Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

CategoryRecenzje filmów

Dzień dobry TV – w oparach klisz i oczywistości

D

Kilka razy pisałem już na łamach swojego bloga, że naprawdę nie lubię patrzeć na zmarnowany potencjał. W szczególności, kiedy chodzi o film, którzy przez pierwszą połowę pozytywnie zaskakiwał i bawił całkiem niezłymi tekstami i żartami sytuacyjnymi, by ostatecznie wykorzystać połowę najtańszych zagrywek z Wielkiej Księgi Najtańszych Zagrywek. Mowa o „Dzień dobry TV”.

Główną bohaterką jest Becky (Rachel McAdams), pracoholiczka, która właśnie straciła pracę w porannym programie lokalnej stacji telewizyjnej. Po wysłaniu licznych CV w końcu dostała angaż do Daybreak, czyli… najgorszego programu porannego w Stanach. Tylko że już nie lokalnego, a o zasięgu globalny. Jej zadaniem jest podźwignięcie programu z kolan, co oczywiście łatwe nie jest, gdyż cała redakcja nie potrafi ze sobą współpracować. Becky trafia na jeszcze większe przeszkody, gdy na scenie pojawia się Mike Pomeroy (Harrison Ford) – gwiazda, której blask już dawno przygasł. Oczywiście, jak na gwiazdę przystało, Mike nie zamierza z nikim współpracować. (więcej…)

Sucker Punch – niecodzienny pokaz artystyczny

S

Są takie filmy, które są skazane na podobanie mi się. Nic nie poradzę – kiedy widzę piękną konwencję wizualną, moja ocena jest po prostu sprzedana. Nie obchodzi mnie, czy scenariusz będzie dobry, czy aktorzy wykażą się imponującymi umiejętnościami, czy całość zostanie pięknie spięta przez błyskotliwy morał. Ważne, że ładnie wygląda i ślicznie gra.

A „Sucker Punch” nie tylko ładnie wygląda i ślicznie gra, ale też potrafi wciągnąć i zaskoczyć. (więcej…)

Sex story – bardziej "sex" niż "story"

S

Wiecie… Są takie filmy, które nawet nie zasługują na rozbudowane wprowadzenie. Tym razem sprawę załatwimy naprawdę szybko, gdyż nie za bardzo jest o czym mówić, a ja po prostu chcę Was ostrzec przed wydawaniem pieniędzy na film, który może i zapowiadał się nieźle, ale w ogólnym rozrachunku wyszedł porażająco źle.

Sprawa jest prosta. Ona lubi seks – w tej roli Natalie Portman. On też lubi seks – w tej roli Ashton Kutcher. Ona nie chce związku, on się na to zgadza. Spotykają się tylko wtedy gdy mają ochotę na: a) rozmowę; b) przytulenie się; c) zapewnienie przetrwania populacji. Jaką odpowiedź obstawiacie? Jeśli „C”, to podpowiem Wam – ten układ szybko nudzi się jednej osobie i w ten sposób pojawia się poważny konflikt. Jedna strona chce dalej jedynie beztroskiej prokreacji, kiedy druga chciałaby jednak też czasem przy okazji pogadać i pójść na spacer. Kanał, mówię Wam. (więcej…)

Inwazja: Bitwa o Los Angeles – więcej takich inwazji!

I

Czasem, wybierając się do kina, człowiek po prostu zakłada, że trafi na film do cna beznadziejny, którego już na wstępie nic nie będzie w stanie uratować przed zapomnieniem. Jeśli trafi się na coś pokroju niedawnego „Skyline”, można mówić o samospełniającej się przepowiedni. Bywa jednak i tak, że stan faktyczny kompletnie widza zaskoczy i zaserwuje dwie godziny naprawdę dobrej rozrywki.

Uporajmy się najpierw z pewnymi faktami. Nie wiem, jak Wy, ale ja się spodziewałem opowieści w skali makro, a nie mikro. Szczerze mówiąc, właśnie to sugerował mi tytuł i trailery. Myślałem, że „Inwazja” będzie nudnawym, boguojczyźnianym zapisem walki dzielnych Stanów Zjednoczonych z kosmicznym najeźdźcą – bez ogniskowania się na jednostkach, tylko, na przykład, na ogóle działań polowych. Okazało się jednak, że jest inaczej, a głównym bohaterem jest batalion marines, który został wysłany z misją ratowania cywili z obszaru zagrożonego bombardowaniem. Efekt tego zabiegu zaś jest taki, że otrzymaliśmy dynamiczny, świetnie nakręcony film wojenny, w którym bohaterowie nie walczą z braćmi innej narodowości, a z obcymi. I mogę spokojnie powiedzieć, że wyszło naprawdę świetnie. Ucieszył mnie właśnie  fakt, że „Inwazja” skupiła się na żołnierzach, a nie po raz kolejny na losie szarych zjadaczy chleba, jak to miało miejsce chociażby we wspomnianym wcześniej „Skyline”. (więcej…)

Rango – animacji ziemia obiecana

R

Z roku na rok wysyp animacji robi się coraz większy, lecz, niestety, jak to zwykle w biznesie bywa – za ilością wcale niekoniecznie musi iść jakość. Duża część wypuszczanych rokrocznie filmów nie-aktorskich nastawiona jest tylko na wyciągnięcie kasy z naszych portfeli, bez pozostawiania jakichkolwiek wspomnień w naszych głowach. Na szczęście raz na jakiś czas pojawia się film, który nie tylko jest bardzo dobry czy wręcz wyśmienity, ale też przynosi ze sobą powiew świeżości. Przed Państwem „Rango”!

Łamanie schematów zaczyna się już na etapie samej fabuły. Bohaterem filmowego seansu jest tytułowy Rango, który miał tę nieprzyjemność, że jego dotychczasowy dom – terrarium konkretnie – zaliczył bliskie spotkanie trzeciego stopnia z betonową autostradą. (więcej…)

Sala samobójców – dowód, że Polak potrafi

S

Niedawno widziałem w kinie „Wojnę żeńsko-męską”, po której zaklinałem się, że przez dłuższy czas nie obejrzę żadnego polskiego filmu. Na nic jednak zdały się moje silne postanowienia, gdyż akurat na srebrnych ekranach zawitała produkcja, która naprawdę mnie sobą zaciekawiła.

Głównym bohaterem jest niejaki Dominik, który, na moje oko, jest emo. A przynajmniej, jest stereotypowym emo – maluje włosy, paznokcie, oczy, garbi się, ma zapadniętą klatkę i płacze od okazji do okazji. Oczywiście, jest również niezrozumiany przez świat, co boli go tym bardziej, że ponoć jest i czulszy, i wrażliwszy od otaczających go szarych zjadaczy chleba. Po kilku niemiłych przeżyciach w szkole, postanawia się zamknąć w pokoju i kontynuować życie już tylko wirtualnie. W jednej z wieloosobowych gier – tak zwanych MMO od Massive Multiplayer Online – poznaje ludzi, którzy, podobnie jak on, są niezrozumieni przez otocznie. Sęk w tym, że większość z jego nowych znajomych marzy o samobójstwie. (więcej…)

Wojna żeńsko-męska – kolejny powód, żeby unikać polskich filmów?

W

Raz na jakiś czas czuję potrzebę – na ogół zgubną – żeby zobaczyć, co też tam słychać w naszym rodzimym kinie. Niestety, najczęściej trafiam tak, że później przez kolejne pół roku, jeśli nie dłużej, nie chcę nawet patrzeć w kierunku polskiej produkcji, a co dopiero ją w pełni oglądać. Moje ostatnie posiedzenie przed srebrnym ekranem ponownie zakończyło się właśnie taką reakcją alergiczną.

Widzieliście może trailer tego filmu? Ja tak. I dodam, iż dla zasady nie czytam zbyt dużo o filmach przed ich premierą, ponieważ niektórzy ludzie mają chyba sadystyczną przyjemność z informowania innych o tym, kto zabił. Z trailera wywnioskowałem więc, że będzie to film o kobiecie, która podejmuje się pisania felietonów o seksie, nie mając o tym temacie, delikatnie mówiąc, bladego pojęcia. Brzmiało całkiem nieźle i nieskomplikowanie. Liczyłem na prostą i lekką komedię obyczajową z naprawdę dobrą obsadą. Łudziłem się, że jakiś rodzimy reżyser w końcu stworzył coś, co jest po prostu strawne i może dostarczyć prostej rozrywki. Dopiero, gdy osiągniemy to niezbędne minimum w sztuce kręcenia filmów, powinniśmy sięgać po jakieś ambitniejsze tematy. (więcej…)

Jestem numerem cztery – kolejna historia kolejnego Supermana

J

Micheal Bay wyprodukował już naprawdę sporo głośnych, popcornowych filmów. Efekty jego pracy są najróżniejsze, ale na ogół można liczyć na całkiem niezłą i obrzydliwie głupią zabawę. Tak jest właśnie z jego najnowszym filmem, który klisze zjada na śniadanie i popija je efektami specjalnymi.

Historia do złudzenia przypomina wszystko to, co widzieliśmy już w całej masie innych produkcji. Jest to tradycyjny motyw nastolatka obdarzonego z tego czy innego powodu nadprzyrodzonymi mocami. Akurat w tym konkretnym przypadku mamy do czynienia z niejakim Johnem (Alex Pettyfer), który postanowił wcielić się w lokalnego Supermena, przybywając z innej planety. Sęk w tym, że na początku było łącznie dziewięć osób podobnych do niego, a teraz zostało już tylko sześć. Pierwsze trzy niestety zostały upolowane przez agresorów, którzy wcześniej zniszczyli rodzinny glob Johna, a teraz chcą się uporać z niedobitkami. (więcej…)

Burleska – tak powinno wyglądać każde muzyczne show

B

Kocham filmy muzyczno-taneczne i się z tym nie kryję, ani się tego nie wstydzę. Z chęcią chodzę na wszlekie „Step upy” i „Street Dance’y”, pod warunkiem, że nie mają zbyt rozbudowanej fabuły, ale za to są naszpikowane efekciarskimi choreografiami i miłą dla ucha muzyką. Nie było dotąd jednak naprawdę dobrej produkcji w klimatach nie tylko tanecznych, ale również wokalnych. Nie było do dziś, a raczej do dnia premiery „Burleski”.

Historia jest bardzo prosta. Poznajemy Ali (Christina Aguilera) dokładnie w momencie, kiedy postanawia zerwać ze swoim szarym, podmiejskim życiem i pracą za ladą. Wyjeżdża do Los Angeles, żeby skorzystać z talentów, którymi została obdarowana – innymi słowy: chce tańczyć i śpiewać na estradzie. Dowolnej estradzie, na początek może być wszystko. O pracę nie jest łatwo, ale ostatecznie udaje jej się zahaczyć w lokalu o wdzięcznej nazwie „Burleska”, będącej czymś na kształt nocnego klubu dla dżentelmenów. (więcej…)

Sanctum 3D – National Geographic na srebrnym ekranie

S

Kocham zapach ściemy o poranku. Bo jak inaczej nazwać sytuację, kiedy „Sanctum” nazywa się „kolejnym filmem Camerona”? To tak samo film Camerona, jak „Księga ocalenia” była filmem „twórców Matrixa”. Zgadza się – tylko producent jest ten sam. Nie mówię, że to nie jest jedna z kluczowych figur w procesie produkcji hitu, ponieważ faktycznie jest. Ale dobry producent nie zastąpi dobrego reżysera czy scenarzysty, a tych w przypadku tak „Księgi wyzwolenia”, jak i „Sanctum”, po prostu zabrakło. (więcej…)

Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze