Tomasz Kozioł

(Pop)kultura osobista

Najświeższe teksty

Piramida – Zły film, niezła zabawa

P

Dobrze, nie ukrywajmy nic. Wiem, po co tu przyszliście. Wiecie, że „Piramida” jest zła. Tak to działa, takie są zasady kręcenia takich filmów. Wystarczy rzucić okiem na streszczenie fabuły – grupa archeologów odnajduje zagubioną, egipską piramidę. Ta sama grupa archeologów zbiera chwilę później przedwieczny łomot od jeszcze bardziej przedwiecznego zła. Wiemy, gdzie to zmierza. Wiem, że jesteście tu, żeby się upewnić, czy to jest po prostu zły film, czy może przypadkiem jednak satysfakcjonująco zły film. W moim przypadku poprawną odpowiedzą jest, szczęśliwie, opcja numer dwa.

Początkowo byłem przerażony, że to kolejny z tych horrorów typu „nie mamy kasy, kręcimy starymi Nokiami”. Szybko się jednak okazało, że choć może twórcy chcieli zrobić swój film w stylu „dokumentalnym”, to… zabrakło im konsekwencji. Naprawdę, dawno się tak nie ubawiłem sposobem kręcenia horroru. Nie wiem, czy to efekt zamierzony, czy może reżyser zapomniał w trakcie zdjęć, że „z ręki” to „z ręki” i zaczął przeplatać swoje dzieło najróżniejszymi ujęciami. (więcej…)

Not Just KoZ: Psycho-Pass

N

Autorem tekstu jest OsaX Nymloth.

Wyobraź sobie przyszłość, wcale nie tak odległą, w której całe Twoje życie jest kontrolowane przez nieomylny system komputerowy. On decyduje o tym, jaką ścieżkę kariery obierzesz, na podstawie jego wytycznych dzieje się wszystko w Twoim życiu. Osoby psychicznie niezrównoważone są izolowane, a potencjalni przestępcy łapani w momencie, w którym w ogóle pomyślą o czynie niezgodnym z prawem. W ten sposób społeczeństwo ma osiągnąć maksymalny poziom zadowolenia i bezpieczeństwa, poprzez nieustanną kontrolę potężnego Systemu Sibyl. Czujniki, sensory, drony – wszystko jest oczami systemu, który na bieżąco kontroluje stan każdego obywatela Japonii. Japonii ponownie odizolowanej od reszty świata, samowystarczalnej dzięki swojej technologii i nowemu systemowi społecznemu. (więcej…)

Szybcy i wściekli 7 – Wściekli w kosmosie

S

Seria filmów o ludziach zmieniających biegi 40 razy na ćwierć mili już dawno ewoluowała w kierunku, który z owymi wyścigami nie ma wiele wspólnego. Jeszcze trójka skupiała się stricte na samochodach (i była w moim rankingu jak dotąd na pierwszym miejscu), a później już było tylko… nie, nie napiszę gorzej, ponieważ nie o to do końca chodzi. Raczej: inaczej. Pomysły na samo ściganie się już się skończyły, za to zaczęły się pojawiać inne, coraz bardziej absurdalne koncepcje. Przemycanie narkotyków, kradzieże, chowanie się w Brazylii przed służbami porządkowymi etc.

Uczciwie to przyznaję, że „FF4” oraz „FF5” po prostu średnio przez to lubiłem. Nie dlatego, że nie było stricte toru wyścigowego, a bardziej dlatego, że twórcy próbowali udawać, że cała ta poplątana fabuła ma jeszcze sens. I się krygowali przy niektórych scenach, tworząc kino niby szalone, ale… jednak nie do końca. Przy okazji części szóstej miałem już uczucie, że powoli wszystkie kreatywne hamulce zaczynają puszczać. Był pościg za samolotem na pasie startowym długości połowy Europy, była walka z czołgiem, było skakanie z maski samochodu między pasmami autostrady, było szaleństwo. I teraz przyszła część siódma. Część siódma, która przestała już cokolwiek udawać i po prostu popłynęła. (więcej…)

Mafia II – Opowieść doskonała

M

Są takie gry, które można polecić w ciemno każdemu. Można je nawet zalecić ludziom, który nigdy nie grali i chcieliby zacząć od czegoś naprawdę dobrego. Ba, zalecić te gry nie tylko można, ale wręcz właśnie je powinno się w takiej sytuacji proponować! Mimo że sporo tytułów ograłem, moja lista tego typu pozycji nadal jest dosyć krótka. Teraz jednak wydłużyła się o pozycję idealną, w której zakochać się musi chyba każdy, kto do niej siądzie. Mafia II to wirtualne złoto w czystej postaci.

Głównym bohaterem jest Vito, młody Włoch, którego rodzice szukali szczęścia w Stanach Zjednoczonych – przypłynęli na kontynent, kupili obywatelstwo za dolara i zaczęli się rozglądać za lepszym życiem. Niestety, owe lepsze życie skutecznie się przed nimi ukrywało, zaś pech rodziców udzielił się też synowi. Vito najpierw wpadł podczas prostej roboty, a później, w ramach „nagrody”, trafił do woja. Stąd droga do Europy była już prosta – na czas służby Vito wrócił do ojczyzny, do Włoch. Wojna się skończyła, europejskie wojaże również, zaś Vito ponownie zjawił się w Empire Bay i spróbował na nowo odnaleźć szczęście. A że przez szczęście rozumiał już w tym momencie głównie pieniądze, kobiety i szybkie samochody, zaproponowana przez przyjaciela z dzieciństwa praca dla mafii wydawała się całkiem rozsądnym posunięciem. (więcej…)

Ex Machina – Techno-thriller najwyższego sortu

E

Są takie filmy, o których ciężko mi się pisze. Właśnie przekonałem się, że jednym z nich jest „Ex Machina”. Wszystko, co przemieniam w tekst, brzmi mocno banalnie i nie oddaje kinowych emocji. Ot, mamy dwóch bohaterów. Jeden z nich jest genialnym programistą i właśnie stworzył pierwszą na świecie sztuczną inteligencję. Drugi z nich odstaje poziomem od pierwszego, ale ponoć powoli drepcze mu po piętach. Jego zadaniem będzie ocena pracy twórcy AI. Czy faktycznie udało mu się stworzyć sztuczną inteligencję? Czy to tylko pozór świadomości? Czy piękna kobieca twarz, za którą kryje się pamięć operacyjna, może wpłynąć na ocenę?

Wszystko to, co napisałem powyżej, nie brzmi porywająco. Czemu właściwie sztuczna inteligencja ma kobiecą postać i to w dodatku seksowną? Czy to kolejny z tych seksistowskich filmów S-F, gdzie nawet androidy zasuwają w bikini? I czemu tylko dwóch programistów? Przecież grupa lepiej by i poprowadziła, i oceniła ten projekt. (więcej…)

Chappie – Ballada o gangsta-robocie i trzech dobrych ziomach

C

Moje dotychczasowe przygody z filmami Neila Blomkampa kończyły się zawsze tak samo – podobał mi się pomysł na film i różne detale, ale całokształt do mnie nie trafiał. Z jednej strony wynikało to chyba z mojej niekompatybilności z jego stylem reżyserii – ludzka rzecz i kwestia gustu, ciężko tu szukać obiektywnego powodu. Z drugiej strony, miałem uczucie, że jego sprytne pomysły rozbijają się o przeciętnie napisanych bohaterów i brak konsekwencji oraz dbałości o detale. „Chappie” zdaje się potwierdzać tę teorię.

Akcja startuje z punktu typowego dla historii o narodzinach sztucznej inteligencji. Roboty weszły do powszechnego użytku – w tym konkretnym wypadku zasiliły siły policji w Johannesburgu. Jeszcze nie myślą samodzielnie, ale już wzbudzają niepokój mediów i ludności cywilnej. Co się stanie, jeśli jednak zyskają samoświadomość? Albo ktoś złamie ich zabezpieczenia i przejmie nad nimi kontrolę? Nie martwiąc się o odpowiedzi na te pytania, młody naukowiec postanawia wgrać kolejną kompilację swojego autorskiego AI do jednego z robotów, spisanych już na straty. Stąd akcja rusza z kopyta. Eksperyment się udaje, ale robot, na razie o mentalności bobasa, trafia w ręce „rodziny” gangsterów, którzy planują go wytrenować i wykorzystać w swojej działalności kryminalnej. (więcej…)

Not Just KoZ: Wielka Kolekcja Komiksów Marvela, czyli życie zaczyna się po 60-tce. Oby…

N

Autorem tekstu jest człowiek, dzięki któremu przeczytałem całą Wielką Kolekcję Komiksów Marvela – Makumba Jeleń.

Wielka Kolekcja Komiksów Marvela, jak się niedawno okazało, jest dopiero na półmetku, ale dotychczas wydane tomy pozwalają na sporą ilość przemyśleń dotyczącej już wydanych tomów i życzeń odnośnie drugiej „60-tki”.

Pierwszą rzeczą, która mnie uderzyła po zdobyciu egzemplarza z cyferką „60”, była świadomość, że moje mieszkanie jest bogatsze w dobytek warty 2400.00 zł. Trzeba przyznać, że „model ratalny” przyjęty przez Hachette w stosunku do wydawanych przez siebie kolekcji w tym wypadku był genialnym posunięciem. Z komiksami łączy mnie głównie sentyment z dzieciństwa, nieśmiertelne we wspomnieniach TM Semic pozwalało moim rodzicom na uszczuplanie portfela historyjkami obrazkowymi, co później skutkowało szantażowaniem rodzicieli przed balem w przedszkolu – kostium Spidermana musiał być! Ta odległa przeszłość wróciła do mnie, na szczęście bez części związanej z kostiumem pajęczaka, w momencie, gdy dowiedziałem o planach wydania serii komiksowej spod znaku Marvela. Gdyby układ wyglądał tak – dajesz 500 zł, a my wysyłamy Ci 20 komiksów, w życiu bym nie poświęcił takiej „wielkiej” sumy pieniędzy na coś tak błahego jak komiksy. Psychika ludzka jest mimo wszystko cudownym wynalazkiem i wydanie już prawie 5-krotnie więcej na przestrzeni ponad dwóch lat na tą samą błahość, nie dość, że nie przeraża, co więcej nie jest odczuwalna. Dlatego też biję wydawnictwu Hachette szczere pokłony za bycie „geniuszem zła”. (więcej…)

Anioł śmierci – Harry'ego Pottera brak

A

„Kobieta w czerni” była dla mnie bardzo pozytywnym zaskoczeniem. Po pierwsze, była solidnym dreszczowcem, co samo w sobie jest wyczynem i automatycznie wpisało ją na listę filmów, które z czystym sumieniem mogę polecić innym, lubiącym takie klimaty. Po drugie, była ciekawym dowodem na to, że Daniel Radcliffe ma potencjał, by odciąć się od swojej najpopularniejszej kreacji, Harry’ego Pottera. Ba, obronił się aktorsko nawet wtedy, gdy został po prostu źle dobrany do roli i pokazał, że grać potrafi. Właśnie dlatego dałem kredyt zaufania „Aniołowi śmierci”, który miał, niby, kontynuować wątki „Kobiety w czerni”.

„Niby” jest tu słowem istotnym. Fabuła podąża dosyć luźno ścieżkami wytyczonymi przez pierwszy z filmów. Ot, do nawiedzonego domu trafiła w czasie II Wojny Światowej grupa dzieci pod opieką pary nauczycielek. Ponieważ, jak twierdziły tęgie głowy, to najlepsze, najbezpieczniejsze miejsce na świecie, gdzie dzieci nie będą zagrożone przez niemieckie bombowce. Wiecie, sypiący się dom na środku zagrożonego podtopieniem bagna, niedaleko miejscowości, której wszyscy mieszkańcy umarli w niejasnych okolicznościach – idealna recepta na niechybny atest ministerstwa oświaty. Rzecz jasna, nie było trzeba długo czekać, by się przekonać, że po posesji grasuje krwiożercza „obecność”, szczególnie zainteresowana małym dziećmi. (więcej…)

Loft – Apetyt na więcej

L

Dobre thrillery są rzadkim okazem na kinowych salach. Dlatego też, gdy tylko widzę subtelną sugestię, że któraś z premier może trzymać choć trochę w napięciu, czym prędzej lecę na test. „Loft” coś takiego w sobie miał. Obiecywał misterną intrygę, gęstą atmosferę i tajemnicze morderstwo. Czyli wszystko to, co lubię. Co więcej, przez długi czas całkiem skutecznie się z tych obietnic wywiązywał!

Morderstwo w „Lofcie” do prostych nie należy. Przede wszystkim, nie wiadomo nawet, czy faktycznie jest morderstwem. Jeden z pięciu właścicieli wielkomiejskiej nieruchomości znalazł rano w swej bezpiecznej przystani ciało blond-piękności. Trzeba dodać: ciało lekko naruszone, roznegliżowane i przypięte kajdankami do łóżka. Zabić to mógł tylko on albo jego czterech kolegów, którzy w tytułowym lofcie ukrywali się przed swoimi żonami, gdy tylko naszła ich na to ochota. Ale czy to na pewno ktoś z nich? Czy o ich grzesznym sekrecie nie dowiedziała się osoba trzecia? I kim jest blondynka? To tylko niektóre pytania, na które będą musieli znaleźć odpowiedzi, zanim na miejscu zbrodni pojawi się policja. (więcej…)

Frankenstein, Mary Shelley – Historia oryginalna

F

Doświadczenia ostatnich lat nauczyły mnie, że warto sięgać po oryginalne źródła, z których wyewoluowały popularne elementy współczesnej popkultury. Po obejrzeniu wszystkich tych filmów o dystopiach, dobrze jest w końcu przeczytać „Rok 1984” Orwella, „Nowy wspaniały świat” Huxleya czy „451 stopni Fahrenheita” Bradbury’ego. Po tych lekturach na „Equilibrium” patrzy mi się po prostu inaczej*. Jakiś czas temu sięgnąłem też po literacki oryginał „Dr. Jekylla i pana Hyde’a”. A teraz przyszła pora, by poznać – jak to się teraz komiksowo mówi – „origin story” innego z popkulturalnych monstrów. Padło na absolutnego klasyka, czyli… Frankensteina. Czy może poprawniej: na potwora stworzonego przez Frankensteina.

W popkulturze od dawna utarło się, że Frankenstein to imię potwora stworzonego z ludzkich szczątków przez szalonego naukowca. Część z Was pewnie zdaje sobie z tego sprawę, dla części to będzie nowość – otóż, Frankenstein w rzeczywistości był owym szalonym naukowcem, a na imię było mu Wiktor. Stworzone przez niego monstrum, w przypadku którego sam proces twórczy był opisany naprawdę szczątkowo, tak naprawdę nigdy nie dorobił się własnego imienia. Przez cały czas trwania akcji powieści Mary Shelley ten klasyczny potwór został, tak naprawdę, nienazwany. (więcej…)

Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze