Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

CategoryFilmy

Borderlands – wrażenia z gry (X360)

B

Niedawno miałem okazję spędzić kilka miłych godzin z Borderlands. Niestety, nie udało mi się dokończyć, gdyż płytkę musiałem oddać, ale wrażeń i refleksji związanych z rozgrywką nazbierało się całkiem sporo. Wystarczająco dużo, by zebrać je w postaci niniejszego tekstu.

Borderlands jest kolejną próbę połączenia mechaniki hack’n’slashy z widokiem z perspektywy postaci. Kiedyś było jeszcze Hellgate London, które zostało zabite przez wysokie opłaty abonamentowe i kilka wiader poważnych błędów programistycznych, jeśli pamięć mnie nie myli. Pomyli się jednak ten, kto pomyśli, że Borderlands to „takie Diablo FPP”, gdyż jednak różnice w światach przedstawionych są na tyle duże, by ciężko było mówić o jakichś podobieństwach koncepcyjnych. (więcej…)

Drugi Fallout po latach

D

Niedawno dzieliłem się z Wami moimi przemyśleniami na temat ponownego spotkania z pierwszym Falloutem. Dziś zaś postanowiłem nakreślić kilka słów o jego – w mojej opinii – arcygenialnej kontynuacji. Zaznaczę, że do F2 usiadłem od razu z zainstalowanym Restoration Project 2.0, o którym jednak na razie nie będę się zbyt wiele rozpisywał, gdyż tę przyjemność zostawiam na kolejny tekst z cyklu „Falloutowych przemyśleń”. Na wszelki wypadek również nadmienię, iż granie z RP 2.0 na pokładzie oznacza obecność dzieci w grze, więc nie ominąłem żadnego z ważnych wątków (jak na przykład Ghost Farm). Zresztą, żadnego nieistotnego wątku też raczej nie pominąłem. W tej grze po prostu nie wypada…

Przy okazji ostatniego artykułu zdarzyło mi się, jak może zresztą pamiętacie, narzekać na pewne braki pierwszego Fallouta. Że w sumie trochę krótki, że zabrakło mi trochę „złych rzeczy” do zrobienia, że za łatwo rozwinąć wszechpotężną postać etc. Cóż, to wszystko przeminęło. Dla mnie F2 to gra idealna. Owszem, jakieś naprawdę pomniejsze drobnostki może by się znalazły. Może dałoby się do czegoś przyczepić. Ja jednak nie potrafię. Do dziś jestem pod wielkim wrażeniem tego, co zrobili twórcy. A wiele rzeczy zaczyna się doceniać dopiero przy którymś z rzędu podejściu. (więcej…)

Pierwszy Fallout po latach

P

Moja ostatnia przygoda z Falloutem była datowana jakoś na okolice roku 2007, jeśli się nie mylę. Wiele razy miałem ochotę do niego wrócić i jeszcze raz przespacerować się po Pustkowiach. Jak jednak pewnie część z Was się orientuje, pracowałem wówczas w portalu o grach i czas mi schodził na mieleniu nowości. Teraz, gdy miałem wreszcie czas, by ponownie zasiąść do pierwszego Fallouta, pewne wnioski nasunęły się od razu…
Faktycznie tęskniłem.

Syndrom legendy jest tu zupełnie nieobecny – nadal mnie ten tytuł fascynuje.
To jedna z najlepszych gier, z jakimi miałem styczność przez ostatnie lata. (więcej…)

Red Ring of Death, czyli wspomnienia z serwisu

R

Jeśli macie Xboxa 360, wiele razy zapewne słyszeliście o RRoD, czyli Red Ring of Death. Taki odpowiednik windowsowego Blue Screen of Death, tylko bardziej. Ponadto, część z Was pewnie ma już z nim własne doświadczenia, gdyż jest to przypadłość nader często w przypadku konsoli Microsoftu, niestety. Swego czasu sam musiałem serwisować Xboxa, choć akurat nie z powodu RRoD-a, i tak się złożyło, że spisałem wtedy swoje doświadczenia. Postanowiłem jest zebrać w jeden tekst i opublikować tutaj, na Niezależnym Blogu Graczy. Mam nadzieję, że moje przejścia pomogą komuś w sprawniejszym uleczeniu swojego Xboxa.
(więcej…)

Van Buren – czyli jak Fallout 3 mógł (i powinien) wyglądać

V

Przeglądając swoje dawne artykuły trafiłem na coś, czym żal byłoby się po tylu latach nie podzielić. Znalazłem… Van Burena. Tak, tak – tego Van Burena, który miał być Falloutem 3 takim, jakiego chcieli fani. Rzut a la izometryczny, klasyczne koncepty graficzne, możliwa w pełni turowa walka… Tak, mogło być pięknie. Przeczytanie tego – siłą rzeczy archiwalnego tekstu – było dla mnie o tyle ciekawym przeżyciem, że teraz już wiem, jak wyglądała faktyczna kontynuacja mojej ukochanej serii. I naprawdę żałuję, że Van Buren został pogrzebany i pożegnany na zawsze.

Pobawiłem się wczesnym buildem niedoszłego F3 przez kilka kwadransów. To zaskakujące, ale wrażenia z gry były naprawdę niezłe! Spodziewałem się czegoś zupełnie niegrywalnego, a okazało się, że owo tech demo nie jest tak straszne, jak je malowali. (więcej…)

StarCraft II – Król

S

Przyznaję, że w RTS-y nie gram zbyt wiele. Nigdy nie potrafiły mnie do siebie przekonać, gdyż większość tego typu gier jest często słabo zbalansowana, jeśli stara się o różnorodność, lub zupełnie pozbawiona różnorodności, jeśli stara się o dobry balans. Wyjątkiem był wydany w roku 1998 StarCraft. To był kolejny powód, dla którego przestałem w ogóle zaprzątać sobie głowę różnymi strategiami czasu rzeczywistego. „Po co mam poznawać inne gry, skoro jest StarCraft?” – zadawałem sobie takie pytanie dosyć często. I nie potrafiłem znaleźć odpowiedzi. A gdy jednak próbowałem swoich sił z innymi RTS-ami, zawsze wracałem ostatecznie do StarCrafta. Jedyną serią, która na dłużej przykuła moją uwagę, był Dawn of War, co – w moim prywatnym rankingu – automatycznie stawia ją na drugim miejscu. Cóż, właściwie to na trzecim. Przecież ostatnio pojawił się StarCraft II. (więcej…)

StarCraft 2, dystrybucja elektroniczna i banki via WWW

S

Są takie chwile, kiedy myślę sobie, że technologia jest po prostu niesamowita i cały czas potrafi mnie zaskoczyć. Dziś jest taki dzień. Siedzę sobie nad morzem i… kupuję StarCrafta II. W dniu premiery i to 50 zł taniej niż w Empiku, popijając przy tym kawę i – niczym w sloganie reklamowym – nawet nie wychodząc z domu.

Dystrybucja elektroniczna. Interfejs WWW mojego banku. Wi-fi. Laptop wielkości zeszytu A5. Ze wszystkich tych technologii i rozwiązań korzystam na co dzień, jednak nie co dzień łączę je wszystkie na raz. Nie w takiej chwili, nie w takim celu. Zawsze uważałem to za pewną formę ekstrawagancji – przecież z zakupami można poczekać te kilka dnia, prawda? Prawda?! (więcej…)

Jutro będzie futro – Kawał drogi do Vegas

J

Idąc na „Jutro będzie futro” – tytuł uzyskany poprzez jakże kreatywne tłumaczenie „Hot Tub Time Machine” – nie miałem szczególnie wysokich oczekiwań. Zasadniczo, lista moich roszczeń kończyła się na „nie nudzić się na seansie”. Niestety, nawet ta jedna mała prośba nie została do końca spełniona przez twórców, ale… nie było też tak dramatycznie, jak w przypadku naprawdę wielu „nieśmiesznych komedii”, które zdarzyło mi się drzewiej widzieć.

Wszystkie zawiłości fabuły całkiem zgrabnie streszcza trailer. Naszych czterech bohaterów wyjeżdża na weekend do doliny Kodiak, by taktycznie nawalić się do nieprzytomności i w pijackim szale powspominać Stare Dobre Czasy. Takie plany przynajmniej ma trójka mężczyzn z kryzysem wieku średniego. Towarzyszący im nastolatek trafił do wozu na doczepkę, poniekąd jako niechciany bagaż. Jako że jednak wujek chciał go w końcu odciągnąć od Second Life’a, zabrał go na wypad zorganizowany wraz z kumplami ze studiów (liceum?). Podczas kąpieli – początkowo w wodzie, później w wódzie – nasza czwórka przeniosła się przez przypadek w czasie, do roku 1986. Co więcej, znów byli piękni, młodzi i… musieli uważać, by zrobić dokładnie to samo, co kilkadziesiąt lat wcześniej. Ponieważ inaczej Internet mógłby nie powstać – efekt motyla może zrobić takie rzeczy ze światem, a zabawy z czasem jeszcze bardziej temu sprzyjają. (więcej…)

3:10 do Yumy – recenzja

3

Fani westernów od wielu lat nie mają zbyt wielu okazji do radości. Gatunek ten dawno już przestał być numerem jeden na liście najchętniej produkowanych filmów, więc nie ma się co dziwić, że i premier za dużo nie ma. W takim wypadku trochę kuriozalna może wydawać się sytuacja, gdy western, przełamujący długi sezon ogórkowy, jest w rzeczywistości „jedynie” remake’iem starego hitu (z roku 1957), a nie zupełnie nowym, odkrywczym obrazem.

Historia należy do cyklu tych typowych dla dzikiego zachodu i można ją sklasyfikować jako „bandyci kontra ranczerzy”. Dan Evans (Christian Bale) ma na głowie żonę, dwóch synów oraz naprawdę spory długo do spłacenia wobec miejscowego posiadacza ziemskiego. Na domiar złego, podczas wojny stracił stopę, co zdecydowanie nie ułatwia prowadzenia rancza. Nic więc dziwnego, że gdy dostaje szansę za zarobienie okrągłej sumki, zgadza się niemalże bez pytania o warunki. Zasady są proste – dostanie 200$ (nie śmiejcie się – wtedy to była naprawdę konkretna gotówka) za dostarczenie dopiero co schwytanego bandyty i mordercy, Bena Wade’a (Russell Crowe), na pociąg do Yumy, który zawiezie skazańca wprost na szafot. Problem w tym, że w ślad za jeńcem i jego eskortą podąża siedmioosobowy gang, gotów zrobić wszystko, by uwolnić swojego szefa. (więcej…)

Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze