Wzięcie się za lekturę „Sword of Justice” osadzonego w uniwersum Diablo wymaga pewnej odwagi. Może nie wypada oceniać czy to książek, czy komiksów po okładkach, ale z drugiej strony… ciężko się nie uprzedzić, kiedy grafika na owej okładce chce ci wydłubać oczy, zjeść je, przetrawić, wypluć i wstawić z powrotem na miejsce. A tak właśnie jest w tym wypadku. I podkreślmy tu, że na ogół grafiki witające czytelników są bardziej dopracowane od reszty zawartości. W końcu mają zachęcać do lektury i przyciągać wzrok – muszą, a przynajmniej powinny być, ładne. Co więc myśleć o powieści obrazkowej, która nawet ten aspekt ma w głębokim poważaniu?
Szczęśliwie, w całej tej sytuacji jest jedno bardzo istotne „ale”. Tak jak oprawa wizualna „Sword of Justice” chce zgwałcić każde jakkolwiek wyrobione poczucie estetyki, tak fabuła zaskakująco dobrze oddaje klimat gry. Co ważne i trzeba na to położyć dodatkowy akcent: „dobrze oddaje klimat gry”. Nie znaczy to, że fabuła jest w uniwersalny sposób dobra. Nie, fabuła jest dobra w sposób „daj zgrabny powód do zabijania hord demonów”. Osobiście, cenię sobie takie podejście do tematu. Diablo to hack’n’slash, więc cieszę się, że powieść obrazkowa z nim powiązana jest wierna duchowi rozgrywki, zamiast niepotrzebnie rozbudowywać sprawę.
Głównym bohaterem opowieści jest niejaki Jacob, przyszły władca Staalbreak. Od najmłodszych lat on, jego rodzina i wszyscy mieszkańcy twierdzy borykali się z jednym podstawowym problemem – klanem barbarzyńców, który chciał zrównać okolicę z ziemią. Z upływem czasu szaleństwo i żądza krwi udzieliła się też ojcu chłopca. Aktualny pan na włościach stracił swoją małżonkę za rzekome kolaborowanie z barbarzyńskim agresorem i wszystko wskazywało na to, że w następnej kolejności weźmie się za syna. Jacob nie dał mu na to jednak okazji – widząc pogłębiające się szaleństwo rodziciela, zgładził go i zbiegł ze Staalbreak. Podczas podróży dziwne wizje zaprowadziły go do jaskini, w której znalazł nie tylko tajemniczy miecz, ale też freski przedstawiające jego dotychczasowe życie.
Jak zapewne każdy fan Diablo się domyśla, ów znaleziony przez Jacoba miecz to nie jest byle jaki tam oręż, Większy Siepacz Demonów Siły +5. Jak wskazuje i sam tytuł komiksu, i design wspomnianego kawału niebiańskiego żelastwa, jest to wysłużona broń samego Tyraela. Dodam, że fabuła rozgrywa się po zakończeniu drugiej części gry, czyli po eksplozji góry Arreat i zaginięciu wspomnianego archanioła. Według mnie, to był naprawdę dobry punkt wyjściowy dla opowieści. Twórcy mieli ciekawy pomysł na zilustrowanie tego, co działo się w Sanktuarium po unicestwieniu Baala. Z drugiej strony, przyznaję, że spodziewałem się, iż dowiem się, w jaki sposób miecz archanioła został rozbity na części, a tak się nie stało. Nie wiem, czy to znaczy, że „Sword of Justice” w pierwotnym zamyśle miało być kontynuowane, czy też autorzy po prostu zignorowali tę kwestię.
Zwlekałem z tym tematem, jak tylko mogłem, ale niestety nie da się przed nim uciekać w nieskończoność. Oprawa wizualna… O zgrozo, co to było?! Całość wygląda jak pokolorowany od niechcenia szkic. Wszystkie kadry są porozmazywane, poszarpane i niewyraźne, zaś konstrukcja wszystkich postaci nie ma większego związku z logiką czy anatomią. Taki przykład pierwszy z brzegu – oczy wodza barbarzyńców są umieszczone na hełmie… musiał mieć niezły wytrzeszcz. Uzębienie wygląda jak elipsa usiana trójkątami, miecze wyginają się wedle aktualnej woli autora, zaś ciała przyjmują setki nienaturalnych pozycji. Dziwi mnie, że na takiej pracy podpisali się zarówno DC Comics, jak i Blizzard – przecież to wręcz nie przystoi, mieć w portfolio projekt, który straszy całą swoją oprawą.
Nie rozumiem tego budżetowego podejścia strony wizualnej „Sword of Justice” i pewnie już nigdy nie będzie mi dane go zrozumieć. Żal jest tym większy, że fabuła jest w porządku, a dialogi kilka razy mnie szczerze i w zdecydowanie zamierzony przez twórców sposób rozbawiły. Gdyby ten całkiem przyzwoicie rozbudowany scenariusz połączyć z oprawą „Tales of Sanctuary”, wyszedłby z tego niemal idealny komiks dla graczy. A tak? Owszem, przeczytać można, ale oglądać już lepiej nie.
2013-04-30. Tekst napisany na zlecenie portalu Save!Project.