodzi mi na ekranie, niż na kartach komiksów. Zaś chyba ostatnią istotną kwestią jest to, iż po prostu nastawiałem się na więcej tego samego, na dobrą, pulpową rozrywkę i… właśnie to dostałem. (więcej…)

Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze