Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Mirror’s Edge komiksowo – Frogger, Rhiana i zaginiona głębia

M

Mirror’s Edge zapadło mi w pamięci jako świetne tech-demo nowatorskiego systemu poruszania się, dodatkowo przyozdobione historyjką o zamordowaniu dobrego polityka, co samo w sobie umieszczało grę w kategorii S-F. Byłem ciekawy, czy przeczytanie komiksu stanowiącego preludium do fabuły gry, rzuci trochę światła na intencje autorki, czy też opowieść nadal nie będzie miała, w moim odczuciu, większego sensu. Temat był też o tyle ciekawy, że scenariusz zarówno do gry, jak i powieści obrazkowej, pisała Rhianna Pratchett (tak, z tych Pratchettów).

Są takie chwile, kiedy człowiek musi uczciwie sam przed sobą przyznać, że oczekuje pewnego poziomu od danego autora tylko ze względu na jego nazwisko i koligacje rodzinne. I szczerze mówiąc początkowo miałem wrażenie, że Rhianna Pratchett potrafi bez większych trudności sprostać pokładanym w niej nadziejom. Poznałem ją pierwotnie dzięki serii Overlord, która charakteryzowała się lekkim i prześmiewczym podejściem do stereotypu mrocznego lorda. Oczywiście nie dało się w tym wypadku zauważyć pewnych oczywistych zbieżności ze stylem Świata Dysku, wykreowanego przez ojca Rhianny, Terry’ego Prachetta. Dlatego też byłem ciekaw, jak autorka poradzi sobie w zupełnie innym środowisku. Zwłaszcza, że fabuła Mirror’s Edge uderza w znacznie poważniejsze tony.

I niestety, scenariusz gry jest tak mało charakterystyczny i nieciekawy, że w życiu nie przyszłoby mi do głowy sprawdzić, kto jest jego autorem, jeśli wcześniej nie byłbym zainteresowany tematem. Ot, siostra głównej bohaterki zostaje wrobiona w morderstwo “dobrego polityka”, zaś wszystko, co się dzieje później, jest tylko pretekstem do biegania po ścianach. Komiks zaś w sumie nic nie zmienia w tej materii. Owszem, dodaje odrobinę głębi płaskim postaciom z gry, ale jest tak skonstruowany, że w żaden sposób nie wpływa na to, co dzieje się później podczas zabawy.

Poznajemy Faith, kiedy jest jeszcze bardzo młodą, zbuntowaną dziewczyną. Zostaje przygarnięta pod skrzydła ekipy Runnerów, czyli gości, których od biedy można by nazwać kurierami. To zarazem jedyne osoby zdolne do przekazania informacji kanałami innymi niż oficjalne. Tak to już bywa, gdy rząd “trochę” przesadza z kontrolą – nawet praworządni obywatele muszą sobie jakoś radzić, korzystając ze sposobów uznawanych przez włodarzy za nielegalne. I właśnie podczas jednego z takich zleceń Faith dowiaduje się, że ktoś inwigiluje jej ojca. Ojca, którego zostawiła pewnej dramatycznej nocy po śmierci swojej matki. Dziewczyna czuje jednak, iż lepszy taki rodziciel niż żaden i postanawia dowiedzieć się, czemu ktoś go śledzi. W tym celu chce spotkać się ze swoją siostrą, która, podobnie jak Faith, również uciekła z rodzinnego domu. Kate jednak zamiast biegać po dachach, porusza się legalnie po ulicach, w szeregach lokalnych oddziałów policji. Jak się zapewne domyślacie, o konflikt między dwiema paniami nie trudno.

Jako się rzekło, Mirror’s Edge w wersji komiksowej trochę pogłębia postaci znane z gry. Niestety finał jest do tego stopnia nijaki, że w żaden konkretny sposób nie zmienia wrażeń płynących z rozgrywki. Zabrakło przede wszystkim subtelnego przenikania się tych dwóch mediów. Takiego, w którym co i rusz scenarzyści puszczaliby oczko do czytelników, dając im w ten sposób większą satysfakcję z poznawania uniwersum. EA zrobiło tak przy okazji pierwszego Dead Space’a i moim zdaniem efekt był rewelacyjny.

O ile fabuła jest jeszcze w jakiś sposób atrakcyjna, tak oprawa wizualna opowieści okazała się kompletną porażką. Nie chodzi tu nawet o dosyć prostą kreskę, gdyż ta, przy odpowiednim dobraniu palety barw, mogłaby świetnie korespondować ze sterylnym projektem świata gry. Sęk w tym, że Matthew Dow Smith najwyraźniej nie potrafi rysować biegnącej osoby. W komiksie o biegaczach. Prawie za każdym razem wychodzi mu coś na kształt potrąconej przez tira żaby – świetny efekt, gdyby ktoś chciał się wziąć kiedyś za komiks na podstawie Froggera. Niestety do Mirror’s Edge nie pasuje w najmniejszym stopniu. Wspomniałem też wcześniej o palecie barw. Zapewne każdy, kto grał w ME, pamięta charakterystyczny styl graficzny. Mnie osobiście urzekł i zabrakło mi choćby próby przeniesienia go na karty komiksu. W ogólnym rozrachunku trudno nie odnieść wrażenia, że komiks będący wstępem do Mirror’s Edge to tylko broszurka marketingowa. Twórcy pewnie chcieli podgrzać atmosferę przed premierą samym faktem, że komiks w ogóle powstał i jest publikowany, a nie tym, że jest dobry.

Tekst napisany gdzieś pod koniec 2013 roku na zlecenie portalu Save!Project.

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze

0
Would love your thoughts, please comment.x