Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

CategoryRecenzje filmów

Whiplash – Esencja kinowego piękna

W

Wiecie, po czym można poznać, że film ociera się od doskonałość? Po tym, że bohater obiera ziemniaki, a Wy siedzicie na kancie fotela, kurczowo zaciskacie pięści, pocicie się z napięcia i zaklinacie wszystkie znane siły wyższe, aby mu się tylko udało. Właśnie taki jest „Whiplash”. Choć opowiada „tylko” o ambitnym perkusiście i jego pozbawionym skrupułów nauczycielu, wyszedłem z kina mokry, przejęty i wstrząśnięty.

W pewnym sensie mam nawet wrażenie, iż nie jest do końca ważne, o kim lub czym konkretnie tak naprawdę jest „Whiplash”. W trakcie seansu bardzo szybko poczułem, że główny bohater – pięknie zagrany przez Milesa Tellera – mógłby grać na gitarze, a nie perkusji. Albo uprawiać dowolnie wybrany sport, grać w szachy czy właśnie obierać ziemniaki. Zaś J.K. Simmons mógłby nie być nauczycielem w szkole jazzowej, tylko trenerem, szefem kuchni czy jakimkolwiek innym mentorem. „Whiplash” ma, według mnie, cechy uniwersalnego filmu o pasji, poświęceniu i pragnieniu wielkości. (więcej…)

Hobbit: Bitwa pięciu armii – Pancerne kozy ratują Śródziemie

H

Zdarzyło mi się chyba przy recenzji którejś z części „Hobbita” wspomnieć, że prywatnie to… najchętniej bym obejrzał po prostu w miarę wierną adaptację tolkienowskiego „Tam i z powrotem”. I podkreślam tu to „w miarę”, gdyż zdaję sobie sprawę z faktu, że z adaptacjami jest często jak z tłumaczeniami – albo są wierne, albo są piękne. I choć nie jestem fanem filmowego „Władcy pierścieni”, to uważam, że sprawnie balansował na tej granicy, oferując bardzo miłe widowisko. A „Hobbit”? Cóż, trailery mi sugerowały już te dwa lata temu że na silny związek z książką nie mam co liczyć. Chwilę później pierwszy film bardzo dobitnie to zresztą udowodnił. Druga część wydała mi się ogólnie wymęczona, więc do trzej postanowiłem podejść w trochę odmienny sposób, by zwiększyć swoje szanse na dobrą zabawę. (więcej…)

John Wick – Piękna zemsta klasy B

J

Lubię, kiedy film nawet przez chwilę mnie nie próbuje oszukać, czym tak naprawdę jest. Lubię, gdy twórcy potrafią po prostu pokazać: słuchaj, chciałem nakręcić jeden wielki rozpiernicz. Bez żadnych wyższych emocji, bez przesłania, bez szczególnego przejmowania się tym, co możliwe, i tym, co nie. I taki jest właśnie „John Wick” – to proste kino o prostej zemście.

Motywacja jest silna. Johnowi ukradziono Mustanga. I zabito mu psa. A pies bynajmniej nie był zwykły – to był ostatni prezent, jaki dostał od umierającej żony. Powyższa ekspozycja głównego bohatera i wszystkich walczących w nim emocji trwa może dziesięć minut. Po upływie tego czasu, aż do samego końca filmu, jest już tylko zemsta. John wyciąga spod podłogi zalaną betonem walizeczkę, pobiera z niej „Zestaw małego mordercy” i rusza w tracę koncertową. Po drodze zahacza o mafijny hotel, tajną łaźnię, jeszcze bardziej tajny i jeszcze bardziej mafijny skarbiec, a kończy… w doku. Takim zwykłym doku – niezbyt tajnym, niezbyt mafijnym. (więcej…)

Interstellar – Odyseja kosmicznego kowboja

I

Bardzo doceniam filmy, którym udaje się zachować tajemnicę przed premierą. I nie chodzi mi tu o okazjonalne wycieki, które mogą zdarzyć się każdemu – w ich przypadku mogę po prostu zdecydować, że nie chcę ich czytać. Mowa o trailerach, będących dwuminutowymi streszczeniami, strzelającymi na lewo i prawo kolejnymi fabularnymi zawijasami. W przypadku „Interstellar” miałem bardzo silne wrażenie, że Christopherowi Nolanowi zależało, żeby widz sam odkrywał jego najnowszy film – na seansie, a nie przed. Dlatego też w pierwszej części tej recenzji nie znajdziecie – w zakresie fabularnym – absolutnie nic, czego by nie było na trailerze, albo na plakatach. Zaś w drugiej części sobie trochę popłynę, tak jak czasem lubię.

Główny motyw filmu dobrze podsumowuje zdanie, które i pada w trakcie seansu, i pojawia się, bodaj, na plakatach, przynajmniej niektórych. Parafrazując: ludzkość urodziła się na ziemi, ale wcale nie musi na niej umrzeć. Nasza planeta ma nas wyraźnie dosyć; ciężko się jej dziwić. Zniszczyliśmy ją, ograbiliśmy, a teraz jesteśmy ofiarami jej bezwiednej zemsty. Od wielu lat brakuje żywności, zaś wysiłki całego społeczeństwa skupione są na tym, by było co włożyć na grilla. Ratunku na Ziemi już jednak szukać nie możemy – na odwrócenie losów na tej planecie jest już za późno. Musimy więc znaleźć bezpieczną przystań gdzie indziej. (więcej…)

Sędzia – Iron Man kontra Consigliere, Downey Jr. kontra Duvall

S

Nie jest łatwo o dobre filmy sądowe. Na ogół, kiedy mnie nachodzi na coś z podobnego gatunku, sięgam albo do produkcji starszych, jak „Rainmaker”, albo do klasyki najbardziej klasycznej, takiej „12 gniewnych ludzi”*. Dlatego też „Sędziego” przywitałem z otwartymi ramionami. Zdawałem sobie sprawę z faktu, że nie będzie to kino sądowe czystej krwi, ale tak coś czułem, że obecność niesamowitych aktorów w stu procentach wynagrodzi mi bardzo silny nacisk na aspekty emocjonalno-rodzinne.

I nie myliłem się. W szczególności, że – jak sobie uświadomiłem w trakcie seansu – w skład obsady tego cudownego obrazu, obok Roberta Duvalla i Roberta Downeya Jr.**, wchodzili jeszcze Vera Farmiga i Billy Bob Thornton. Obydwoje mili role drugoplanowe, raczej skromne, ale to właśnie udział tak doskonałych aktorów nawet na dalszych planach sprawia, że filmy zmieniają się z bardzo dobrych w doskonałe. (więcej…)

Zaginiona Dziewczyna – Fincher też zaginiony

Z

Pisanie o filmie Davida Finchera, to jedna z nielicznych okazji, by tekst zacząć od czegoś bardziej sztampowego niż początek. Otóż, można zacząć od stwierdzenia, że, co do zasady, Finchera się kocha. Ot, choćby za „Siedem”, za „Fight Club”, za klimat, za zawiesistość i za wiele innych rzeczy. I jest to miłość w pełni zasłużona, przynajmniej według mnie. Czasem jednak nawet coś tak silnie zakodowanego w człowieku, jak właśnie owe uczucie ciepłej miłości, nie jest w stanie uratować odbioru filmu. A przynajmniej mi nie pomogło cieszyć się „Zaginioną dziewczyną”.

Że „Gone Girl” jest filmem wspomnianego już dwa razy Davida Finchera, czuć od samego początku. Choć większa część pierwszych trzydziestu minut skupiała się na tym, jak doskonałą parą są Rosamund Pike i Ben Affleck, ciągle czułem, że zaraz komuś się stanie krzywda. Co więcej, mogła być to krzywda bardzo brzydka i krwawa. Tym razem jednak zostałem potraktowany w miarę delikatnie – zamiast brutalnego morderstwa na tle religijnym, poczęstowano mnie relatywnie niewinnym porwaniem. Choć, jak się szybko okazało, na miejscu potencjalnej zbrodni krwi nie brakowało. Nie mniej szybko wyszedł na jaw również fakt, iż rzeczone porwanie wcale nie było takie niewinne. A małżeństwo Pike i Afflecka nie było tak doskonałe. Czy piękna dziewczyna została porwana przez męża? Zamordowana? A może… może cała historia ma jeszcze siedemnaste dno? (więcej…)

Annabelle – Prawdziwy koszmar… dla widza

A

Są horrory i… cóż „horrory”. Te pierwsze potrafią przerazić, obrzydzić, zmrozić krew albo operować dyskretniej, gdzieś na granicy niepokoju i gęsiej skórki. Te drugie robi się dla kasy, ponieważ kasa się musi zgadzać. Popyt na horrory jest? Jest. To masz, Stefan, kamerę i jedziemy z tym węglem grzewczym. Ten drugi typ horrorów, kręconych przez pana Stefana wraz z rodziną, kiedyś trafiał bezpośrednio na kasety VHS albo do telewizji. Później od razu wlatywał na DVD. A teraz często idzie natychmiast do serwisów VOD, często darmowych. I to jest dobre, takie filmy mają wręcz swoje walory artystyczne, choć na ogół pewnie niezamierzone. Ogląda się je świetnie w dużym gronie znajomych, a czasem można trafić nawet na perełkę. (więcej…)

Sin City: Damulka warta grzechu – Powrót do Miasta Grzechu

S

Sądząc po umiarkowanie pozytywnej prasie, jaka towarzyszyła przez ostatnie tygodnie drugiej części „Miasta Grzechu”, wypada chyba zacząć od określenia własnego miejsca siedzenia. Tak, by punkt widzenia był bardziej zrozumiały. Otóż, niezmiernie lubię pierwsze „Sin City” – wspominam je jako pewną nową jakość, powiew świeżej, krwawej bryzy. Kluczowe jest tu jednak słowo… „wspominam”. Pierwszą z tej serii adaptacji komiksów Franka Millera widziałem w okolicy jej premiery, czyli… ile? Siedem lat temu? Google by mi oczywiście odpowiedział na to pytanie, ale czasem dobrze jest pogimnastykować pamięć.

Przed seansem z kontynuacją nie miałem czasu odświeżyć sobie pierwszej części, więc, siłą rzeczy, jeśli jakieś niuanse fabularne nie współgrały ze sobą, nie byłem w stanie tego wychwycić. Ale też dla uspokojenia innych osób, które są w tej samej sytuacji – pamiętałem na tyle dużo, by „Damulką” się po prostu cieszyć. Znajomość pierwszego scenariusza na wyrywki nie jest na szczęście warunkiem koniecznym. Dodam tu również, iż narrację Franka Millera bardzo lubię… w filmach. Jego styl zdecydowanie bardziej podchodzi mi na ekranie, niż na kartach komiksów. Zaś chyba ostatnią istotną kwestią jest to, iż po prostu nastawiałem się na więcej tego samego, na dobrą, pulpową rozrywkę i… właśnie to dostałem. (więcej…)

Niezniszczalni 3 – Zgryźliwi tetrycy atakują ponownie

N

Są takie filmy, względem których nie potrafię znaleźć w sobie nawet krztyny obiektywizmu. Nie potrafię spojrzeć na miniony seans pod innym kątem, nie potrafię zmienić perspektywy. Tacy właśnie są dla mnie wszyscy „Niezniszczalni”. Jak długo będą wybuchy, moje ukochane gwiazdy kina akcji i zmartwychwstałe „one-linery”, tak długo będę wychodził z seansu z tak zwanym „wyszczerzem”. Widzicie, „Niezniszczalni” są dla mnie jak pizza z ulubionej restauracji – czasem jest trochę lepsza, czasem trochę gorsza, ale zawsze krąży wokół ideału.

Na dobrą sprawę mógłbym zakończyć tekst o najnowszych przygodach ekipy Stalone’a już na etapie pierwszego akapitu. To na swój sposób taki sam film, jak wcześniejsze dwa. Mamy fabułę angażującą strzelanie do bardzo wielu osób, mamy też głównego wroga, zarysowanego w lekko komiksowy sposób. Choć muszę tu uczciwie zaznaczyć, iż nowością dla serii była bardziej rozbudowana scena kompletowania drużyny do nowego zadania. Z przyczyn fabularnych, Sly postanowił odmłodzić skład i w tym celu pojechał w świetnie nakręcone tournee po Stanach. Z jednej strony muszę uczciwie napisać, że z tego względu trochę osiadało tempo akcji w środku seansu. Z drugiej strony, ów spadek wynikał również po części z tego, że pierwsze piętnaście minut to absolutnie obłędna scena z Blade’em w pędzącym pociągu. (więcej…)

Wojownicze Żółwie Ninja – Teenage Mutant Megan Fox

W

Miałem ten komfort, że wybierając się do kina na najnowszą iterację „Nastoletnich Zmutowanych Ninja Żółwi”, byłem już odpowiednio nastawiony. Cały świat zmieszał ów film z błotem i to w znacznie bardziej jednoznaczny sposób, niż się spodziewałem. Dzięki temu wiedziałem, że mały chłopiec we mnie będzie najprawdopodobniej płakał podczas seansu. Byłem pogodzony z tą myślą i gotowy zmierzyć się z losem. I najprawdopodobniej dzięki temu skrajnie negatywnemu nastawieniu… aż tak strasznie nie cierpiałem.

I nie zrozumcie mnie źle – nowe „Żółwie” nie są dobrym filmem. Nie są nawet blisko dobrego filmu. Ale też niemożliwe było chyba jednoczesne spełnienie wszystkiego tego, co zostało już w internecie napisane, więc siłą rzeczy otrzymałem coś trochę lepszego od tego, czego się spodziewałem. Mogę na przykład z ręką na sercu powiedzieć, że wolę nowe „TMNT” od „Transformers” w przedziale od drugiej do czwartej części. Nawet jeśli filmy te prezentują podobny poziom braku finezji i treści, to przynajmniej ten pierwszy jest krótszy o… godzinę. Tak, „Żółwie” trwają rozsądne półtorej godziny, więc nawet jeśli już sięgałem do twarzy, żeby wydrapać sobie oczy, to ostatecznie po prostu nie starczyło mi czasu, by akcję tę sfinalizować. (więcej…)

Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze