Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

CategoryRecenzje filmów

Jak zostać królem – nie możecie tego ominąć

J

Czy ktoś z Was ma tak, że jeśli wszyscy coś polecają, to znaczy, że trzeba to ominąć, gdyż pewnie i tak się zawiedziecie? Tak? To dla Was mam specjalny tytuł tego tekstu… „Omijajcie szerokim łukiem!”. No, teraz mam nadzieję, że zrobicie mi na złość i bilety na „Jak zostać królem” też kupicie.

Przechodząc do meritum sprawy – „Jak zostać królem” jest opowieścią o trudnych początkach władzy angielskiego monarchy, Jerzego VI. Co więcej – opowieścią ponoć opartą na faktach, w co wierzyć mi się nie chce. Czemu, spytacie? Temu, że gdyby osoba tak urocza i poczciwa, jak postać wykreowana przez Colina Firtha, zasiadła na jakimkolwiek tronie, zapewne zapanowałby ogólnoświatowy pokój. Jak wiadomo, nic podobnego w 1939 roku nie miało miejsca (Jerzy VI objął tron w 1936). (więcej…)

Green Hornet 3D – film, którego nie było

G

Często miewacie z filmami tak, że na seansie bawicie się nawet nie najgorzej, ale dzień po wyjściu z sali zapominacie, że dana produkcja w ogóle istniała? Właśnie tak wyglądają moje doświadczenia z najnowszym remake’iem „Green Horneta”.
Gdyby przyjrzeć się owemu filmowi pobieżnie, na pierwszy rzut oka wszystko wydawałoby się być na miejscu. Mamy masę luksusowych, niemal antycznych samochodów, dużo wybuchów, mało myślenia. Fabuła też jest do zniesienia – bogaty syn bogatego redaktora naczelnego musi skończyć z imprezowaniem i przejąć schedę po dopiero co zmarłym ojcu. Jako jednak, że funduszy mu nie brakuje, zaś mózg do najsprawniejszych nie należy, postanawia wydać fortunę na zostanie super bohaterem. Znajduje sobie szybko pomagiera i rusza do boju.
(więcej…)

Skyline – darujcie sobie ten seans, po prostu

S

W ramach zrobienia sobie przerwy od remontu i sesji, wybrałem sobie film taki, którego głównym zadaniem miało być odciążenie moich przemęczonych zwojów mózgowych. „Skyline” zapowiadał się w miarę obiecująco pod tym względem – obcy, efekty, więcej obcych, więcej efektów. Okazało się jednak, że ludzie potrafią spartaczyć tak prosty pomysł na film. Niebywałe. Co prawda, przekonałem się o tym po raz kolejny, ale… i tak mnie to nadal zaskakuje.

Rzecz się dzieje bodaj w LA. Poznajemy naszą główną parę bohaterów – Pana Bez Charakteru (Eric Balfour) i Panią Przeciętną (Scottie Thompson). Zawiązanie akcji jest absolutnie niezwykłe. Otóż, omawiane dwie osoby po udanej imprezie kładą się spać, a gdy budzą się w nocy – voila, bliskie spotkanie trzeciego stopnia gotowe. Za oknami wszystko świeci się na niebiesko, zaś „naoczni świadkowie” czują dziwną, i samobójczą zarazem, potrzebę bliższego obcowania z nieznanym. Gdyby od tego momentu wszyscy zaczęli biegać z krzykiem, strzelać i ogólnie naśladować Willa Smitha z „Dnia niepodległości”, byłoby naprawdę OK. Niestety, postanowili raczej zabawić się w „Kevina samego w domu” i wzięli się za zakrywanie okien prześcieradłami. (więcej…)

Vexille – pięknie, ale bez ikry

V

Przyznaję, że po „Vexille” oczekiwałem sporo. Uwielbiam klimaty „Appleseeda” czy „Wonderfull Days” – akcja, komputerowa animacja i masa efektów specjalnych podlanych sosem science fiction. Niestety, jak pokazała praktyka – spodziewałem się zbyt wiele.

„Vexille” cierpi zasadniczo tylko na jedną przypadłość, ale jest to przypadłość znacząca. Otóż, zamiast usadowić się w kategorii „film akcji”, trafiła omyłkowo do „nudnego filmu akcji” i już tam została. W teorii wszystko jest jak najbardziej na miejscu. Mamy pościgi, walki, wybuchy, walące się budynki. Jednak te części składowe same w sobie nie podniosą widzowi poziomu adrenaliny we krwi. Do tego trzeba jeszcze sprawnego montażu – i tego właśnie „Vexille” nie ma. Wszystkie – w założeniach zapewne dynamiczne – sekwencje zostały zrealizowane bez werwy i polotu. (więcej…)

Don Juan DeMarco – Johnny Depp: Prawdziwa historia

D

„Nazywam się Don Thomas DeCabeza, jestem najwspanialszym recenzentem świata. Skomentowałem już przeszło tysiąc filmów”. Czy czasem każdy z Was również powtarza sobie takie frazy w pamięci? Takie, które charakteryzują ludzi, którymi chcielibyśmy być, ale z jakiś powodów nie możemy – czy to ze strachu przed porażką, czy też z obawy przed utratą marzeń. Jeremy Leven (autor raczej mało znany, kojarzony głównie z „Alex i Emma”), korzystając ze swoich doświadczeń zawodowego psychologa, nakręcił film właśnie o takim człowieku, który przestał się bać i stał się tym, kim chciał być. Stał się Don Juanem DeMarco i nie pozwolił się z tego wyleczyć. (więcej…)

Polowanie na czarownice – miły "odmózg" dla niezbyt wymagających studentów walczących z sesją

P

Pamiętam te czasy, gdy przygotowywałem się do matury… Do pierwszych egzaminów był chyba jeszcze miesiąc czy dwa zapasu, zaś na ekranach kin swoją premierę miało „300”. Pomyślałem wtedy, że ten film powstał chyba na takiej zasadzie: przy małym stoliku, w zadymionej knajpie zebrało się kilka osób, myśląc, co by tu nakręcić za tych wolnych kilkadziesiąt milionów dolarów. W końcu ktoś powiedział: „Słuchajcie, nakręćmy coś, żeby polscy maturzyści mogli się odmóżdżyć!”. Pomysł przeszedł jednogłośnie, po prostu wiedzieli, że to będzie hit. Mam wrażenie, że tak samo było z „Polowaniem na czarownice”, choć efekt na pewno jest daleki od epickości „300”. (więcej…)

Czarny łabędź – Long Live Aronofsky!

C

Darren Aronofsky jest specyficznym reżyserem. Tworzy średnio jeden film na dwa lata, ale gdy już coś wyreżyseruje… czapki z głów. Znacie „Pi”? „Requiem dla snu”? „Źródło”? Jeśli nie, biegnijcie szybko i nadrabiajcie zaległości! I od razu obejrzyjcie „Czarnego łabędzia”. A jeśli tak? To biegnijcie szybko, obejrzyjcie je wszystkie jeszcze raz. I od razu obejrzyjcie „Czarnego łabędzia”. Tak czy inaczej – od razu obejrzyjcie „Czarnego łabędzia”!

Tak naprawdę, mógłbym już skończyć ten tekst. To jest po prostu 11/10. Oglądając film, nie mogłem wyjść z podziwu, jak genialnym reżyserem jest Darren Aronofsky, by z – w sumie – prostego pomysłu, zrobić coś tak pochłaniającego i nie pozwalającego choćby mrugnąć. Rzecz jest o Ninie (w którą wcieliło się brawurowo Natalie Portman), baletnicy, która marzy o roli królowej łabędzi w „Jeziorze łabędzim”. I dostaje tę rolę. Sęk w tym, że nowa interpretacja owego baletu wymaga od niej zagrania równocześnie złej siostry swojej wymarzonej bohaterki – tytułowego czarnego łabędzia. Zaś jej ciągłe dążenie do perfekcji i brak umiejętności wyzwolenia się na chwilę spod jarzma własnej doskonałości zaczyna ją prowadzić drogą ku zatraceniu. (więcej…)

Tron: Dziedzictwo – porozmawiajmy o Willing Suspension of Disbelief

T

Wiecie, czym jest tak zwane „Willing Suspension of Disbelief”? Cytując za angielską wikipedią:

Suspension of disbelief or „willing suspension of disbelief” is a formula for justifying the use of fantastic or non-realistic elements in literature.

W wolnym tłumaczeniu z ichniego na nasze – to umiejscowienie elementów fantastycznych w utworze (tu: literackim, ale filmów też się tyczy jak najbardziej) w taki sposób, by widz był skłonny uwierzyć w ich wiarygodność. Oglądając pierwszego „Matrixa” mówił ktoś: „ej, ale ludzie nie potrafią latać”? Nie, a przynajmniej ja nie słyszałem. Czemu? Ponieważ bracia Wachowscy tak wprowadzili ten element do swojego filmu, że widzowie byli w stanie go zaakceptować, mimo iż był nierealny. Problem pojawia się wtedy, kiedy autorowi ta sztuka nie wyjdzie. (więcej…)

Zaplątani – zaskakująco dobra animacja od Disneya

Z

Mam wrażenie, że animacje dzielą się na dwie kategorie. Pierwsze to te, które mają być dobre. Drugie to te, które mają wyciągnąć kasę z widzów w okresie ogórkowym, kiedy wszyscy czekają na te pierwsze. I tak z jednej strony mamy „Odlot” czy kolejne części „Shreka”, a z drugiej strony lądują „Potwory kontra obcy” czy „Klopsiki i inne zjawiska pogodowe”. Oczywiście, na tych mniej kreatywnych też można się dobrze bawić, ale mimo wszystko brakuje im iskry geniuszu. Przynajmniej w mojej opinii. Do czego zmierzam? Do tego, że spodziewałem się, iż „Zaplątani” będą należeli do „drugiej kategorii”. A nie należą. (więcej…)

Maczeta – tylko doskonały?

M

„Maczeta” to chyba jedyny film, na który w tym roku czekałem. OK, był jeszcze „Iron Man 2”, który niestety w mojej opinii był „jedynie” dobry. Kiedy trzy lata temu oglądałem trailer z Dannym Trejo w roli głównej, emitowany przed pokazami „Planet Terror”, nie myślałem, że ten film powstanie. Obstawiałem, że Rodriugez wraz ze swoją ekipą zrobili świetny, klimatyczny żart i tyle. A później się okazało, że to nie był żart, zaś moje oczekiwania względem tej produkcji wywindowały się w okolice nieboskłonu.
(więcej…)

Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze