Tomasz Kozioł

(Pop)kultura osobista

Najświeższe teksty

Trójbój filmowy: Grand Budapest Hotel, Witaj w klubie, Ratując pana Banksa

T

Ciągle szukam wygodnej i praktycznej formy do krótkiego, zwięzłego pisania o ostatnio obejrzanych filmach. Publikowanie podejrzanie krótkich wpisów o każdej pozycji z osobna (zakładając oczywiście, że nie piszę pełnej recenzji) kompletnie się nie sprawdziło. Dlatego teraz będzie inne podejście – do każdego z wpisów będzie trafiało po kilka krótkich akapitów na temat trzech różnych filmów. Zapraszam na ostre wyciskanie w trójboju filmowym.

Grand Budapest Hotel

Fani kunsztownego absurdu nie mają łatwo w kinie. Produkcje, które celnie trafiają w podobne tony są niezwykle rzadkie. Dlatego od razu popędziłem na seans, gdy tylko dowiedziałem się, że właśnie tego typu obrazem jest „Grand Budapest Hotel”. Motywacja była tym większa, że plakat zachęcał do kupienia biletu nieprzyzwoicie długą listą niesamowitych nazwisk. Fiennes, Murray, Ronan, Defoe, Owen czy Swinton – jak się oprzeć tym wszystkim gwiazdom? A to tylko wierzchołek góry lodowej! (więcej…)

She-Hulk: Samotna zielona kobieta – Dana Slotta nie polubię chyba nigdy

S

Komiksy kręcące się wokół Hulka i jego krewnych nieszczególnie leżą w Kręgu moich zainteresowań. Choć muszę też przyznać, iż „Planet Hulk” w ostatecznym rozrachunku przeczytałem mimo wszystko z przyjemnością. Za „Samotną zieloną kobietę” wziąłem się zaś z dwóch powodów. Po pierwsze, była w składzie Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela, dzięki czemu miałem do niej ułatwiony dostęp. Więc czemu by nie poznać? Po drugie zaś, zaciekawił mnie fakt, iż autorem scenariusza jest Dan Slott. Czyli, jak twierdzą niektórzy, w tym i ja, jeden z największych nemezis Spider-Mana. Intrygowało mnie, czy jakaś inna jego praca będzie w stanie mi się spodobać, czy też odbiję się podobnie, jak od, niestety, większości przygód Człowieka Pająka z ostatnich lat. (więcej…)

Kapitan Ameryka: Zimowy Żołnierz – Świetny film, rewelacyjna ekranizacja

K

Kapitan Ameryka jest bohaterem, którego ciężko jest lubić. Biega ubrany we flagę i jest obrzydliwie praworządny. Jego wizerunkowi, jak na mój gust, znacznie pomógł odtwórca głównej roli, który przygarnął jego postać już od pierwszego filmu. Chrisa Evansa lubi się bardzo łatwo – jest sympatyczny i nie przejmuje się, że jeszcze chwile wcześniej wcielał się w Ludzką Pochodnię z Fantastycznej Czwórki. Jest samobieżnym stereotypem blond przystojniaka i… zupełnie się tym nie przejmuje, wcielając się w kolejnych superbohaterów. Do tego, wizualnie pasuje wręcz idealnie i ma w oku ten lekki błysk szaleństwa połączonej z nonszalancją. Następnym krokiem, który pomógł ocieplić wizerunek Kapitana wśród polski widzów, było rodzime wydanie komiksu „Zimowy Żołnierz” w ramach Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela. Okazało się wtedy, że nawet jeśli Steve Rogers jest diamentem, to i tak ma przysłowiowe skazy. Można go rozwścieczyć, można go zranić, można sprawić, że będzie kwestionował rozkazy swoich przełożonych. Kiedy okazało się, że właśnie ta historia będzie stanowiła podstawę do nakręcenia drugiego filmu o Kapitanie, miałem takie przeczucie, że czeka mnie naprawdę genialna rozrywka. (więcej…)

Kultura fizyczna #00, czyli rzecz o sporcie

K

Jakiś czas temu zacząłem temat seriali i pomyślałem, że… może w takim razie najwyższa pora zacząć też raz na jakiś czas pisać o jednym z moich największych i najważniejszych hobby? Zresztą, gdybym już miał koniecznie coś klasyfikować, to wyszłoby na to, że to mój absolutny numer jeden. O czym mowa? O sporcie – czy może raczej: o sportach wszelakich.

Trenuję praktycznie całe życie, miałem styczność z całą masą dyscyplin, zaliczyłem przygodę z, nazwijmy to, półzawodowstwem, zaś aktualnie nie wyobrażam sobie tygodnia bez solidnej dawki ruchu. Zdecydowanie najwięcej czasu spędziłem z judo – łącznie byłoby gdzieś ze trzy lata ciągłych treningów. Jest to jedyna dyscyplina, w której współzawodniczyłem: brałem udział w licznych turniejach, zdarzyło mi się nawet być na obozie Kadry Mazowsza (jeden z tych obozów, na których człowiek może się przekonać, jak dużo jest w stanie wytrzymać). A później już było różnie. Długo szukałem sobie jakiegoś sportu „na stałe” – sprawdzałem swoich sił z capoeirą, kickboxingiem czy akrobatyką, ale nigdzie na dłużej niż pół roku nie zagrzałem miejsca. (więcej…)

Spider-Man: Blue – Wehikuł czasu

S

Wracanie do starych, komiksowych historii jest trudną sprawą. Trzeba mieć na uwadze, że fanom łatwo nadepnąć na odcisk. A i samo wejście w starszą konwencję i stylistykę do najłatwiejszych nie należy – jeśli się nie uda, kończy się z potworem Frankensteina, który nie przypomina ani niczego współczesnego, ani klasycznego. Przykładem wybornie udanego eksperymentu jest tom „Marvels”, który spacerem przechodził przez wiele lat kontinuum czasoprzestrzennego głównego uniwersum Domu Cudów. I robił to z niesamowitą klasą. Teraz do mojej puli dobrych przykładów na takie historie dołączył też „Spider-Man: Blue”, w którym twórcy – Jeph Loeb oraz Tim Sale – wzięli na warsztat bardzo ryzykowny temat. Fani nie lubią, kiedy ktoś majstruje przy klasycznym związku Petera Parkera i Gwen Stacy. (więcej…)

BioShock: Infinite – Pięknie i z głową

B

Pierwszy BioShock jest jedną z najlepszych gier, w jakie w życiu grałem. A w kontekście FPS-ów, kładących silny nacisk na fabułę, a nie na miodną, mulitplayerową mechanikę, jest… Cóż, chyba bezkonkurencyjny, przynajmniej w moim rankingu. I choć nie dałem się za bardzo porwać kontynuacji, której do dziś nie ukończyłem, na – nazwijmy to – spin-off z podtytułem „Infinite” miałem szczerą chrapkę. A że dzięki jakże cudownemu abonamentowi PlayStation Plus mogłem ostatnio bez problemu zaspokoić moją chęć poznania „Nieskończonego”… Co tu wiele mówić: nie zostałem powalony na kolana, jak to miało miejsce przy jedynce, ale i tak bawiłem się świetnie, zaś świat przedstawiony po prostu mnie oczarował. Przyjrzymy się jednak wszystkiemu po kolei. (więcej…)

300: Początek imperium – Zaginiony karnet na siłownię

3

Seans nowej części „300” kilka rzeczy mi uświadomił, a kilka przypomniał. Otóż, rola Gerarda Butlera, który wcielił się w kultowego od chwili premiery Leonidasa, wcale nie była taka łatwa, jak się wydawało. Krzyczeć trzeba umieć. Charyzmatycznie krzyczeć, to już sztuka. A i skopywać ludzi do bezdennych czeluści wcale nie jest tak łatwo – czasem można na przykład trafić ofiarą w ścianę zamiast do dziury w ziemi i z efektu, rzecz jasna, nici. I przypomniało mi się, że nakręcić genialnie prosty film, który podczas seansu daje masę nieskalanej niczym przyjemności, a po wyjściu z kina zapada głęboko w pamięci, to wyzwanie dla najlepszych.

Czemu „Początek imperium” mi o tym przypomniał? Ponieważ przez kontrast do „300” Zacka Snydera jeszcze bardziej dotarło do mnie, jak cudowny był film owego Snydera. „Rise of the Empire” bynajmniej nie jest złe. Niestety, w porównaniu do oryginału jest też mało dynamiczne, niezbyt charakterystyczne i nakręcone bez polotu i pomysłu. Tam, gdzie dało się łatwo skopiować oryginał, było naprawdę przyzwoicie. Otwierająca film scena walki pod Maratonem wyglądała świetnie – była wypchana po brzegi charakterystycznymi dla Snydera spowolnieniami, krew lała się gęsto, a do kompletu przelewał się też testosteron. I wtedy nastąpiło spowolnienie, jedno z licznych zresztą. Narracja już na wstępie zaczęła się gubić, przez co z narodzin demonicznego Kserksesa wyszła koślawa, raczej zabawna baśń. Kiedy zaś przychodziło się do scen batalistycznych na morzu, ogólnie robiło się dosyć niezręcznie. Pojedyncze przebłyski ciekawych pomysłów zostały niestety przyćmione przez dominujący brak pomysłu, jakby tu epicko zekranizować przerysowane starcie greckich i perskich marynarzy. (więcej…)

Reaper of Souls będzie niesamowity!

R

Strasznie dobrze się czuję z faktem, że… po pewnej przerwie znowu mogę pomyśleć o mojej ulubionej korporacji per „Stary, dobry Blizzard”. Trzeba uczciwie przyznać, że ostatnie lata nie były najłatwiejsze dla fana Zamieci. Kilka niezbyt dobrych ruchów sprawiło, że zamiast wszechogarniającej miłości graczy, internet zaczął być zalewany morzami żółci. Nie zawsze słusznej, często na wyrost, ale jednak. Był taki moment, że miało się wrażenie, iż czego nie zrobił Blizzard, była to absolutnie najgorsza decyzja na świecie – przynajmniej w odbiorze tej głośniejszej części świata zewnętrznego. Nie da się ukryć, że premiera Diablo III zostawiała bardzo wiele do życzenia. Może poza wynikami sprzedaży, które były powalająco dobre, co – z perspektywy graczy – wcale nie działało na korzyść Blizza, jak się zapewne domyślacie. Sama gra też odbiegała od wyobrażeń idealnego spadkobiercy schedy pod cudownym Diablo II: Lord of Destruction. A że każdy owe wyobrażenie miał zgoła inne, wrażenie tylko było potęgowane.
Ale! Minęły prawie dwa lata i… koledzy Jima Raynora i Arthasa znów pokazali, że nadal potrafią być właśnie „starym, dobrym Blizzardem”. (więcej…)

Superior Spider-Man – Droga do zbawienia

S

Niedawno minął rok, odkąd Peter Parker przestał pojawiać się jako Spider-Man w… jakiejkolwiek serii o przygodach Człowieka Pająka. Najpierw został uśmiercony w uniwersum Ultimate i zastąpiony przez Milesa Moralesa, później zaś padł ofiarą podstępnego ataku Doctora Octopusa w kontinuum czasoprzestrzennym znanym jako Earth 616. Innymi słowy, w tym najbardziej klasycznym świecie wykreowanym przez Marvela, zaś sam Peter Parker poległ na łamach kultowej serii „Amazing Spider-Man” w jubileuszowym zeszycie z numerem 700. Od tamtego momentu zdążyło się sporo wydarzyć, zaś ja miałem okazję śledzić tę historię na łamach łącznie 26 zeszytów poświęconych ścianołazowi, tym razem z przedrostkiem „Superior”. (więcej…)

Remember Me – Pamięć jest DJ-em

R

Urok abonamentu PlayStation Plus polega na tym, że regularnie zdarza mi się dzięki niemu poznawać tytuły, których nie planowałem, a które, po ukończeniu, zapadają mi w pamięci. Idealnym przykładem takiej gry jest „Remeber Me”. Kupując konsolę Sony, na pewno nie miałem w planach zapoznania się z losami Nilin. Skoro jednak gra trafiła na mój dysk praktycznie za darmo, postanowiłem dać jej szansę. Co miałem do stracenia? W najgorszym wypadku przepadłaby mi z życia godzina, której potrzebowałbym na stwierdzenie, czy „Pamiętaj mnie” mi się podoba, czy jednak leci do wirtualnego koszta.
A jako że jestem właśnie w trakcie drugiego podejścia do wątku głównego, możecie się pewnie domyślić, iż bynajmniej „Remember Me” nie zostało utylizowane po kilku kwadransach. (więcej…)

Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze