Wracanie do starych, komiksowych historii jest trudną sprawą. Trzeba mieć na uwadze, że fanom łatwo nadepnąć na odcisk. A i samo wejście w starszą konwencję i stylistykę do najłatwiejszych nie należy – jeśli się nie uda, kończy się z potworem Frankensteina, który nie przypomina ani niczego współczesnego, ani klasycznego. Przykładem wybornie udanego eksperymentu jest tom „Marvels”, który spacerem przechodził przez wiele lat kontinuum czasoprzestrzennego głównego uniwersum Domu Cudów. I robił to z niesamowitą klasą. Teraz do mojej puli dobrych przykładów na takie historie dołączył też „Spider-Man: Blue”, w którym twórcy – Jeph Loeb oraz Tim Sale – wzięli na warsztat bardzo ryzykowny temat. Fani nie lubią, kiedy ktoś majstruje przy klasycznym związku Petera Parkera i Gwen Stacy.
Choć nie tylko ta para pojawia się w „Blue” – niesamowicie ważną rolę odgrywa też Mary Jane Watson – to zdecydowanie jest ona centralnym punktem opowieści. Jeph Loeb wziął czytelników na przejażdżkę po wiekowych zeszytach przygód Człowieka Pająka, które posłużyły mu za tło do opowiedzenia o swojej wizji wielkiej miłości, która w swym finale wstrząsnęła ówczesnym światem komiksów, pokazując, że nie wszyscy są nieśmiertelni. Z klasycznych kadrów znajdziecie tu takie perełki, jak ucieczka z laboratorium Green Goblina, stracie z dwoma Sępami czy pojedynek z Lizardem.
Tak jak w „Marvels” to historia nawiązywała do archiwalnych zeszytów Marvela, a oprawa wizualna była oderwana od tej epoki (i absolutnie niesamowita, tak nawiasem mówiąc), tak w „Blue” obydwa te elementy czerpią z tradycji. Swoją kreskę na potrzeby tej opowieści Tim Sale w pełni wzorował na dokonaniach Johna Romity Sr.. A że Romita Sr. jest uważany za jednego z najważniejszych rysowników Spider-Mana w historii tej postaci… wyszła z tego niezwykła, nostalgiczna podróż. Dla mnie tym ciekawsze, że parę lat temu zacząłem czytać Pająka „od zera” i te zeszyty, które służyły za bazę „Blue”, również znam i pamiętam.
Niejednokrotnie zastanawiałem się, czy kadry są identyczne, czy tylko sama kreska jest tak genialnie wzorowana, że mam problem rozpoznać pochodzenie ujęć. Dopiero po zestawieniu starych zeszytów z nową oprawą mogłem sobie odpowiedzieć na to pytanie. Tak jak się domyślałem – część paneli przenosiła stare rozwiązania w skali 1:1, co mi się niezwykle spodobało.
Muszę tu jednak uczciwie zaznaczyć, że… to, co sprawia, iż zakochałem się w „Blue”, innych może zniechęcić. Nie każdy lubi tak silne wzorowanie się na dawnej historii. Zaś czytelnicy, którzy bardziej siedzą tylko we współczesnych komiksach, nie muszą się zachwycić dialogami, które również są stylizowane na tamtą epokę. Innymi słowy, są naiwne i niewinnie zabawne, bogate w mocne słowa, które w naszym przekładzie oscylują w okolicy takich klątw, jak „motyla noga” i „o ja cię”. Ponownie: mi się zakręciła łezka w oku, ale jeśli ktoś uważa stary styl prowadzenia dialogów za drętwy (czemu trudno się dziwić) i nie widzi wartości w nawiązywaniu do tej estetyki, to „Blue” go zmęczy.
„Blue” z łatwością wskoczyło na jedną z wyższych pozycji w moim prywatnym rankingu Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela. Sam się sobie dziwię, że wcześniej tej opowieści graficznej nie znałem i cieszę się niezmiernie, że ten stan rzeczy zmieniłem. Ciekawi mnie też, czy równie dobrze bawiłbym się przy dwóch innych takich samych eksperymentach tego duetu twórczego. Mowa tu o „Hulk: Gray” i „Dare Devil: Yellow”. Są to bohaterowie, których tak dobrze nie znam, więc powstaje pytanie – czy również potrafiłbym docenić historie o nich wykonane w takim stylu retro? Cóż, mam nadzieję, że będę miał kiedyś okazję to sprawdzić.
Blue to jedyny komiks z WKKM, który naprawdę mi się spodobał. Co prawda przeczytałem tylko 4 z tej serii (tomy 1, 31, 32, 33), ale o każdym z nich słyszałem wcześniej dużo – albo przynajmniej sporo – dobrego. A jednak tylko Blue trafiło w moje serce. Nie znałem wcześniej dokładnie historii Petera z Gwen i bardzo miło przebiegła mi ta podróż do starych czasów. Kreska jest archaiczna, ale bardzo klimatyczna. Dialogi także mają swój urok – często są najzwyczajniej w świecie sympatyczne. Wkrótce przeczytam sobie pewnie tę historię ponownie. 🙂
Tego pajączka nie czytałem, ale czytałem Hulka. Wszystko ładnie i pięknie, naiwne tak samo jak komiksy z tamtych lat, ale kreska to jest porażka, oczy bolą strasznie. Od siebie nie polecam
Hm, jestem ciekawy, czy to przez zbytnią inspirację pierwowzorem, czy po prostu coś w eksperymencie się nie udało. ;]
Rysunki się nie udały, reszta jest do zniesienia, nawet powiem że ciekawa, ale kreska totalnie zniechęca.