Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

CategoryRecenzje filmów

Dla niej wszystko – właśnie tyle dał z siebie Russell Crowe

D

Russell Crowe zajmuje w moim osobistym rankingu aktorów bardzo specyficzną pozycję. Z jednej strony nie lubię go w ten najbardziej ludzki ze sposobów – po prostu nie wzbudza mojej sympatii. Z drugiej zaś strony, podziwiam go jako aktora i jestem fanem jego talentu. Poza tym, gdy odejdzie już stara gwardia na czele ze Stallonem, poza Crowem nie zostanie wielu prawdziwych mężczyzn w Hollywood. Oczywiście, to aktorzy zupełnie różni gatunkowo, ale postawności, charakteru i błysku szaleństwa w oku nie sposób im odmówić. Zaś „Dla niej wszystko” to kolejny dowód na to, że Crowe jest po prostu geniuszem. (więcej…)

Harry Potter 7/1 – może chociaż fanom się spodoba

H

Fanem Harry’ego Pottera zdecydowanie nie jestem, ale – jeśli pamięć mnie nie myli – filmy widziałem chyba wszystkie. W szczególności te mroczniejsze części stanowiły całkiem przyzwoitą rozrywkę. Bez szału, ale zdecydowanie dało się na seansie miło spędzić czas. Były czary, efekty specjalne, granie w rugby na miotłach, skrzaty podobne do Putina etc. Trochę brakowało seksu, dragów i rock’n’rolla, ale to miała być bajka dla dzieci – nie można mieć wszystkiego. Liczyłem, że HP7/1 – w rzeczywistości pierwszy odcinek siódmej części przygód młodego czarodzieja, a nie nowy laptop od Hewletta Packarda – będzie podobny. (więcej…)

Piła 3D – Finał bez ikry

P

Serię „Piła” lubiłem od początku. Oczywiście, najbardziej podobała mi się pierwsza część, która dla mnie – wtedy, kiedy miała premierę – była czymś naprawdę świeżym. Kolejne części zmieniły trochę formułę protoplasty i zaczęły wić coraz gęstszą sieć intryg, ale utrzymywały dosyć równy poziom. Co ciekawe, mimo wyprodukowania łącznie aż siedmiu części, nie powstała z tego seria równie absurdalna, co – dajmy na to – „Piątek trzynastego”. Czy jednak ostania część, z nazwą przyozdobioną nie „siódemką” lecz dopiskiem „3D”, jest takim zakończeniem serii, które zaspokoi fanów?

Według mnie, niestety nie. Scenariusz toczy się według dobrze znanego już schematu. Do krwawego domku dla lalek trafia kolejny Ken (Bobby Dagen), któremu w najbliższym czasie przydarzy się wiele naprawdę przykrych rzeczy. Oczywiście, jest to kara za jego grzechy, zaś dotarcie do końca labiryntu ma być symbolem jego oczyszczenia i odrodzenia – w tym zakresie: nihil novi. W tle zaś przewija się intryga, która ciągnie się bodaj od części trzeciej (oczywiście, z odwołaniami nawet do „jedynki”). Tu w głównych rolach ponownie występuje żona Jigsawa (Betsy Russell) i jego następca, Mark (Costas Mandylor). Liczyłem, szczerze mówiąc, że zawiązanie tego wątku będzie trochę bardziej… imponujące? Intrygujące? Zaskakujące? Ciężko mi jednoznacznie określić – grunt, że miałem nadzieję na coś „bardziej”. Zaś po seansie jedyne, co miałem do powiedzenia, to: „Aha”. W tym zakresie nawet poprzednie epizody lepiej sobie poradziły. (więcej…)

Policja zastępcza – Uczta dla fanów absurdu

P

Są takie filmy, które dzielą widownię na dwie spolaryzowane grupy. Pierwsza, znacznie większa, ma problemy, by wysiedzieć do końca seansu, a pieniądze wydane na bilet uważa za jedne z najgorzej ulokowanych w swoim życiu. I jest ta druga grupa, pozostali goście, którzy co i rusz śmieją się niemalże do utraty przytomności, radując się, że w końcu do kin trafiło coś świeżego i ożywczego. Szczęśliwe, podczas seansu „The Other Guys” (u nas – „Policja zastępcza”) byłem w tej drugiej grupie.

Filmy Adama McKaya nie są szczególnie popularne w Polsce. Osobiście, bardzo nad tym ubolewam, gdyż takie produkcje, jak „The Ballad of Ricky Bobby” czy „Anchorman: The Legend of Ron Burgundy” powodowały u mnie histeryczne ataki śmiechu, wywołane naprawdę oryginalnym, absurdalnym poczuciem humory. Ba, nawet na arenie międzynarodowej, sądząc po ocenach na IMDB, nie są one szczególnie cenione. Zaś „The Other Guys” to kolejny owoc jego współpracy z Willem Ferrellem. Osobiście, jestem zachwycony. (więcej…)

Jedz, módl się, kochaj – Jedz, módl się, koś kasę

J

„Jedz, módl się, kochaj” jest chyba jedną z najlepszych decyzji inwestycyjnych, o jakich słyszałem. Wydawca książek Elizabeth Gilbert zaryzykował i opłacił jej rok ekspensywnych i ekstrawaganckich wojaży po świecie w zamian za prawa do wydania jej książki. Książki, którą była zobowiązana napisać po powrocie. Dla wydawcy – jak i autorki – był to strzał w dziesiątkę. Książka została przetłumaczona na, bodaj, kilkadziesiąt języków, a teraz doczekała się nawet ekranizacji. Przyznaję się, że z tekstem nie miałem styczności, ale jak poinformowało mnie wiele osób – na pewno nie był materiałem na film. Po seansie mogę powiedzieć jedno – owi sceptycy mieli rację. (więcej…)

Jutro będzie futro – Kawał drogi do Vegas

J

Idąc na „Jutro będzie futro” – tytuł uzyskany poprzez jakże kreatywne tłumaczenie „Hot Tub Time Machine” – nie miałem szczególnie wysokich oczekiwań. Zasadniczo, lista moich roszczeń kończyła się na „nie nudzić się na seansie”. Niestety, nawet ta jedna mała prośba nie została do końca spełniona przez twórców, ale… nie było też tak dramatycznie, jak w przypadku naprawdę wielu „nieśmiesznych komedii”, które zdarzyło mi się drzewiej widzieć.

Wszystkie zawiłości fabuły całkiem zgrabnie streszcza trailer. Naszych czterech bohaterów wyjeżdża na weekend do doliny Kodiak, by taktycznie nawalić się do nieprzytomności i w pijackim szale powspominać Stare Dobre Czasy. Takie plany przynajmniej ma trójka mężczyzn z kryzysem wieku średniego. Towarzyszący im nastolatek trafił do wozu na doczepkę, poniekąd jako niechciany bagaż. Jako że jednak wujek chciał go w końcu odciągnąć od Second Life’a, zabrał go na wypad zorganizowany wraz z kumplami ze studiów (liceum?). Podczas kąpieli – początkowo w wodzie, później w wódzie – nasza czwórka przeniosła się przez przypadek w czasie, do roku 1986. Co więcej, znów byli piękni, młodzi i… musieli uważać, by zrobić dokładnie to samo, co kilkadziesiąt lat wcześniej. Ponieważ inaczej Internet mógłby nie powstać – efekt motyla może zrobić takie rzeczy ze światem, a zabawy z czasem jeszcze bardziej temu sprzyjają. (więcej…)

3:10 do Yumy – recenzja

3

Fani westernów od wielu lat nie mają zbyt wielu okazji do radości. Gatunek ten dawno już przestał być numerem jeden na liście najchętniej produkowanych filmów, więc nie ma się co dziwić, że i premier za dużo nie ma. W takim wypadku trochę kuriozalna może wydawać się sytuacja, gdy western, przełamujący długi sezon ogórkowy, jest w rzeczywistości „jedynie” remake’iem starego hitu (z roku 1957), a nie zupełnie nowym, odkrywczym obrazem.

Historia należy do cyklu tych typowych dla dzikiego zachodu i można ją sklasyfikować jako „bandyci kontra ranczerzy”. Dan Evans (Christian Bale) ma na głowie żonę, dwóch synów oraz naprawdę spory długo do spłacenia wobec miejscowego posiadacza ziemskiego. Na domiar złego, podczas wojny stracił stopę, co zdecydowanie nie ułatwia prowadzenia rancza. Nic więc dziwnego, że gdy dostaje szansę za zarobienie okrągłej sumki, zgadza się niemalże bez pytania o warunki. Zasady są proste – dostanie 200$ (nie śmiejcie się – wtedy to była naprawdę konkretna gotówka) za dostarczenie dopiero co schwytanego bandyty i mordercy, Bena Wade’a (Russell Crowe), na pociąg do Yumy, który zawiezie skazańca wprost na szafot. Problem w tym, że w ślad za jeńcem i jego eskortą podąża siedmioosobowy gang, gotów zrobić wszystko, by uwolnić swojego szefa. (więcej…)

Teenage Mutant Ninja Turtles – Zielone. Wojownicze. I właśnie wróciły do akcji

T

Wojownicze Żółwie Ninja zawitały ponownie na ekranach kin – po niemalże dwóch dekadach wakacji – bez większego rozgłosu i szumu w mediach. Oczywiście, „brak większego rozgłosu” oznacza w tym jakże hollywoodzkim przypadku tyle, że w szkolnych sklepach nie zaczęto jeszcze sprzedawać gumy do żucia z Donatellem, a kiosków nie szturmują małolaty w poszukiwaniu naklejek. Trzeba jednak przyznać, że ze wszystkich „komiksowych” produkcji ostatnich lat, to właśnie „Teenage Mutant Ninja Turtles” należało do ekipy skromniej rozreklamowanych blockbusterów (plakaty „Spidermana 3” wiszą w niektórych miejscach po dziś dzień). Cóż… z małej chmury duży deszcz, jak to mawiali starożytni.

Fabuła może być lekkim zaskoczeniem dla wszystkich, którzy choć trochę znają stare filmy czy seriale z żółwiami w roli głównej. Kevin Munroe – scenarzysta i reżyser w jednej osobie – uznał, że nie ma sensu opowiadać jeszcze raz dobrze znanej wszystkim historii. Dlatego też nie spotkamy w filmie legendarnego schwarzcharakteru – Shreddera. Za to, żeby nie było nudno, zieloni wojownicy ninja będę musieli zmierzyć się z całą nową plejadą „tych złych”, którzy pragną opanować świat. Tym razem pewien bogaty biznesmen uznał, że koniecznie trzeba skorzystać z niemalże unikalnego ułożenia planet, by przyzwać potężne zastępy potworów z innego świata. Kto może temu zapobiec? Wiadomo. (więcej…)

Męska Historia – Męska historia. Bez biegania po stołach

M

„Drugie Stowarzyszenie Umarłych Poetów” – taka łatka została już przez wielu krytyków przypięta do Męskiej historii, adaptacji sztuki Alana Benetta o tym samym tytule. Nie owijając zbytnio w bawełnę – jest to, według mnie, określenie po prostu krzywdzące dla najnowszego filmu Nicholasa Hytnera. Całe szczęście, Męska historia nie jest kolejną opowieścią o skrzywdzonych przez los, rodziców i system edukacji chłopcach, biegających po stołach i krzyczących „Kapitanie, mój kapitanie”. Nie ma też Robina Williamsa, co dla wielu widzów może być dodatkową zaletą.

Podobieństwa do „Stowarzyszenia…” kończą się po kilku pierwszych minutach filmu. Głównymi bohaterami są uczniowie zwykłego angielskiego liceum, przed którymi otworzyła się możliwość dostania się do jednego z dwóch najlepszych collage’y w kraju: Oxfordu lub Cambridge. Jednak główny nacisk scenariusza szybko schodzi z samej nauki i skupia się na wzajemnych relacjach chłopców oraz ich nauczycieli. Trzeba zaznaczyć, że całość jest bardzo wyraźnie i bezpośrednio podszyta homoseksualizmem (ale nie tylko nim). (więcej…)

Aliens vs Predator 2 – recenzja

A

„Daj bejsbol!” – te i kilka innych mocnych tekstów, które rozłożyły na łopatki całą salę, to – o dziwo – nie efekt twórczości scenarzystów AvP2, lecz… naszych rodzimych tłumaczy. Fakt, podczas seansu śmiechu było co nie miara i to w momentach, które raczej powinny napawać lękiem, a nie dławić histerycznym kaszlem. Ale… Tak – jest pewne „ale”! O ile było sporo poważnych wpadek, znalazło się też kilka elementów, które podniosły z dna kolejną część epickiej walki obcego z Predatorem. Zaskoczeni? Ja zdecydowanie.

Zapytacie pewnie, czym to AvP2 tak zaplusowało, że nie objechałem go doszczętnie już w pierwszym akapicie? Otóż, było zdecydowanie lepsze od „jedynki”, która to ukazała się przeszło trzy lata temu. A to już coś. Po drugie, jeśli ktoś oczekiwał doszczętnej jatki z masą dobrze przygotowanych efektów specjalnych, ten się nie zawiódł. Po trzecie… no, była przy tym wszystkim kupa – zamierzonego przez twórców bądź nie – śmiechu. Innymi słowy, mimo że sama produkcja prezentuje poziom stanów średnich w SF, daje sporo przyzwoitej rozrywki. Na razie o niezbyt wielu eGRAnizacjach można było tak powiedzieć. (więcej…)

Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze