Zastanawiam się ostatnio, czy to powieści na podstawie gier tudzież do tych gier nawiązujące robią się coraz lepsze, czy to mi się zmienia perspektywa. Pomijam już fakt, że z czysto „fanowskiego” punktu widzenia, powieści takie, jak „Heaven’s Devils” czy „Devil’s Due” były bardzo przyjemne. Ale już takie „Pola Aspho” osadzone w uniwersum Gears of War były, według mnie, po prostu dobre jako powieść, nawet w oderwaniu od gry. I teraz pytanie – czy to Christie Golden pisze coraz lepiej, czy po prostu mi się jej powieści coraz bardziej podobają, ot tak. Ponieważ „StarCraft: Flashpoint” podobał mi się wręcz niesamowicie.
Fabuła startuje dokładnie w tej samej sekundzie, w której urywa się outro w „Wings of Liberty”, czyli pierwszej z trzech części opowieści składającej się na StarCrafta II. Jim Raynor musi ewakuować Sarę Kerrigan z ciągle opanowanej przez Zergów planety Char. Choć Sarah częściowo wróciła do swojej ludzkiej postaci, nadal posiada w sobie geny Zergów, co widać nawet na pierwszy rzut oka. Nic też nie wskazuje na to, by miała szybko wrócić do zdrowia. Po opuszczeniu Char w trybie ekspresowym, Jim i jego załoga stają przed trudnymi pytaniami. Jak bardzo mogą zaufać Valerianowi Mengskowi? I ile są w stanie poświęć, by ratować Sarę Keriigan, osobę, która pod postacią Queen of Blades unicestwiła miliony, jeśli nie miliardy istnień?
Trzeba tu dodać, że „Flashpoint” wyraźnie pełni funkcję pomostu fabularnego między „Wings of Liberty” oraz „Heart of the Swarm”. Zacząłem się wręcz zastanawiać, jak będzie się większości osób grało w nową kampanię, bez znajomości tej powieści. Zdarzeń, które – na moje oko – miały dosyć znaczący wpływ na przebieg historii, było tu naprawdę sporo. Osobiście, cieszę się po prostu, że nie przegapiłem okazji, by poznać tę opowieść i że zrobiłem to jeszcze przed premierą gry.
Jak widać, jest to jedna z tych powieści, które są skierowane tylko i wyłącznie do fanów RTS-owego rumaka ze stajni Blizzarda. Niezależnie od tego, jak została napisana, jeśli ktoś nie orientuje się w fabule StarCrafta II, frajdy z lektury raczej mieć nie będzie. „Flashpoint” poszerza wiedzę i o świecie, i o postaciach, nawiązuje też w bardzo wielu miejscach do tych nawet – wydawałoby się – mniej znaczących wydarzeń z „Wings of Liberty”. I muszę to zaznaczyć: robi to po mistrzowsku. Relacje między postaciami zostały świetnie nakreślone, a całość została poprowadzona tak, że, po pierwsze, nie mogę się już doczekać premiery „Heart of the Swarm”, a po drugie – mam ochotę na jeszcze więcej powieści z tego uniwersum. Dlatego też od razu sięgnąłem po pierwszy tom „Templar Saga”, autorstwa tej samej autorki, czyli Christie Golden.
Chciałem napisać, że właściwie nie ma powodu, by się bardziej rozwodzić, ponieważ sprawa jest jasna – nikt poza fanami nie ma powodu sięgać po tę pozycję. Zaś fani mogą być spokojni, według mnie, i o jej poziom, i o frajdę z lektury. Zacząłem się jednak zastanawiać… czy gracze w Polsce faktycznie sięgają po takie lektury? A jeśli tak, to może tylko po te przetłumaczone na nasz ojczysty język? Z „Flashpoint” to nie będzie akurat problem, gdyż Fabryka Słów ma tę powieść w swoich planach wydawniczych. Więc jak to z Wami jest? Czytacie takie książki?