Tak jak nie lubię tego robić, tak muszę zacząć tę recenzję od ustalenia pewnych faktów natury bardziej technicznej niż merytorycznej. Otóż, ów komiks z uniwersum StarCrafta nazywa się po prostu… „StarCraft”. Co oznacza, że możemy mieć problem w jasnym rozgraniczeniu tych dwóch mediów – gry i komiksu. Dlatego też umówmy się, że dodanie cudzysłowu zmienia nam uniwersum gry w omawiany komiks. Jest cudzysłów – komiks; nie ma cudzysłowu – uniwersum. Nie martwcie się, będzie dobrze, damy radę.
…a przynajmniej na pewno damy sobie lepiej radę niż, niestety, twórcy dali sobie radę ze swoim dziełem. Chciałbym móc zaczynać takie teksty od wylania pierwszej fali zachwytu. W końcu mówimy o moim ulubionym growym uniwersum oraz o medium, które coraz bardziej sobie cenię, i które daje niesamowite pole do popisu. Niestety, panowie Simon Furman (scenariusz) i Federico Dallocchio (oprawa graficzna) mogli w swojej siedmio-zeszytowej serii wiele rzeczy rozwiązać znacznie lepiej, niż to zrobili.
Osią fabuły „StarCrafta” jest ekipa najemników, znanych jako War Pigs. Po serii poważnych niepowodzeń, wszyscy członkowie drużyny musieli się rozejść i zniknąć z pola widzenia, jeśli chcieli pocieszyć się egzystencją trochę dłużej niż do jutra. Jednak po kilku latach nadarzyła się okazja, by zacząć nowe życie z czystą księgą. Jeden z oficjeli Dominium jest skłonny zwrócić im nienaganne życiorysy, jeśli drużyna ponownie się zbierze i wypełni jedno, ostatnie zadanie. Zabicia Jima Raynora.
Wyjściowy pomysł uważam ciekawy, w szczególności, że komiks inkorporował dwa motywy z uniwersum gry. Pierwszym była postać Cole’a Hicksona, jednego z członków War Pigs, który miał okazję już spotkać się z Raynorem w przeszłości (a o czym fani mogli przeczytać w „Heaven’s Devils”, powieści autora Williama C. Dietza). Po drugie, War Pigs to nazwa… specjalnej drużyny jednostek wsparcia z kampanii Wings of Liberty, co jest bardzo przyjemnym akcentem i puszczeniem oka w kierunku spostrzegawczych fanów (ja nie jestem spostrzegawczy, przeczytałem na wikipedii*).
Choć… tak patrząc na to z drugiej strony, to owe dwa punkty styku to trochę mało, jak na pierwszą, eksperymentalną serię komiksów w ramach growego uniwersum. W szczególności, że wydarzenia z powieści graficznej w żaden sposób nie przekładają się na akcję gry, ani nie uzupełniają wiedzy o żadnym z zajść. I to jest mój pierwszy zarzut, choć szczerze mówiąc – byłby on mało istotny, gdyby komiks był wartko napisany.
A nie jest, niestety. Podstawowy problem polega na tym, że między wieloma zeszytami brakuje pełnej spójności. Gdzieś z połowa części zaczynała się od rzucenia czytelnika na lekko głęboką wodę, w nowy wątek fabularny, oderwany od zakończenia części poprzedzającej. Ogólnym zamysłem było przybliżenie wszystkich członków War Pigs, ale… była to idea bardzo niebezpieczna i niestety się zemściła. Otóż, na przestrzeni łącznie ośmiu zeszytów ciężko jest przybliżyć pięć postaci, każdej poświęcając przynajmniej jeden zeszyt. Ostatecznie kończy się na tym, że nie kojarzy się żadnej z głównych ról. Efekt ostateczny jest taki, że motyw przewodni opowieści został bardzo spłycony kosztem postaci, które i tak pozostały raczej blade i bez wyrazu. Całość mogłaby uratować oprawa graficzna, gdyby była odpowiednio dopieszczona.
A nie jest, niestety. Choć niektóre kadry potrafią cieszyć oczy, w ogólnym rozrachunku towarzyszyło mi głównie uczuci niedbałości i chaosu. Do tego stopnia, że niektórym panelom musiałem się przyglądać dłużej nie dlatego, że radowały zmysły, a dlatego, że właściwie nie wiedziałem, co obrazują. Ponadto, sposób rysowania poszczególnych postaci regularnie się zmieniał – czasem delikatnie, czasem bardzo dosadnie – przez co przez pierwsze trzy-cztery zeszyty miałem się problem w ogóle nauczyć, kto jest kim.
Jeśli kiedyś „StarCraft” Wam wpadnie w ręce, przeczytajcie, jeśli jesteście fanami uniwersum. To szybka lektura, choć nie mogę powiedzieć, żeby była w pełni bezbolesna. Ale jeśli jesteście strasznie zakręceni na punkcie uniwersum Blizzarda i musielibyście włożyć czas, pracę i większe fundusze w sprowadzenie sobie tego wydawnictwa, to… radziłbym postać, poczekać i zainwestować w coś ciekawszego. Mimo że czytam masę rzeczy związanych ze StraCraftem, z tej lektury wyniosłem naprawdę mało.
*Dobra, żartowałem. Nie, serio. Domyśliłem się. Sam.
2013-04-07. Tekst napisałem na zlecenie portalu Save!Project.