Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

CategoryRecenzje filmów

Kapitan Ameryka: Zimowy Żołnierz – Świetny film, rewelacyjna ekranizacja

K

Kapitan Ameryka jest bohaterem, którego ciężko jest lubić. Biega ubrany we flagę i jest obrzydliwie praworządny. Jego wizerunkowi, jak na mój gust, znacznie pomógł odtwórca głównej roli, który przygarnął jego postać już od pierwszego filmu. Chrisa Evansa lubi się bardzo łatwo – jest sympatyczny i nie przejmuje się, że jeszcze chwile wcześniej wcielał się w Ludzką Pochodnię z Fantastycznej Czwórki. Jest samobieżnym stereotypem blond przystojniaka i… zupełnie się tym nie przejmuje, wcielając się w kolejnych superbohaterów. Do tego, wizualnie pasuje wręcz idealnie i ma w oku ten lekki błysk szaleństwa połączonej z nonszalancją. Następnym krokiem, który pomógł ocieplić wizerunek Kapitana wśród polski widzów, było rodzime wydanie komiksu „Zimowy Żołnierz” w ramach Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela. Okazało się wtedy, że nawet jeśli Steve Rogers jest diamentem, to i tak ma przysłowiowe skazy. Można go rozwścieczyć, można go zranić, można sprawić, że będzie kwestionował rozkazy swoich przełożonych. Kiedy okazało się, że właśnie ta historia będzie stanowiła podstawę do nakręcenia drugiego filmu o Kapitanie, miałem takie przeczucie, że czeka mnie naprawdę genialna rozrywka. (więcej…)

300: Początek imperium – Zaginiony karnet na siłownię

3

Seans nowej części „300” kilka rzeczy mi uświadomił, a kilka przypomniał. Otóż, rola Gerarda Butlera, który wcielił się w kultowego od chwili premiery Leonidasa, wcale nie była taka łatwa, jak się wydawało. Krzyczeć trzeba umieć. Charyzmatycznie krzyczeć, to już sztuka. A i skopywać ludzi do bezdennych czeluści wcale nie jest tak łatwo – czasem można na przykład trafić ofiarą w ścianę zamiast do dziury w ziemi i z efektu, rzecz jasna, nici. I przypomniało mi się, że nakręcić genialnie prosty film, który podczas seansu daje masę nieskalanej niczym przyjemności, a po wyjściu z kina zapada głęboko w pamięci, to wyzwanie dla najlepszych.

Czemu „Początek imperium” mi o tym przypomniał? Ponieważ przez kontrast do „300” Zacka Snydera jeszcze bardziej dotarło do mnie, jak cudowny był film owego Snydera. „Rise of the Empire” bynajmniej nie jest złe. Niestety, w porównaniu do oryginału jest też mało dynamiczne, niezbyt charakterystyczne i nakręcone bez polotu i pomysłu. Tam, gdzie dało się łatwo skopiować oryginał, było naprawdę przyzwoicie. Otwierająca film scena walki pod Maratonem wyglądała świetnie – była wypchana po brzegi charakterystycznymi dla Snydera spowolnieniami, krew lała się gęsto, a do kompletu przelewał się też testosteron. I wtedy nastąpiło spowolnienie, jedno z licznych zresztą. Narracja już na wstępie zaczęła się gubić, przez co z narodzin demonicznego Kserksesa wyszła koślawa, raczej zabawna baśń. Kiedy zaś przychodziło się do scen batalistycznych na morzu, ogólnie robiło się dosyć niezręcznie. Pojedyncze przebłyski ciekawych pomysłów zostały niestety przyćmione przez dominujący brak pomysłu, jakby tu epicko zekranizować przerysowane starcie greckich i perskich marynarzy. (więcej…)

Robocop – Udany powrót do przeszłości

R

Nie mogę powiedzieć, żebym nie darzył „Robocopa” sentymentem. Kiedy się było małym, tego typu kino było zakazane – i nie bez powodu, to jeden z tych filmów, które faktycznie są bardzo krwawe i brutalne. Tym bardziej obejrzenie go za młodu robiło wrażenie. Ba, lubiłem nawet kontynuację, do której scenariusz napisał Frank Miller, a która jest chyba ze sporą zgodnością fanów uważana za abominację. Byłem niezbyt rozgarnięty, dzięki czemu brak sensu i fabularny bełkot kompletnie mi nie przeszkadzały. Tak, „Robocop”, to jedna z tych marek, które wyryły mi się w pamięci z lat 90-tych.

Ale! Tak, jest tu pewne „ale”. Otóż, o ile ów sentyment do marki czuję, to nie jest on bynajmniej fanatyczny. Jasne, miło mi się wspomina cybergliniarza, ale nie czułem żalu do całego świata, że ktoś śmie go wskrzesić i jeszcze raz, od nowa, puścić do akcji. Nie miałem też żadnych konkretnych oczekiwań, a ewentualną porażkę przyjąłbym najprawdopodobniej ze stoickim spokojem. (więcej…)

Plan ucieczki – Przyczajony Sly, ukryty Arnold

P

Mamy rok 2013, bierzemy do jednego filmu Arniego i Sylwka. Pytanie brzmi: czy cokolwiek może nie wypalić? Taki pomysł na film – mimo że tak naprawdę pomysłu jeszcze nie ma, są za to dwie ikony – wydaje się idiotoodporny. Większość osób, w tym pewnie i ja, czułaby się usatysfakcjonowana, gdyby wszystkie kwestie zastąpić kilkoma frazami typu „I am the LAAAW!” czy „Hasta la vista, baby”. Do tego wystarczy dorzucić dużo biegania, strzelania i okładania się po twarzach, najlepiej z potężną rasą Kosmicznych Najeźdźców z Kosmosu. I już, mamy hit, wszyscy się cieszą.

Niestety, powyższy plan wydał się najwyraźniej komuś zbyt mało ciekawy. Dlatego z Sylwestra zrobiono gościa, które całe życie spędza w więzieniach tylko po to, by sprawdzać, czy można z nich uciec. Oczywiście, można. Dlatego teraz zostaje wsadzony do Więzienia, z Którego Na Pewno Nie Da Się Uciec (WzKNPNDSU jest zdecydowanie gorszym skrótem od SHIELD, niestety). Tak w ramach testu i dla sportu. Szybko się okazuje, że – kto by się spodziewał – to pułapka i Sylwester zostaje osadzony naprawdę. Dlatego też musi wziąć się naprawdę do roboty i naprawdę uciec, ponieważ w przeciwnym wypadku jego rzyć naprawdę spędzi w WzKNPNDSU resztę życia. (więcej…)

Justice League: War – Tak się tworzy drużynę

J

Premiery nowych animacji od DC Comics stały się dla mnie na tyle ważnymi datami w kalendarzu, że wykształcił mi się już nawet pewien system. Otóż, gdy tylko pojawia się nowy film, do drzwi puka Miły Pan z Pizzą. Nie wiem, jak to działa, ale działa – z faktami nie zamierzam się kłócić. Po zakończonym seansie połączonym z ucztą muszę sobie tylko odpowiedzieć na pytanie, co było lepsze – pizza czy film? Jak było w przypadku „Justice League: War”?

„Wojna” z Ligą Sprawiedliwych w roli głównej jest zdecydowanie ciekawą produkcją, jeśli chodzi o pewne związane z nią kwestie. To pierwsza ekranizacja komiksów, które od roku 2011 pojawiają się w ramach odświeżonego uniwersum DC Comics, czyli „New 52”. Po drugie zaś, „War” przybliża widzom kulisy powstania legendarnej drużyny superbohaterów – drużyny złożonej z naprawdę pokaźnej liczby nadludzi. I robi to w 80 minut. Przypomnijmy, że Marvel do stworzenia „Avengers” potrzebował najpierw dobrych kilku filmów na rozruszanie tematu. Taka sytuacja sugerowałaby, że DC nie miało szans na sukces ze swoim animowanym przedsięwzięciem. Cóż, szczęśliwie dla widzów nie jest to prawda. (więcej…)

Wilk z Wall Street – DiCaprio i Scorsese w duecie idealnym

W

Rok 2013 w kinie miałem bardzo udany – trafiłem na kilka naprawdę świetnych filmów. Części się spodziewałem, część mnie szczerze zaskoczyła. Miałem też to szczęście, że sezon zakończyłem… chyba najlepiej, jak się tylko dało. Choć nie jestem fanem obrazów Martina Scorsese, „Wilk z Wall Street” mnie od początku intrygował. Nie ukrywam, że głównie za sprawą Leonarda DiCaprio, który ciągle się odgraża, że kończy na razie z aktorstwem, a który jak dotąd nie dostał żadnego Oscara. Cóż, miejmy nadzieję, że w końcu się to zmieni! Raz, że Leo Di zdecydowanie zapracował na tę nagrodę całym swoim dorobkiem artystycznym, a dwa, że… „Wolf of Wall Street” to jeden z najlepszych amerykańskich filmów tego roku. W szczególności pod kątem aktorstwa. (więcej…)

Kraina lodu – Disney pozamiatał

K

Choć kocham animacje, a ostatnio w kinie było ich prawdziwe zatrzęsienie… tak naprawdę nie było na co za bardzo iść. Prawda jest taka, że w tym zakresie co do zasady liczą się tylko dwie wytwórnie – Disney i Dreamworks. Owszem, mniejszym, mniej popularnym studiom też zdarza się czasem coś dobrego stworzyć, ale na ogół brakuje w tych obrazach tej iskry bożej, tego przejawu najczystszego geniuszu. Czyli dokładnie tego, co miał w sobie „Odlot”, „Ratatuj”, „Zaplątani” czy większość starych animacji sygnowanych imieniem pana Walta. Dlatego też czekałem na coś naprawdę dużego. I się doczekałem. „Kraina lodu” nie jest duża. Jest gigantyczna. (więcej…)

Igrzyska Śmierci: W pierścieniu ognia – W potrzasku znużenia

I

Pierwsza część „Igrzysk Śmierci” zdecydowanie mnie nie powaliła, ale nie mogę też powiedzieć, żeby nie zapadała mi w pamięci. Wręcz przeciwnie – cała zaprezentowana tam przemoc wobec nieletnich robiła zaskakująco mocne wrażenie i, przy okazji, mogła mocno dziwić. W szczególności, że była to produkcja z oznaczeniem „PG-13”, czyli przeznaczona dla dosyć młodych widzów. A jak jest z dwójka? Czy też potrafi zrobić coś na tyle dobrze lub ciekawie, by zapaść w pamięci?
Na moje nieszczęście: niestety nie. (więcej…)

Adwokat – Najgorszy dobry film, jaki widziałem

A

Co robicie, kiedy widzicie na jednym plakacie takie nazwiska, jak Cruz, Diaz, Fassbender, Bardem i Pitt? I do tego wiecie, że będą grali pod dyktando Ridleya Scotta? Do scenariusza – co prawda debiutującego w tej materii – Cormaca McCarthy’ego? Ja odruchowo kupuję bilet na seans, nie pytając o szczegóły. Nie obchodzi mnie, czy film będzie się nazywał „Adowkat”, czy może jednak „Siedzimy przy stole i jemy kluski”, ponieważ z taką obsadą mogę obejrzeć wszystko. Przecież to gwarancja co najmniej dobrego filmu. Prawda? PRAWDA?! No właśnie jednak nieprawda.

W teorii „Adwokat” jest… cóż, o adwokacie. Serio, główny bohater nie dostaje imienia, wszyscy do niego wołają „po zawodzie”. I możecie spokojnie opanować swój odruch doszukiwania się tu jakiejś symboliki – raczej jej nie ma. Wracając do głównego bohatera, w którego wcielił się Michael Fassbender. Postanawia on, iż życie prawnika jeżdżącego Bentleyem jest po prostu nudne i potrzebuje wrażeń, najlepiej nielegalnych, najlepiej w Meksyku. Dlatego zaczyna jeździć na rowerze bez kasku! (więcej…)

Carrie – Coś jest nie tak z Carrie

C

Rzadko jest tak, że tytułem tekstu da się streścić absolutnie wszystkie uczucia, jakie się ma względem filmu po wyjściu z seansu. Jednak w przypadku najnowszej ekranizacji „Carrie” tak właśnie jest ze mną. Z „Carrie” jest po prostu coś nie tak. Mimo że widziałem tę produkcję na srebrnym ekranie, czułem, że tak naprawdę wszystko byłoby bardziej na miejscu, gdybym zobaczył ją w piątkowy wieczór w telewizji. Niby mamy tu wszystkie elementy składowe horroru, mamy scenariusz na podstawie prozy Kinga (a ja akurat bardzo lubię jego filmowe adaptacje), ale całość kompletnie nie gra, nie wciąga i nie intryguje. (więcej…)

Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze