Tęsknicie za Diablo, a czekanie na trójkę doprowadza was już do szewskiej pasji? Witajcie w klubie. Chcecie w końcu zagrać w dobrego, prostego jak konstrukcja cepa hack’n’slasha, a dawno nie było nic sensownego? Hive five! Jedziemy na jednym wózku. W tym momencie na scenie pojawia się nowy aktor. Torchlight. Znany też jako „Ten, No Wiesz, Przez Twórców Diablo Zrobiony”. Zapraszam.
Torchlight jest tak klasycznym do bólu hack’n’slashem, że kończy się skala. Czy raczej – Torchlight wyznacza wartość maksymalną na skali możliwych do zmieszczenia w jednej grze klisz. Dla osób niewtajemniczonych – cel gry jest naprawdę prosty. Trafiamy do tytułowej wioski (tak, to naprawdę nazwa mieściny) i dostajemy klucz do kopalni. Jak się okazuje, na jej 35. poziomie zamieszkuje największe zło tego świata, które chce zniszczyć uniwersum. Naszym zadaniem jest pójście tam i skopanie jego przedwiecznego zadka. Nawet jeśli Torchlight próbuje udawać, że ma fabułę, to robi to bardzo skromnie i raczej po cichu. Owszem, pojawiły się urozmaicenia, hucznie nazwane „questami”, lecz w rzeczywistości skupiają się jedynie na zabiciu konkretnego przeciwnika na wybranym piętrze lochu i tyle. Robią się same. Idąc przed siebie, zarąbujemy dosłownie hordy wrogów – jedno przejście kampanii zabiera z sobą około sześciu tysięcy biednych pomiotów piekielnych, które też przecież mogły gdzieś mieć rodzinę, żonę czekającą w progu i dzieci bawiące się w ogródku. Tak, grając w Torchlighta rozbijecie wiele rodzin, dotąd spokojnie zamieszkujących Piekło. Towarzyszyć będzie temu rozwój postaci i zbieranie kolejnych ton mieczy i pancerzy. Wszystko w rzucie izometrycznym. Czyli klasyka. (więcej…)