Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

CategoryRecenzje

Silent Hill komiksowo – Królestwo niczyje, gdzie obcy zginie

S

Silent Hill jest jednym z horrorów mojego dzieciństwa. Straszył mnie, gdy w podstawówce grałem w niego na PSX-ie kolegi, a wspomnienie o nim do dziś robi na mnie wrażenie. Dlatego też chętnie sięgnąłem za komiksy na podstawie tej serii – krwawy straszak miał być miłą odmianą od pozostałych tytułów growych, którym na ogół było bliżej do fantasy lub s-f, a nie do horroru.

Jako że z serią obcowałem bardzo dawno, na wszelki wypadek niektóre fakty sprawdziłem w internecie. Tak jak mi się wydawało, komiksowe Ciche Wzgórze jest raczej wariacją na temat motywu przewodniego z gry, a nie wierną adaptacją. Nie spotkacie tu kluczowych postaci, nie dowiecie się też istotnych faktów dotyczących historii uniwersum. Przyjrzyjmy się najpierw właśnie kwestii fabularnej, zanim przejdziemy do dokładnego omówienia, co twórcy zrobili dobrze, a na czym polegli (tego drugiego jest o niebo więcej, niestety).

(więcej…)

Mass Effect komiksowo – Tak powinno się poszerzać uniwersum

M

Mass Effect jest jedną z najgłośniejszych serii gier ostatnich lat. Niezależnie od tego, czy się lubi kierunek, jaki obrała seria pod kątem mechaniki. Niezależnie od tego, czy była wydawana przez Korporację Zła, strzelające płatnymi mini-dodatkami na lewo i prawo Electronic Arts. I, wreszcie, niezależnie od tego, czy się podobało pierwotne zakończenie trylogii, czy też nie (choć ponoć istnienia takich form życia, którym się podobało, nie stwierdzono). Od pewnego momentu nic nie mogło zmienić faktu, że na kolejne odsłony tej serii czekało się z utęsknieniem. Dla mnie zaś jedynka jest jednym z ciekawszych eRPeGów minionej generacji konsol, z jakimi miałem styczność. I jedną z ulubionych, interaktywnych oper kosmicznych.

(więcej…)

Severed – Przerażający obraz

S

Świetne komiksy o Batmanie sprawiły, że nabrałem szczerej ochoty na lepsze poznanie dorobku Scotta Snydera. Na pierwszy ogień poszło „The Wake”, o którym pisałem niedawno, a w następnej kolejności chwyciłem się za „Severed”. I tak jak snyderowska wizja „Wodnego Świata” mnie nie ruszyła, a wręcz trochę zniechęciła, tak jego podejście do horroru mnie oczarowało.

Na wstępie muszę coś od razu zaznaczyć. To nie tylko scenariusz Snydera (w duecie ze Scottem Tuftem) mnie kupił, ale też – a może: przede wszystkim – obłędne, oszałamiające, cudowne i przerażające ilustracje Atilla Futaki. Stanowią one, jak mi się zdaje, główną siłę napędową mrocznego klimatu w „Severed”. I choć może traciłyby, jako całość, urok pozbawione odpowiedniej historii, to i tak byłyby warte uwagi każdego fana komiksów. Wszystkie kadry co do jednego wyglądają, jakby Futaki poświęcił im pełnię uwagi i przez kolejne tygodnie nie zajmował się niczym innym, jak dopieszczaniem detali. Podobna pieczołowitość kojarzyła mi się dotąd przede wszystkim z ilustracjami Adiego Granova z „Iron Man: Extremis”. Teraz z kolei do mojej kolekcji przykładów na absolutnie bezbłędną oprawę wizualną doszedł właśnie „Severed”. Futaki mnie oczarował swoją. Gdy przychodziło co do czego, horror dosłownie wylewał się z kolejnych stron opowieści. (więcej…)

Wake – Scott Snyder i jego Wodny Świat

W

Morska postapokalipsa jest tematem cokolwiek śliskim (ha ha). Nie wiedzieć czemu, ciężko jest z niej wycisnąć coś sensownego i wiarygodnego. Może dlatego, że utarło się, iż najbardziej przerażającym mieszkańcem oceanów jest rekin, a ten swoją niszę w popkulturze już ma i bynajmniej nie jest ona – ta nisza – związana z życiem po końcu świata. Już dawno temu Kevin Costner próbował ożenić „Mad Maxa” z morską opowieścią i skończyła się to spektakularną klęską pod postacią trudnego w odbiorze filmu „Wodny Świat”. Dosyć niedawno zaś za podobny temat złapał się Scott Snyder, którego dotąd znałem głównie z rewelacyjnych komiksów o Batmanie (przypomnijmy: mowa o „Court of Owls”, „Death of the Family” oraz „Year Zero” i „Endgame”). Jak sobie poradził z „The Wake”? (więcej…)

Batman: Zero Year oraz Endgame – Odważne pomysły kontra zbyt odważne pomysły

B

Odświeżone przez Scotta Snydera oraz Grega Capullo opowieści o Mrocznym Rycerzu z Gotham to, bez dwóch zdań, moje ulubione komiksy publikowane aktualnie przez DC. Miałem podejście do jeszcze kilku innych serii, które zaczęły się ukazywać w ramach restartu New 52, i nic się nawet nie zbliżyło w moim prywatnym rankingu do genialnego „Court of Owls” czy niesamowicie wciągającego, ale zostawiającego niedosyt, „Death of the Family”. Dlatego też z wypiekami na twarzy czekałem na kolejną historię od tego duetu artystycznego – podzielone na dwie części „Zero Year”. Niestety, gdy rozpocząłem już lekturę, w ogólnym rozrachunku czekał mnie zawód. Nie do końca jasny i oczywisty, ale nadal zawód. „Zero Year” na tyle mnie zaskoczyło, że nie za bardzo potrafiłem zebrać myśli na jego temat i sensownie spisać. Musiałem poczekać aż do końca kolejnego wątku, „Endgame”, by w końcu sobie wszystko ułożyć.

Zanim przejdziemy do dalszej części recenzji, trzeba omówić jedną kwestię formalną. Połączyłem dwie części „Zero Year” oraz „Endgame” w jeden tekst, ponieważ – ze względu na ciągle tę samą ekipę artystyczną – mają bardzo wiele punktów styku. Co więcej, część wniosków związanych z „Rokiem zero” nasunęła mi się dopiero po skończonej lekturze kolejnej historii – tym chętniej połączyłem swój wywód w jedną całość. (więcej…)

Ultimate Iron Man – Człowiek z żelaza oczami Orsona Scotta Carda

U

Gdyby ktoś mnie spytał, z czym kojarzy mi się Orson Scott Card, bez namysłu odpowiedziałbym, że z taśmową produkcją powieści z uniwersum Endera. Żeby nie było tu żadnych wątpliwości – kocham „Grę Endera”, ale obszerność tego świata przeraża mnie doszczętnie. W szczególności, że próbowałem czytać kolejne części tej gigantycznej sagi i nie potrafiłem się do niej przekonać. Ale nie o tym miałem pisać… Gdy rzuciłem okiem na okładkę „Ultimate Iron Man” zupełnie zaskoczyła mnie obecność na niej nazwiska właśnie pana Carda. Gdyż z komiksami nie kojarzyłem go ani trochę, jak widać niesłusznie.

„Ostateczny Żelazny Mężczyzna” i tak był na mojej długiej liście powieści obrazkowych do przeczytania, gdyż po prostu lubię Ultymatywnego Marvela. Te historie mają spory urok ze względu na swoją spójność i niewielką liczbę tytułów w ramach całego uniwersum. Jest jedna seria o X-Menach, jedna o Fantastycznej Czwórce i jedna o Człowieku-Pająku. I tyle. Do tego dochodzą sporadycznie wydawane krótsze serie, które dosyć łatwo umiejscowić w czasoprzestrzeni tegoż uniwersum, jak chociażby „Ultimates”. Co ciekawe, Tony Stark nigdy nie dostał własnej głównej serii, która leciałaby równolegle do trzech wymienionych wcześniej. Powód tego stanu rzeczy jest chyba dosyć prozaiczny – choć z naszej perspektywy polskich widzów i czytelników jest to jeden z najpopularniejszych bohaterów, w Stanach na przełomie wieków był chyba co najwyżej w lidze B w zakresie objętości grupy odbiorców. I z tego prostego powodu, podczas powstawania uniwersum Ultimate, po prostu nie było miejsca dla serii o nim. Jeśli pamięć mnie nie myli, pierwszy większy występ miał właśnie w „Ultimates”, a seria Orsona Scotta Carda przyszła dopiero później, by ujawnić narodziny jego superbohaterskiego alter ego w tej wersji czasoprzestrzeni Marvela. (więcej…)

Incognito – Kolejny superbohater strzeże rodzimych ulic

I

Komiks duetu Czarnecki-Ciżmowski, „Incognito”, jest dla mnie pozycją szczególną. Przymierzałem się do napisania o nim od chyba roku. Kilka razy siadałem do tematu i kilka razy się od niego odbijałem. Powodów było kilka, a każdy jeden coraz wyżej podnosił mi poprzeczkę. W końcu jednak zebrałem się w sobie – połknąłem wszystkie dostępne aktualnie zeszyty, łącznie pięć, i przysiadłem, by zebrać myśli.

Moim podstawowym problemem było to, o czym pisałem przy okazji recenzji „Nie przebaczaj”: do ludzi, którzy mają w sobie tyle zapału, by napisać i narysować komiks, a później własnym sumptem go wydać i wypromować czuję to samo, co do muzyków, zaczynających przygodę artystyczną od gitary zrobionej z krzesła. Mowa tu oczywiście o bezbrzeżnym podziwie i szacunku do dokładnie takich ludzi. Sytuacja robi na mnie tym większe wrażenie, gdy dotyczy polskiego rynku komiksu, który do najbardziej rozwiniętych na świecie jak na razie nie należy. (więcej…)

Nie przebaczaj – Polski komiks, wschodni klimat

N

Zdarza mi się czasem, że podejmę się recenzowania książki, filmu czy komiksu, co do którego nie czuję się pewnie. Mam wrażenie, że dane dobro (pop)kultury jest – jak się okazuje po seansie czy lekturze – poza zakresem moich zainteresowań. Jeśli jest taka możliwość, rezygnuję wtedy z pisania tekstu, ponieważ nie ma sensu się silić na materiał, kiedy do głowy nie przychodzą żadne szczególnie sensowne słowa. I taka jest poniekąd moja sytuacja po przeczytaniu polskiego komiksu „Nie przebaczaj”. Tyle że w tym wypadku tekst jednak bardzo chciałem napisać.

Piszę „poniekąd”, ponieważ brak – nazwijmy to – komfortu tematycznego, to tylko jeden z moich problemów. Do ludzi, którzy mają w sobie tyle zapału, by napisać i narysować komiks, a później własnym sumptem go wydać i wypromować, czuję to samo, co do muzyków, zaczynających przygodę artystyczną od gitary zrobionej z krzesła*. Mowa tu oczywiście o bezbrzeżnym podziwie i szacunku do dokładnie tychże ludzi. Sytuacja robi na mnie tym większe wrażenie, gdy dotyczy polskiego rynku komiksu, który do najbardziej rozwiniętych na świecie jak na razie nie należy. (więcej…)

Not Just KoZ: Wielka Kolekcja Komiksów Marvela, czyli życie zaczyna się po 60-tce. Oby…

N

Autorem tekstu jest człowiek, dzięki któremu przeczytałem całą Wielką Kolekcję Komiksów Marvela – Makumba Jeleń.

Wielka Kolekcja Komiksów Marvela, jak się niedawno okazało, jest dopiero na półmetku, ale dotychczas wydane tomy pozwalają na sporą ilość przemyśleń dotyczącej już wydanych tomów i życzeń odnośnie drugiej „60-tki”.

Pierwszą rzeczą, która mnie uderzyła po zdobyciu egzemplarza z cyferką „60”, była świadomość, że moje mieszkanie jest bogatsze w dobytek warty 2400.00 zł. Trzeba przyznać, że „model ratalny” przyjęty przez Hachette w stosunku do wydawanych przez siebie kolekcji w tym wypadku był genialnym posunięciem. Z komiksami łączy mnie głównie sentyment z dzieciństwa, nieśmiertelne we wspomnieniach TM Semic pozwalało moim rodzicom na uszczuplanie portfela historyjkami obrazkowymi, co później skutkowało szantażowaniem rodzicieli przed balem w przedszkolu – kostium Spidermana musiał być! Ta odległa przeszłość wróciła do mnie, na szczęście bez części związanej z kostiumem pajęczaka, w momencie, gdy dowiedziałem o planach wydania serii komiksowej spod znaku Marvela. Gdyby układ wyglądał tak – dajesz 500 zł, a my wysyłamy Ci 20 komiksów, w życiu bym nie poświęcił takiej „wielkiej” sumy pieniędzy na coś tak błahego jak komiksy. Psychika ludzka jest mimo wszystko cudownym wynalazkiem i wydanie już prawie 5-krotnie więcej na przestrzeni ponad dwóch lat na tą samą błahość, nie dość, że nie przeraża, co więcej nie jest odczuwalna. Dlatego też biję wydawnictwu Hachette szczere pokłony za bycie „geniuszem zła”. (więcej…)

Ultimates (vol. 2) – Avengers kontra media

U

Pierwszy tom* „Ultimates” podszedł mi wręcz idealnie, stając się kolejnym powodem – po „Ultimate Spider-Man” – do zagłębiania się w alternatywne uniwersum Marvela. Drugi tom tej historii utwierdził mnie w przekonaniu, że Ostateczna wersja komiksów z Domu Pomysłów jest prawdziwą kopalnią świetnej, dobrze napisanej, niezobowiązującej rozrywki.

Za kontynuację przygód alternatywnych Avengers odpowiada ten sam zespół kreatywny, co za część pierwszą, czyli Mark Millar i Bryan Hitch. Dzięki temu, rozpoczynając lekturę, czułem się po prostu, jakbym sięgnął po kolejny zeszyt dopracowanego tasiemca, a nie po oddzielny tom. Mimo tego, ów podział na woluminy sens jak najbardziej ma. Tak jak „vol. 1” był pewną, zamkniętą całością, tak samo i „vol. 2” ma swój wyraźny początek oraz koniec, co poczytuję za zdecydowaną zaletę tej miniserii. (więcej…)

Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze