Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

CategoryFilmy

Zagrałbym w dobrego Spider-Mana…

Z

Od zawsze miałem ochotę na dobrą grę ze Spider-Manem. Pamiętam, że gdy zaczęły się pojawiać pierwsze tytuły na licencji filmu, posiadały tak astronomiczne wymagania, że musiałem obejść się smakiem. A przynajmniej tak mi się wydawało wtedy, że możemy mówić o jakimkolwiek smaku.

Po paru latach, kiedy stałem się szczęśliwym posiadaczem Xboxa 360 (teraz jestem nie mniej szczęśliwym ex-posiadaczem Xboxa), miałem (nie)szczęście pograć w „Spider-Man 3”, bazującego na filmie Raimiego. To był dramat. Ale najwyraźniej byłem w nastroju na samookaleczenie, gdyż grę skończyłem, wytarłem pada z krwi, a pudełko wyrzuciłem za okno, celując w gołębia (napisałbym „Bogu ducha winnego gołębia”, ale jak wiadomo to, dosłownie, gówno prawda, za przeproszeniem). (więcej…)

Podróż na Tajemniczą Wyspę – Szybki i wściekły Dwayne Johnson i jego driftujące pszczoły

P

O ile nie jestem fanem podróżniczo-przygodowego kina familijnego, o tyle na obejrzenie „Wyprawy na Wyspę Tajemnic” miałem kilka powodów. Dwie osoby, cztery słowa. Michael Caine oraz Dwayne Johnson. Czego chcieć więcej?

Oczywiście, odpowiedź na to pytanie brzmi: można chcieć jeszcze dobrego scenariusza, w miarę zgrabnego prezentowania sensownych wartości (w końcu to film familijny) i jako-takich efektów specjalnych, które nie będą polowały z dzidami na nasze oczy. Co ciekawe, „Podróż…” w ogólnym rozrachunku dała mi nie tylko dwóch aktorów, których bardzo lubię, ale też wszystko, co powyżej wymieniłem. Ukryć zaskoczenia nie sposób. (więcej…)

Angel-A – I'm on a mission from God

A

Premiera filmu „Angel-A” – na tę chwilę czekało przez, bez mała, sześć lat wiele osób. Wielbiciele Luca Bessona mieli nadzieję, iż produkcja ta będzie ostatecznym dowodem na geniusz ich idola – reżysera kilku kultowych filmów, m.in. „Leona Zawodowca” i „Nikity” – który ponownie stanął za kamerą. Natomiast jego zagorzali przeciwnicy, a tych również nie brakuje, liczyli na kolejną wpadkę pokroju chłodno przyjętej „Joanny d’Arc”. Wydaje mi się, że obraz z Jamelem Debbouzem i Rie Rasmussen w rolach głównych dostarczył odrobinę satysfakcji obu wymienionym grupom widzów.
Delektując się czarno-białą panoramą Paryża, poznajemy André (Jamel Debbouze), którywłaśnie zwisa z Wieży Eiffla i błaga o litość. Tak kończą w tym wielkim mieście wszyscy, którzy nie spłacają swoich długów na czas. Można jednak powiedzieć, że szczęście się do niego uśmiechnęło, co prawda szyderczo, ale jednak lichwiarze dali mu czas do północy. Nie mając specjalnie dobrych perspektyw na zdobycie dwudziestu kawałków w sześć godzin, André postanawia zrobić jedyną rozsądną rzecz, czyli skończyć ze swoim marnym, zakłamanym życiem. Biorąc pod uwagę liczbę mostów w mieście zakochanych, utonięcie wydaje się być dość atrakcyjną opcją. Wszystko poszłoby idealnie, gdyby nie to, że na ten sam pomysł wpadła nieszczęśliwa prostytutka, Angela (Rie Rasmussen). André, motywując się resztkami swojej godności, ratuje dziewczynę przed pewną śmiercią. (więcej…)

Kevin Smith – Piewca amerykańskich supermarketów

K

Kevin Smith jest dla mnie jedną z unikalnych postaci kina – nie tylko amerykańskiego, ale i światowego. Podobnie, jak Woody Allen czy Alfred Hichcock, Smith również ma manierę wplatania siebie w scenariusz i grania w filmach, które sam reżyseruje, zaś jego występy w innych produkcjach dla fanów zawsze są gwarantem przynajmniej kilku wartych uwagi scen. Czy warto jego twórczością się zainteresować? Czy warto go wypatrywać, rozsianego po innych filmach? Wielu osobom może się to wydać kontrowersyjne, ale… tak.

Odpowiedzmy może najpierw na pytanie, czemu uważam, że polecanie Kevina Smitha może być kontrowersyjne. Cóż, wiele osób po prostu uważa go za warchoła, a jego filmy za obrazę majestatu… majestatów. Zdecydowanie licznych majestatów. I, cóż, szczerze mówiąc, czasem ciężko nie przyznać tym kinowym opozycjonistom racji. W końcu mówimy o człowieku, którego filmy noszą takie tytuły, jak „Szczury z supermarketu” czy „Zack i Miri kręcą porno”. Nie brzmi ambitnie. I, gdyby oglądać każdy film kompletnie niezależnie, część z nich taka też jest. Prosta, czasem bez treści, często wulgarna, a dla licznych odbiorców wręcz obraźliwa. Gdy jednak człowiek pozwoli sobie na zanurzenie się w tym absurdzie, zauważy, że Kevin Smith bawi się ze swoim widzem. I to naprawdę wybornie. (więcej…)

Kot w Butach – Nie ma odcinania kuponów od sławy, ale szału również brak

K

Spodziewałem się, jak zapewne i wiele innych osób, że „Kot w Butach” będzie kolejnym sposobem na odcinanie kuponów od sławy „Shreka”. Z drugiej strony, miałem też w pamięci, że „Shrek Forever” okazał się zaskakująco dobrym filmem, który miał własny styl i masę świetnych dialogów oraz gagów. Była więc szansa, że futrzak w kaloszach też taki będzie.

Niestety, nie był. Okazał się raczej nijaki.

Trzeba przyznać, że fabuła naprawdę stara się wciągać, jak i nawiązywać do klimatów „Shreka”. Ponownie pod lupę wzięte są rozmaite bajki i baśnie znane z dzieciństwa, przerobione zmyślnie na przygodowy film akcji z gadającymi zwierzętami i nabiałem w roli głównej. Tym razem padło na magiczną fasolę oraz Humpty’ego Dumpty’ego, który ma ochotę podprowadzić z magicznego zamku nie mniej magiczną gęś znoszącą złote jaja. Sęk w tym, że absolutnie niezbędna jest mu do tego pomoc Kota w Butach, którego kilka lat wcześniej zdradził. Na domiar złego, ich śladami podąża para rozbójników – Jack i Jill – którzy również mają chrapkę na gąskę. (więcej…)

Sherlock Holmes 2: Gra cieni – Błyskotliwy powrót błyskotliwego detektywa

S

Guy Ritchie jest jednym z tych twórców, którym po prostu ufam. Widziałem prawie wszystkie jego filmy i w najgorszym wypadku nie schodził poniżej niczego, co w moim subiektywnym rankingu oceniłbym jako bardzo dobre. Na ogół zaś oscylował gdzieś w okolicach absolutnej rewelacji. O pierwszy film z Downeyem Jr. w roli Sherlocka Holmesa obawiałem się tylko do momentu, kiedy dowiedziałem się, kto jest reżyserem. O drugi film już w ogóle się nie martwiłem. Ponieważ reżyser się nie zmienił.
Fabuła „Gry cieni” nawiązuje bezpośrednio do wydarzeń z „jedynki”. Szczęśliwie, nie trzeba być świeżo po seansie, by dobrze się bawić, choć jeśli ktoś poprzedniczki w ogóle nie oglądał, na seans z drugą częścią raczej wybierać się nie powinien. Tym razem Sherlock trafia wreszcie na godnego siebie przeciwnika oraz na sprawę detektywistyczną, która ma szansę przejść do historii. Profesor Moriarty, pracujący wytrwale na tytuł Napoleona zbrodni, zaczyna usuwać ze swojej drogi kolejne pionki, mając na celu również jedyne osoby, które uważa za ewentualne zagrożenie – Holmesa i Watsona. Jedną z podstawowych zagadek jest zaś kierunek, w którym zmierza prowadzona przez niego gra. (więcej…)

Jason Statham – Ostatni Twardy Marine światowego kina akcji?

J

W dobie kina pseudo-akcji, gdzie prawdziwych wybuchów jest mniej niż testosteronu w wymoczkowatych niby bohaterach, fani staroszkolnej rozróby potrzebują ostoi i jednocześnie latarni, która wskaże im drogę do właściwego filmu na piątkowy wieczór. Dokładnie taką ostoją i latarnią w jednej osobie jest nie kto inny, jak Jason Statham. Człowiek, który jest stworzony z ognia, stali i wszystkiego, co epickie i zabija. Człowiek, który uczył Chucka Norrisa kopać z półobrotu, a Vina Diesela widzieć w ciemności. Człowiek, który grał jednocześnie obok Stallone’a i Schwarzeneggera i nie znikł w ich cieniu.

Jeśli tak jak i ja, kochacie kino akcji, po prostu musicie się – dla własnego dobra – zapoznać z filmami, w których brał udział Jason. Uwierzcie mi, mało jest nieudanych produkcji, w których Statham jest osobą pociągającą za spust. Pomyślałem, że w takim razie warto Wam przytoczyć pięć moich ulubionych czy to filmów, czy to serii, w których grał główną rolę. Może ktoś dzięki temu odkryje, że napakowane testosteronem kino spod znaku krwi, wybuchów i jednoosobowych armii nie skończyło się w ubiegłym wieku. (więcej…)

Mission Impossible 4: Ghost Protocol – …to naprawdę niezły film?!

M

Seria Mission Impossible to jeden z wielu przykładów na to, jak można na nowo spróbować wydoić kasę ze starego, sprawdzonego pomysłu. A raczej z marki starego, sprawdzonego pomysłu. O ile jednak na ogół są to produkcje jednostrzałowe, tak jak „Miami Vice” czy nowa „Drużyna A”, tak Mission Impossible dorobiła się kolejnych kontynuacji. Sam myślałem, że pomysł wypalił się już po dwójce. Po sześciu latach przyszła jednak pora na trójkę, a teraz, po kolejnych pięciu, na czwórkę. Czy w ogóle warto zawracać sobie głowę kolejną produkcją o zawsze idealnym Tomie Cruisie?
Trzeba Wam wiedzieć, że ani nie jestem fanem tej serii, ani tym bardziej większości aktualnych wyczynów Toma Cruisea. Film ostatecznie jednak obejrzałem, ponieważ większość znajomych, zagorzałych przeciwników „Mission Impossible”, mówiła, że to zaskakująco solidna i miła dla oka produkcja. I mieli rację. Tak, to kolejny film o tym, że Tom Crusie jest idealny. Tak, znowu można odnieść wrażenie, że nie tyle gra sam siebie, co gra własne wyobrażenie samego siebie. Ale w połączeniu z dobrymi efektami specjalnymi i wartką akcją, całość staje się nadzwyczaj strawna i przyjemna. (więcej…)

Revolver – Nikt nie zna reguł

R

Podsumowując moje wrażenia, „Revolver” jest produkcją nietuzinkową, wybitną i zmuszającą widza do myślenia nie tylko po, ale także podczas seansu. Bardzo żałuję, że twórcy tak rzadko porywają się na podobne eksperymenty filmowe. Kinomaniacy tylko by na tym zyskali, gdyż wreszcie mogliby zobaczyć coś prawdziwie oryginalnego. Jakby tego było mało, „Revolver” dostarcza również widzowi sporą dawkę ciekawej filozofii. Guy Ritchie stworzył studium „kantu”, będącego celem życia bohaterów jego produkcji. Ponoć istnieje wzór na przekręt doskonały i myślę, że ma rację. Przypuszczam, że żeby go odnaleźć, trzeba się wyzbyć wszystkich złudzeń – reguł, które napisali inni, by ograniczyć kreatywność naprawę wielkich umysłów. Nic dziwnego, gdyby ta inwencja wyrwała się spod kontroli, to mielibyśmy do czynienia z prawdziwą rewolucją. A może warto zaryzykować? (więcej…)

Men in Black II – Absolutny brak stylu

M

Po premierze „Men in Black” – filmu Barry’ego Sonnenfelda, udanego niemalże w każdym calu – powstanie sequela było jedynie kwestią czasu. O dziwo, w tym przypadku trwało to dość długo, gdyż aż pięć lat, a nie, jak w przypadku większości hitów kasowych – dwa, trzy. Od początku zapowiadało się źle – trailery nie budziły nadziei, a informacja o zmianie scenarzysty z Eda Solomona na Roberta Gordona i Barry’ego Fanaro mogła jedynie jeszcze bardziej pogrążyć w niepewności wielbicieli czarnych garniturów. Nic ich chyba jednak bardziej nie dobiło niż efekt końcowy…
Ziemi znów zagraża wielkie niebezpieczeństwo – ot, nowość. Gdzieś na powierzchni Niebieskiej Planety ukryte jest Światło Zarthy, które eksploduje lada dzień, jeśli nie opuści naszego układu słonecznego. Jak się okazuje, nie tylko Faceci w Czerni poszukują owego artefaktu – do wyścigu przyłącza się również zachłanna Serleena (Lara Flynn Boyle), która paraliżuje centrum dowodzenia MiB. Sam agent J (Will Smith) nie ma szans, by pokonać przybysza. Jedyną osobą, która może jakoś uratować sytuację jest… agent K (Tommy Lee Jones), który ma całkowicie wyczyszczoną pamięć i aktualnie pracuje na poczcie. By odzyskać stracone wspomnienia, musi się poddać deneuralizacji… (więcej…)

Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze