Premiery nowych animacji od DC Comics stały się dla mnie na tyle ważnymi datami w kalendarzu, że wykształcił mi się już nawet pewien system. Otóż, gdy tylko pojawia się nowy film, do drzwi puka Miły Pan z Pizzą. Nie wiem, jak to działa, ale działa – z faktami nie zamierzam się kłócić. Po zakończonym seansie połączonym z ucztą muszę sobie tylko odpowiedzieć na pytanie, co było lepsze – pizza czy film? Jak było w przypadku „Justice League: War”?
„Wojna” z Ligą Sprawiedliwych w roli głównej jest zdecydowanie ciekawą produkcją, jeśli chodzi o pewne związane z nią kwestie. To pierwsza ekranizacja komiksów, które od roku 2011 pojawiają się w ramach odświeżonego uniwersum DC Comics, czyli „New 52”. Po drugie zaś, „War” przybliża widzom kulisy powstania legendarnej drużyny superbohaterów – drużyny złożonej z naprawdę pokaźnej liczby nadludzi. I robi to w 80 minut. Przypomnijmy, że Marvel do stworzenia „Avengers” potrzebował najpierw dobrych kilku filmów na rozruszanie tematu. Taka sytuacja sugerowałaby, że DC nie miało szans na sukces ze swoim animowanym przedsięwzięciem. Cóż, szczęśliwie dla widzów nie jest to prawda.
Rozpoczynająca seans akcja przenosi nas do Gotham. Green Lantern jest właśnie w trakcie pościgu za latającym, zmechanizowanym stworem, który może być odpowiedzialny za niedawne porwania cywilów. Jak się szybko okazuje, nie on jeden śledzi maszkarę – na jej tropie jest również Batman, który w świadomości ludzi był jak dotąd tylko miejską legendą. Tak poznaje się dwóch przyszłych członków Justice League. Po zakończonej walce z przybyszem z kosmosu wychodzi na jaw, iż ostatnie zniknięcia, mające miejsce na terytorium całych Stanów Zjednoczonych, są ze sobą powiązane. Cześć tropów prowadzi między innymi do… Supermana.
Choć postaci w „JL: War” jest naprawdę zatrzęsienie, każdy dostaje dla siebie bardzo sensowną ilość czasu ekranowego. Poza wymienionymi już Batmanem, Green Lanternem i Supermanem są to również Flash, Shazam, Wonder Woman i Cyborg. I, mimo że cały seans, nie trwa wiele ponad godzinę, mogę z ręką na sercu powiedzieć, iż… w kontekście tematu „tworzenia drużyny” DC spisało się na medal. Mimo znacznie trudniejszej konfiguracji twórcom udało się osiągnąć to, do czego ekipa odpowiedzialna za „Agents of SHIELD” nawet się nie zbliżyła, mimo że miała do dyspozycji znacznie bardziej elastyczny czas. Oczywiście, nie mówimy tu o poziomie „Avengers” i nie ma tu też mowy o żadnych większych porównaniach. To nie ten kaliber. Liczy się po prostu to, że DC Comics wybrało sobie trudny temat i podołało zadaniu – trzeba mieć nadzieję, że z filmowym uniwersum pójdzie im nie gorzej.
W tej wojnie nie obyło się jednak bez ofiar, największym zaś przegranym jest fabuła. Tej… praktycznie nie ma. Ot, obcy postanawiają zaatakować ziemię, terraformować* ją i ograbić ze wszystkich surowców (zakładając, że ludzie to też surowce). Początkowo doskwierał mi ten fakt i po seansie czułem się trochę zawiedziony. Z drugiej zaś strony, biorąc pod uwagę takie czynniki jak stopień trudności tematu czy dostępny czas trwania, rozumiem kompletną rezygnację z bardziej złożonych wątków. Nie starczyłoby na nie miejsca albo zostałyby wprowadzone kosztem poszczególnych bohaterów, którzy spadliby automatycznie do drugiej ligi. Jest to też problem o tyle mniej bolesny, że dialogi zaspokajały moje potrzeby na treść inną niż graficzna – były świetnie i lekko napisane, bawiąc przy okazji niezmiernie.
Pojawia się tu jeszcze jeden problem, którego może nie nazwałbym wadą, ale nie mogę też powiedzieć, że nie zwracał on mojej uwagi. To jedna z tych historii, w których Batman jest gloryfikowany w sposób ocierający się czasem o absurd. Po seansie nie ma się wątpliwości, że to ten najdoskonalszy z superbohaterów – mimo braku nadludzkich mocy, góruje nad kolegami we wszystkich innych aspektach. Ratuje Supermana, komenderuje Green Lanternem i spaja całą drużynę, mimo że jest indywidualistą i samotnikiem. Ot, człowiek idealny. W czym jest problem? W tym, że każdy przecież wie, iż Batman to człowiek idealny i nie trzeba o tym tak dobitnie i, momentami, bez wyczucia przypominać. Chyba wszyscy pamiętają, że w życiu należy być sobą – chyba że można być Batmanem, wtedy należy być Batmanem.
Na deser zostawiłem kwestię, która już od dawna w animacjach DC jest bardzo łatwa w ocenie – oprawa wizualna. Ta ponownie jest rewelacyjna. Oko cieszy nie tylko kreska, nawiązująca do prac Jima Lee, który brał czynny udział w tworzeniu aktualnego wizerunku Ligi Sprawiedliwych. Również animacja potrafi zachwycić – po seansie miałem wręcz wrażenie, że walki wyglądały jeszcze lepiej niż w poprzednich produkcjach DC Comics. Jeden tylko detal psuł mój ogólny odbiór „Justice Leage: War” i były to zbędne wstawki CGI. Innymi słowy: mowa o scenach, w których do animacji, nazwijmy to, tradycyjnej dokładano modele 3D ,1bardzo mocno odcinające się od tła.
To co było lepsze – pizza czy film? W tym wypadku, mimo pewnych uwag, jednak film. A miejcie na uwadze, że w przypadku mojej osoby jest to komplement bardzo wysokiej rangi. Muszę tu jednak uczciwie dodać, iż zdecydowanie bardziej lubię animacje, które kładą większy nacisk na fabułę, takie jak „Powrót Mrocznego Rycerza” czy „Under the Red Hood”. Zdaję sobie jednak sprawę, że taki temat wymagał zrezygnowania z pewnych dobrodziejstw fabularnych, zaś efekt końcowy – mimo pierwotnie mieszanych odczuć – broni się jako całokształt.
*W przeciwieństwie do kinowego Supermana, nie używają jednak w tym celu Potęgi Dubstepu.
Zgadnijcie co jest bardziej zabawne niż fakt, że z ekranizacji wycięto postać Aquamana, który w komiksie (który jest pierwowzorem JL: War) występował i radził sobie całkiem nieźle?
To, że recenzent nawet o tym nie wspomina.
Nikt nie lubi Aquamana ;D
Mentalnie odnotowałem jego brak, ale… cóż, naprawdę się tym nie przejąłem, przyznaję. :] Raz ze bohaterów i tak było zatrzęsienie, a dwa, że… to Aquaman. :]
Inna sprawa, że „War” nie jest dla mnie też tego typu animacją, w której zwracałbym tak pilną uwagę na wierność samej adaptacji. To ma dla mnie znacznie większe znaczenie w takim „Powrocie Mrocznego Rycerza” czy „Year One”.
Korzystają z okazji, witam u mnie na stronie, to chyba Twój pierwszy komentarz, jeśli dobrze kojarzę. :-]
Nawet Aquaman nie lubią Aquamana. Ma alergię na wodę.
Co mogę powiedzieć o recenzji? Profeska jak zwykle i zachęciła mnie do obejrzenia (choć dużo zachęty nie trzeba było). Martwi mnie jednak „brak fabuły”, więc pewnie podczas seansu będę psioczyć.
Co do człowieka doskonałego – zacytuję Hala:
„Czekaj, nie mów mi że jesteś tylko jakimś gościem w kostiumie nietoperza?!”
„Jestem. I jestem lepszy od was wszystkich. BECOUSE I’M BATMAN!”
„Because I’m Batman” to taka fraza, która mi się cisnęła na usta przez cały seans. :]
Cieszę się, że tekst się podobał. :-]
Jak był ten moment, gdy Batman sam w stroju zwykłego człowieka i zakładał kaptur. Czekałem aż będzie taki mega zoom na twarz, uderzenie pioruna i tekst „because I’m Batman!”
I jeszcze jakieś pytanie od Supermana w stylu „Jak to możliwe, że uratowałeś mnie z fortecy Darksieda” i właśnie ta klasyczna odpowiedź. 😀
For U
http://www.youtube.com/watch?v=wZT1-3QNKPc
Cudowne! Szkoda, że tak słabo zmontowane, ale cudowne. :-]
Aquaman dostanie własną animację, dla tego go tu nie ma 😉 Jakbym posiadał pizze podczas seansu to byłaby lepsza od filmu:P Ja rozumiem że nie mieli czasu żeby wgłębiać się w postacie, ale zrobienie z Wonder Woman idiotki to dla mnie było przegięcie. Hal za bardzo pajacował, Supes jak to Supes – „Paczcie, jezdem najleprzy i fszystkich zabijem”. Shaazam i Flash dali radę. Batman jak zwykle najlepszy <3 Bardzo podobał mi się origin Cyborga, jakoś wcześniej nie miałem okazji wgryźć się w tą postać. Ode mnie – solidne 6
Ja bym dał spokojnie tak z 7/10, jeśli jesteśmy przy ocenach. Ciężko jest zrobić dobry film drużynowy i to tak od zera, jak w tym wypadku, więc uważam, że wyszło przyzwoicie. :]
Co do samej WW – czy ona… zawsze się tak nie zachowuje? Po obejrzeniu pełnometrażówki z nią (muszę w końcu tekst o tym machnąć) miałem dosyć podobne wrażenia. ;-]
Zawsze? Nie zawsze, polecam Justice League animację 😉
Jest w planach. :]
To jest akurat racja, WW zawsze ciężko, hmm, radzi sobie z otaczającą ją rzeczywistością ;P Coś jak Thor z Marvela. Nieco lepiej wypadła w Flashpoint Paradox, ale to wiadomo, historia alternatywna.
W „Flashpoint Paradox” nawet Aquaman potrafił zachowywać się jak pan i władca. To była dobry seria / dobry film pod tym względem :]
Justice League War obejrzane… Ale żeby wyrazić
swoją opinię o filmie muszę wrócić do komiksu, który był podstawą. We
wrześniu 2011 roku DC Comics przeprowadziło relaunch swoich komiksów.
Numeracja zaczęła się od nowa, a większość superbohaterów
dostała nowy wygląd i origin. Tak też było z Ligą Sprawiedliwych. Sześć
pierwszych zeszytów Justice League pokazało nam początek grupy herosów.
Za scenariusz odpowiadał Geoff Johns, a za stronę graficzną Jim Lee i
Scott Williams. Od razu powiem, że Geoffa Johnsa uwielbiam za to co
zrobił z uniwersum Green Lanterna, a Jima Lee za jego niesamowity styl
pokazany w Batman: Hush. Ci dwaj to największe moim zdaniem nazwiska DC
Comics. W związku z tym oczekiwania względem komiksu tez miałem wysokie.
Miałem nadzieję, że będzie to coś nowatorskiego i spektakularnego.
Pierwszy numer komiksu zdecydowałem się nawet zakupić i sprowadzić ze
Stanów. I ten pierwszy numer był całkiem dobry, ale potem było już
średnio. Dlaczego? Otóż historia zasadniczo nie różni się od
wcześniejszych interpretacji początków Ligi. Bohaterowie znowu się nie
znają, Ziemię atakuję coś z czym żaden bohater w pojedynkę sobie nie
poradzi, więc herosi muszą się zjednoczyć. Oczywiście towarzyszą temu
spięcia, pojedynki między herosami i walka o przywództwo w grupie.
Podobnie to wyglądało w serialu animowanym z lat 90, a także filmie
animowanym „Justice League: New Frontier”. Jedyną dostrzegalną nowością
jest to, że tym razem ludzkość boi się swoich czempionów. Służby
porządkowe uważają zamaskowanych za niebezpieczeństwo i próbują ich
zwalczać. I to tyle w temacie nowości. Graficznie komiks był genialny,
niektóre kadry naprawdę sprawiały, że szczęka podczas lektury opadała mi do podłogi. Dialogi również całkiem
dobre (Green Lantern na widok Batman: „To ty jesteś prawdziwy?”).
Zawiódł niestety scenariusz.. To wszystko już widzieliśmy, to wszystko już było. Dlatego
komiks ostatecznie uważam za dobrego średniaka.
I teraz mogę
wrócić do filmu. Film zasadniczo jest animowaną kopią tego co było w
komiksie. Oczywiście pewne sceny poszerza, oraz dodaje kilka nowych.
Dialogi też żywcem wycięte z komiksu, co akurat jest moim zdaniem dobrą
rzeczą. Graficznie też jest całkiem dobrze. Nie wiem tylko dlaczego
twórcy postanowili pozmieniać trochę kostiumy herosów. Przecież dostali
nowocześniejsze, a tu twórcy jakby chcieli się w przypadku niektórych
postaci wycofać ze zmian. Zabrakło mi postaci Aquamana, który w komiksie
odegrał ważną rolę, a tu postanowiono go zastąpić nijakim Shazamem. Każda z postaci dostała trochę czasu by ją jakoś przedstawić, a potem dołączała do jatki. I niby jest chemia w drużynie, świetne walki i akcja, ale oglądałem tak jakby to był odcinek telenoweli. Nie potrafiłem się w ten film zaangażować, a właśnie na to liczyłem. Akcja goni
na złamanie karku, ale tak naprawdę ta ciągła bijatyka nie potrafiła mnie dobrze wciągnąć. Jakoś nie potrafiłem wczuć się w film. Fabuła jest
szczątkowa, ma tylko napędzać kolejne starcia. Darkseid jako główny zły
jest dobry, ale dlaczego nagle stał się olbrzymem, gadającym jak robot i
do tego gadającym tak, że ciężko go zrozumieć. Tęsknię za czasami gdy
pod Darkseida głos podkładał Michael Ironside. Wróg taki jak Darkseid
powinien budzić w nas strach i szacunek, a tu na jego widok na usta
ciśnie się tylko WTF?
Podsumowując film jest dobrą rozrywką. Nie ma tu zawiłej fabuły i głębokich postaci. To taki średniak, który można obejrzeć po pracy żeby się odmóżdżyć. I tu dochodzę do sedna. Wina nie leży po stronie filmu. Po prostu materiał źródłowy był słaby i zaowocowało to
słabym filmem. DC wybrało po prostu zły tytuł do zekranizowania. Mam
nadzieję, że w następnym filmie, a będzie nim „Son of Batman”, wrócą do
formy.
Jak zwykle genialny komentarz, dzięki! Tak mnie naszło podczas lektury – miałbyś coś przeciwko, żeby zamieścić Twój komentarz jako wpis? Oczywiście, z oznaczeniem autora i linkiem do wybranego przez Ciebie miejsca (HM?). :] Pomyślałem, że niektóre komentarze fajnie byłoby tak wyróżnić i zachować. Tylkom usiałbym jeszcze nazwę dla tego – nazwijmy to – cyklu wymyślić.
Co o tym myślisz?
Nie ma problemu. Będzie mi bardzo miło. Nie wiem tylko co z linkiem zrobić bo praktycznie skrócona wersja tej minirecenzji jest w dyskusji o samym filmie na forum HM tutaj:
http://www.heroesmovies.pl/forum/showthread.php?tid=6035&pid=114874#pid114874
A tak z innej beczki, pytałeś kiedyś czy miałbym ochotę napisać o tym dlaczego wolę trylogię Sama Raimiego od tych nowych Spider-manów. Propozycja dalej aktualna? Mam dużo czasu wolnego teraz i chciałbym spróbować się z tym tematem zmierzyć 🙂
OK, to chyba po prostu do HM zlinkuję. :] I, oczywiście, propozycja jest cały czas aktualna! Wręcz nie mogę się doczekać, kiedy to napiszesz – jestem bardzo ciekawy. :]
I dzięki, cieszę się, że pomysł z publikacją komentarza się podoba – w weekend postaram się tym zająć. :]
Praktycznie w każdym calu się zgadzam, zwłaszcza jeśli chodzi o dialogi, szczególnie na linii Batman-Green Lantern. A co sadzisz o voice actingu? Dla mnie, poza Darkseidem i po części Batmanem, jak zwykle wypadł wzorowo.
Wiadomo, w roli Batmana zawsze najfajniejszy jest Conroy (albo „prawie Conroy” z Arkham Origins), którego tu zabrakło. Trochę mnie to bolało, ale nie chciałem demonizować, ponieważ ten aktor też sobie dobrze poradził. :]
Z kolei Darkseid i tak mało mówił, więc nawet nie zwróciłem na niego szczególnej uwagi.
Z tego co wiem, to „prawie Conroy” z Origins to nie kto inny jak Ezio Auditore 😉
Bardziej znany jako Sonic XD
Jak to Sonic? 😀
„Prawie Conroy”
http://www.filmweb.pl/person/Roger+Craig+Smith-784141
Podkładał głos Sonicowi 😉
Gość jest niesamowicie uniwersalny…
Tak, ten sam – ciągle nie mogę się z tym oswoić i ciągle o tym zapominam. To są tak niesamowicie różne role… :-]
Jeśli chodzi o filmowego człowieka ze stali to usnąłem na nim. Fakt był to jeden z bardziej udanych filmów o SM, ale nie jest on postacią z tego uniwersum za którą przepadam. W „JL:War” bardziej byłem do niego przekonany, był mniej taki ułożony… bardziej przypominał SuperBoy’a którego z młodej Ligii akurat lubię. Pewnie to wynika że nie jest taki idealny, ma swoje wady, nie jest herosem idealnym – gdzie od zawsze SM był pokazywany jako postać łagodna, ułożona (pisarz do biurowca, dużo pieniędzy, itp. itd.) i posiadająca lasery z oczy, super siłę, latanie, szybkość – dla mnie chyba zbyt dużo tego 😉 a teraz pomijając SM. W „JL:War” mam dziwne że Flash, Green Latern, oraz Capitan Marvel – nie mają charakteru, a w sumie mają jeden. Tak jakby zostali wszyscy wrzuceni do wspólnego worka o napisie „Ci bohaterowie, którzy będą rzucać żartami, i będą śmieszkami na tle innych superbohaterów”. Czy tylko ja mam to odczucie? A fabuła no cóż faktycznie jajec nie urywa, wrzucony dramatyczny wątek nie porozumień między ojcem i synem (tego też się nie spodziewałem po postaci Cyborga, ale od razu wiedziałem że to właśnie on jest cyborgiem). Przynajmniej dzięki temu odróżniał się na tle innych, i coś próbowali kombinować z tą postacią 🙂 Na plus mogę dodać, że sam początek mnie zaintrygował – Oni nie znają batman? Czo ten superman robi? A kreska za to jest bardzo miła dla oka, miło się ogląda więc seans jak najbardziej na plus. 🙂
To jest właśnie największy minus tego, że wywalili Aquamana. W komiksie miejsce Shazama zastąpił właśnie Król, co spowodowało to, że wesołków było dwóch (Lantern i Flash, którzy są dobrymi kumplami i jakoś to wtedy ładnie współgrało). Dodatkowo, przez taką a nie inną decyzję pominęli genezę Shazama, a to dosyć krótka historia, którą dałoby się zmieścić w 15 minutach, a świetnie pasowałaby do JL:W.
Ja do dziś nie znam genezy Capitana Marvela – Shazama, właśnie za dużo było wesołków do dwóch bym nic nie miał.
Polecam ci krótkometrażową animację Superman/Shaazam – The Return of Black Adam, tam jest jego geneza
Ubiegłeś mnie, chciałem to samo napisać. :]
Because i’m BATMAN 😉
„1bardzo” – Tomaszu, kolejny błąd, (a jeszcze innych nie poprawiłeś:P)
Wreszcie poprawiłem, dzięki! ;-]
Tak jak napisał Grzybson, warto jego krótkometrażową genezę obejrzeć.
W razie czego, tutaj tekst o niej: http://koziol.info.pl/2011/08/superman-shazam-the-return-of-the-black-atom-o-poczatkach-kapitana-marvela/
Widzę, że muszę koniecznie w końcu od deski do deski przeczytać komiksowy pierwowzór, żeby móc się do niektórych rzeczy lepiej ustosunkować.
Co do originu Shazam, to został on naprawdę fajnie pokazany w krótkometrażówce: http://koziol.info.pl/2011/08/superman-shazam-the-return-of-the-black-atom-o-poczatkach-kapitana-marvela/ Nawet pasowałaby ona jako wprowadzenie do „War”, choć fakt znajomości z Supermanem jest tu chyba fabularną przeszkodą.
Czy tylko ja mam wrażenie, że Darkseid w swoich przemowach wzorował się trochę na Smaugu? Patrz
Niestety, kompletnie nie miałem takiego skojarzenia. ;-]