Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

CategoryFilmy

Iron Man 3 – Extremis, Mandaryn, Iron Man, Ty, ja i wszyscy, którzy czytali komiksy

I

Film, który był chyba moim tegorocznym numerem jeden, jeśli chodzi o wskaźnik PPN (Personalnego Poziomu Nakręcenia), wreszcie wszedł do kin. Czekałem na „Iron Mana 3” z wypiekami na twarzy, odprasowanym beretem, który można byłoby zerwać z głowy, i ładnie ułożonymi flamastrami w tornistrze, przygotowanymi do wysypania. Nowe przygody Tony’ego Starka weszły na srebrne ekrany, zaś do kina wszedłem też czym prędzej i ja sam. Było warto czekać, oj było. Co więcej, zrozumiałem też, czemu premierze tej produkcji towarzyszył taki sztorm. Choć starałem się unikać wszelki recenzji i komentarzy niczym ognia piekielnego, gdyż wiedziałem, że bardzo wiele osób ma sobie za nic publikowanie potężnych spoilerów, nie dało się nie zauważyć, iż kontrowersji wokół „Iron Mana 3” nie brakuje. I, szczerze mówiąc, jest to kontrowersja w pełni zasłużona, co wcale nie znaczy, że film jest zły. Rzekłbym nawet: wręcz przeciwnie. (więcej…)

Pocałuj mnie – Nie utrudniaj ponad miarę

P

Wydaje mi się, że trzeba mieć sporo odwagi, by zaprosić gościa, który zachwyca się nowym „G.I. Joes” i siedemnastą odsłoną „Szklanej Pułapki”, na pokaz szwedzkiego melodramatu. Sęk w tym, że ja naprawdę lubię takie kino, tylko rzadko o nim piszę. Raz, że samo z siebie wyszło, że tematykę bloga mam raczej radośnie popkulturową, a dwa, że pisanie o filmach z Brucem Willisem i amerykańskich komiksach jest po prostu wdzięczne, lekkie i przyjemne. Zaś przy kinie europejskim (i nie tylko) trzeba się czasem sporo namyśleć, zanim sklei się tekst. Czy w ogóle zanim się sam film dobrze ogarnie umysłem. To też pewnie powód, dla którego to jednak „Iron Man 3” jest blockbusterem, a nie szwedzkie „Pocałuj mnie”. (więcej…)

Wielki Gatsby – Jude, Scarlett, gdzie jesteście?

W

Nie potrafię powiedzieć, co dokładnie skłoniło mnie do przeczytania „Wielkiego Gatsby’ego” przed przejściem się na jedną z najnowszych produkcji Warner Bros. Rzadko kiedy aż tak dokładnie przygotowuję się do nadchodzącego seansu, w szczególności, że jest to po prostu dosyć trudne w dobie, kiedy co drugi film jest adaptacją mniej lub bardziej popularnej powieści. Może to głupie, ale w tym wypadku jakąś rolę odegrało… „O północy w Paryżu”. W owym filmie Allena w autora „Wielkiego Gatsby’ego”, Scotta F. Ftizgeralda, wcielił się genialny Tom Hiddleston. I nie sposób było nie pokochać tej postaci. Dlatego też powtarzam – tak, to głupi powód, ale dzięki niemu nadrobiłem odrobię klasyki literatury. I nie żałuję tego tym bardziej, iż w przypadku oceny tego filmu mam wrażenie, że znajomość oryginału dodała seansowi masę uroku i swoistej pikanterii. (więcej…)

G.I. Joe: Odwet – …a imię jego Joe

G

Na dobry początek zacznijmy od zawarcia małej umowy społecznej – Wy nie będziecie pytali o to, czy film ma jakiś sens, a ja tego sensu nie będę szukał. Kwestia ta wydawałaby się w sumie oczywista, ale… chyba jednak nie dla wszystkich. Czytałem trochę o „Szklanej Pułapce 5” i niezmiernie zaskoczył mnie fakt, iż ludzie zarzucali tej produkcji dziury fabularne i liczne nielogiczności… NAPRAWDĘ? Szok i niedowierzanie. Wiedząc już, że są ludzie, którzy od bezsensownych filmów akcji oczekują sensu, śpieszę z informacją – omijajcie ten seans! A co do reszty – pozwólcie, że Wam opowiem o tym, jak wszystko fajnie wybucha. Z naciskiem na „fajnie”. I drugim naciskiem na „wybucha”.
Fabuła należy do gatunku tych najmniej skomplikowanych i, tak na moje oko, nie ma jakoś szczególnie dużo wspólnego z częścią pierwszą. A już na pewno nie trzeba znać albo pamiętać jedynki, żeby się dobrze bawić. Prezydent Stanów Zjednoczonych został podmieniony przez Podrobionego Prezydenta Stanów Zjednoczonych. Podstawowym założeniem jego planu jest przejęcie kontroli nad światem. Żeby się jednak do tego zabrać, musi najpierw unicestwić elitarną jednostkę wojskową, czyli tytułowych G.I. Joes. Niestety, przy życiu pozostaje troje dzielnych wojaków – każdy niedoszły władca dowolnie wybranego uniwersum doskonale wie, że to o troje za dużo i że jego dni są policzone. Ale nie podda się bez walki, o nie! (więcej…)

Mała miss – Dramat? Komedia? Kino drogi?

M

Co można napisać o filmie, który jest po prostu dobry i nie ma mu się nic do zarzucenia? W szczególności, gdy jest to produkcja niebanalna i wymagająca samodzielnego zapoznania się z nią? Cóż, chyba na niebanalny film można jedynie odpowiedzieć banalną recenzją, zaprawioną wizją kinematograficznego raju, żeby zmusić czytającego na pójście do kina. Takie jest więc moje zadanie. Przejdźmy zatem do banałów. „Mała Miss” jest o…

…rodzinie małej Olive (Abigail Breslin) – dziewczynki, która zawsze marzyła, by zostać królową piękności. Do tego zadania jest skrzętnie przygotowywana przez dziadka – narkomana i niewyżytego hedonisty. Może też zawsze liczyć na pomoc taty (quasi-psychologa, quasi-wizjonera), mamy oraz brata (milczącego nietzcheanisty). W ostatniej chwili do ekipy przyłączył się również wujek – smutny gej-samobójca. Uroczo, prawda? Wiecie, co się dostanie, gdy taką grupkę włoży się do zepsutego Volkswagena? Kino drogi! (więcej…)

Demony – Witam w krainie sztampą i oklepaniem płynącej

D

Są takie typy filmów, do których ciężko się wraca nawet po długim odwyku. W moim przypadku należą do nich przede wszystkim horrory paradokumentalne, szczególnie te w klimatach „Paranormal Activity”. Żeby nie było wątpliwości, na pierwszym „PA” bawiłem się naprawdę nieźle. Tak samo jak na pierwszym „Blair Witch Project”. Ale to jest stylistyka, która, niestety, bardzo szybko mi się znudziła i rzadko kiedy jakiemuś twórcy udaje się jeszcze coś fajnego z niego wycisnąć. W podobnej konwencji podobały mi się jeszcze całkiem przyzwoicie „Ostatni egzorcyzm” i „Czwarty stopień” (ale miałem chyba wtedy dobry dzień). Teraz natomiast obejrzałem „Demony” i… cóż, nikt mi tego czasu już nie zwróci. (więcej…)

Sinister – Ciężka dola pisarza

S

Zapomniałem już, jaką frajdę mogą dawać przewidywalne acz dobrze nakręcone straszaki. Możliwe, że to dlatego, iż miałem już blisko rok w przerwy w delektowaniu się nimi, przez co wzrósł apetyt i potencjalne zadowolenie z seansu. Co więcej, dzięki temu odwykowi nagromadziło się trochę filmów, których nie widziałem, a które wyglądają, jakby warto było je nadrobić. Postanowiłem zacząć od „Sinister” i… cóż tu wiele mówić, trafiłem świetnie.

Głównym bohaterem jest Ellison, w którego wcielił się Ethan Hawke. Cieszy mnie to o tyle, że Ethana dawno w niczym nie widziałem. I choć żałuję, że doszedł do tego smutnego etapu w swojej karierze, kiedy najwyraźniej pozostają już tylko horrory, to i tak miło go zobaczyć. Poza tym, jakby nie patrzeć, ta kategoria występów w filmie trochę zyskała na prestiżu, odkąd jednym z głównych jej przedstawicieli jest Robert De Niro. (więcej…)

StarCraft II albo jak przestałem się martwić i pokochałem e-sport (gościnnie na Antyweb.pl)

S

Przez wiele lat miałem wrażenie, że e-sport jest rozrywką zarezerwowaną dla bardzo nielicznego, wyselekcjonowanego grona, zaś dla większości śmiertelników pozostając jedynie kolejnym podgatunkiem Science-Fiction. Paru gości spotyka się gdzieś w piwnicy, żeby pochwalić się swoimi umiejętnościami przed innymi, podobnymi sobie. Wiecie, okulary z optyką podobną do teleskopu Hubble’a, kręgosłup wygięty zgrabnie niczym elficki łuk, pikowany sweter od babci, dziewczyny tylko w jot-pe-gie. Kochane stereotypy.

Z mojego punktu widzenia, pytań było wiele. Byłem jeszcze w stanie zrozumieć sam fakt, że takie turnieje się pojawiają i że producenci sprzętu są chętni sponsorować najlepszych graczy w zamian za oklejenie ich powierzchni reklamowej – czyt.: T-shirtu – swoimi znakami towarowymi. Nie byłem w stanie jednak pojąć, co jest ciekawego w oglądaniu, jak ktoś gra w Quake’a czy innego Counter Strike’a? A przecież musi być w tym coś intrygującego, skoro organizowane są turnieje – tych się na ogół nie robi się dla samej idei. Liczy się rachunek ekonomiczny, a bez widzów tenże rachunek nie wychodziłby zbyt korzystnie dla organizatorów…

Zachęcam do przeczytania całości mojego gościnnego wpisu na Antyweb.pl.

PS: A osoba na grafice to Grzegorz „MaNa” Komincz, jeden z najbardziej utytułowanych polskich graczy w SC2. :-]

Skazani na Shawshank – Nadzieja umiera ostatnia

S

Są takie filmy, dla których po prostu warto być kinomanem. Na ogół niosą one ze sobą niebanalne przesłanie, połączone ze wspaniałym aktorstwem i mistrzowskim, bogatym w detale wykonaniem. Moimi ulubieńcami są zdecydowanie „Forrest Gump” Zemeckisa i „Zielona Mila” Darabonta – filmy, które dzięki swej prostocie i unikaniu górnolotnych rozważań na temat sensu egzystencji, pokazywały to, co w rzeczywistości jest bliskie ludziom. Do tego, były przesycone optymizmem, który, choć może infantylny, podnosił człowieka na duchu. Teraz do tych dwóch tytułów dołączył jeszcze trzeci, również będący, tak jak „Zielona Mila”, dziełem Franka Darabonta, opartym o prozę Stephena Kinga. Mowa oczywiście o „Skazanych na Shawshank”. (więcej…)

Kumpel do bicia – Co możesz o sobie wiedzieć, skoro jeszcze nigdy nie walczyłeś?

K

Nasz bohater wchodzi na ring. Intensywnie przygotowywał się do tej walki przez ostatnie 90 minut. Siódme poty wyciskał na skakance w rytm muzyki „zespołu jednego utworu” i teraz jest naprawdę gotów przyjąć wyzwanie. Widz ziewa. Przecież wiadomo, kto wygra – każdy, kto widział choć jeden typowy film bokserski, wie to. Rutyna – nasz heros będzie okładał przez dziewięć rund swojego arcywroga, by przy ostatnim zrywie energii (z reguły spowodowanym malowniczym wspomnieniem wschodu słońca i szumu morskich fal), w rundzie dziesiątej rozłożyć go na łopatki jednym prawym sierpowym. Później tylko wykrzyczy imię ukochanej i już może spokojnie jechać do szpitala na założenie szwów. Macie czasem tego dosyć? Ja tak. Nie mogę powiedzieć, że nie lubię „Rocky’ego”, gdyż bym skłamał – cenię ten film i mam do niego wielki sentyment. Ba, kocham go. Nie jestem jednak w stanie wybaczyć kolejnych jego kopii, zresztą dużo słabszych od oryginału. Stąd też wzięło się moje sceptyczne nastawienie, gdy sięgałem po „Kumpla do bicia”, w reżyserii Rona Sheltona (odpowiedzialnego również za scenariusz). Spodziewałem się powielonych schematów i wiejącej z ekranu nudy. Jakież było moje zaskoczenie, gdy się okazało, że wszelkie moje obawy były całkowicie bezpodstawne. Zacznę od tego, że nie wiadomo, kto wygra. Lepiej – nie wiadomo nawet, komu kibicować! (więcej…)

Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze