Tomasz Kozioł

(Pop)kultura osobista

Najświeższe teksty

Samotność Anioła Zagłady, Robert J. Szmidt – wrażenia z lektury

S

Robert J. Szmidt już dawno „zakupił” sobie moje zaufanie, nawet mimo pewnego feralnego opowiadania – „Cicha Góra” – które wiele osób mu wypomina. Ja może tak źle owej lektury nie zniosłem, ale… nie to jest tu tematem. Leitmotivem tego wpisu jest jedna z ostatnich powieści byłego redaktora naczelnego Science-Fiction, czyli „Samotność anioła zagłady”.

Przyznaję, że początkowo trochę zasmucił mnie fakt, iż miejscem akcji są postapokaliptyczne Stany. Mimo wszystko miałem nadzieję na postapokaliptyczną Polskę, jak w „Apokalipsie według Pana Jana”. Oczywiście, takie, a nie inne, tereny są jak najbardziej uzasadnione fabularnie. Po prostu, podobna powieść drogi wymagała odpowiedniej aranżacji, a tę najłatwiej było przygotować w USA. (więcej…)

Wylęgarnia, Miroslav Żamboch – wrażenia z lektury

W

Zakochałem się w prozie Żambocha dzięki „Sierżantowi”, „Bez litości” i genialnemu „Na ostrzu noża”. Później przyszła znacznie słabsza „Krawędź żelaza” i, tragiczny w mojej opinii, „Mroczny zbawiciel”. A jak jest z „Wylęgarnią”? Bez rewelacji, niestety…

Z jednej strony Żamboch funduje nam naprawdę intensywną akcję, z drugiej zaś – można odnieść wrażenie, że przestał się zastanawiać nad tym, co przelewa na papier / dysk komputera / serwetę w pubie. Główna bohaterka do dziś była zwykła nauczycielką, od dziś jest kimś na kształt tajnej agentki z przypadku, idealnej atletki, która z zaskakującą łatwością oswaja się z ciężarem broni w przytroczonej pod kurtką kaburze. Tradycyjnie Żamboch starał się zarysować w swojej powieści niezłych charakterników, ale nadmiar przerysowanych cech nie pozwolił tak naprawdę postaciom rozwinąć skrzydeł. (więcej…)

Mobilne technologie według LG Electronics

M

W ostatni wtorek – 29. czerwca – zdarzyło mi się być na szkoleniu z nowych technologii mobilnych zorganizowanym przez firmę LG Electronics. Żałuję, że nie udało mi się tam wysłać Pablosa, który na Niezależnym Blogu Graczy zajmuje się właśnie mobilem. On na pewno wyciągnąłby znacznie więcej ciekawych newsów niż niżej podpisany. Co prawda, NBG nie jest blogiem technologicznym, ale skoro już na takim spotkaniu byłem – a i jedna czy dwie informacje nt. mobilnego grania się pojawiły – postanowiłem podzielić się wrażeniami i kilkoma spostrzeżeniami.

De facto najważniejszym punktem spotkania była prezentacja najnowszego smartphone’a, czyli Swift GT540. Faktycznie muszę tu zaznaczyć, że posiada on jedną z dystynktywnych cech LG, czyli unikalny design. Z reguły podobne urządzenia kojarzą się z biznesową czernią tudzież fizjonomią cegły. Tu mamy do czynienia ze stylowo, ciekawie zaprojektowanym urządzeniem, któremu nie brakuje chyba żadnej z najbardziej pożądanych funkcji (mamy wszystkie bajery – wi-fi, multitouch, Androida 1.6 na pokładzie etc.). Jednak to, co może Was najbardziej zainteresować – a moją uwagę faktycznie przykuło – jest… cena. Przyzwyczaiłem się, że nowe modele HTC, Nokii czy Samsunga, te z trochę wyższej pułki, nie schodzą poniżej 1.500 zł. Natomiast nowego Swifta na Allegro można dostać za… 450 zł. Oczywiście, z Simlockiem, ale wiadomo, że nie jest to przeszkoda niemożliwa do obejścia. (więcej…)

Klejnot i wachlarz, Feliks W. Kres – wrażenia z lektury

K

„Klejnot i wachlarz” zakupiłem zachęcony lekturą „Galerii złamanych piór”. Byłem wielce ciekaw, czy imć Kres sam stosuje się do swoich uwag, które – swoją drogą – uważam często za niezwykle trafne i błyskotliwe. Okazało się, niestety, iż nie do końca. A przynajmniej nie w tym konkretnym przypadku, do innych nie mam odniesienia.
„Klejnot i wachlarz” w teorii jest powieścią kontynuującą wydarzenia z „Piekła i szpady”. Mamy ponadnaturalny byt walczący z lodową magią, będącą dla niego jednym z nielicznych prawdziwych zagrożeń. Mamy też sługi owej istoty, wokół których właśnie kręci się cała intryga. Skala wydarzeń jest bardzo duża, a polityka po prostu wylewa się z kolejnych stron. Czy raczej – wylewałaby się, gdyby główny nacisk nie został położny na taktyczne, interpersonalne gierki bohaterów. To świat, w którym wygrana bądź przegrana w negocjacjach zależy od jednego nieuważnego mrugnięcia. Gdzie każdy ruch wachlarzem ma swoje ukryte znaczenie, a scena nie może zacząć się bez dwustronicowego opisu nie tylko sukni naczelnej intrygantki, ale też bez wspomnienia o służce, która ów strój na swoją panią zakładała. I jak się przy tym czuła. I co jadła wczoraj na kolacje. (więcej…)

Fantasta.pl – ciekawy portal dla wielbicieli fantastyki

F

Przeglądając dziś po raz drugi zasoby Internetu traf… OK, tak naprawdę zobaczyłem to na Facebooku Pablosa. Ekhm… spytacie zapewne „co?”, prawda? Wybaczcie lekki chaos wypowiedzi, pora już tak późna, że aż wczesna. Otóż, zachęcam do odwiedzenia tegoż miejsca. Portal nazywa się Fantasta.pl i jest – powiedzmy – takim Filmwebem o literaturze fantasy/S-F.

Szukałem podobnego miejsca od jakiegoś czasu. Jako że mam manię katalogowania najróżniejszych rzeczy (ponownie – casus Filmwebu i, aktualnie, 1333 filmy na liczniku), chciałem też uporządkować przeczytaną przez siebie literaturę fantastyczną. W zakresie innych gatunków nie mam takich zapędów, nie wiedzieć czemu.

Swoją drogą, może ktoś z Was zna jakiś podobny tematycznie i funkcjonalnie serwis? Fantasta.pl zauroczył mnie idealnie pasującym mi zakresem tematycznym, ale trzeba też uczciwie powiedzieć, że ma poważne braki w funkcjonalnościach, a designem wygląda na jakieś Web 1.5 (a biorąc pod uwagę, że coś takiego nie istnieje – na Web 1.0). Brakuje choćby tak idiotycznie oczywistej funkcji, jak „dodaj do znajomych”. Żeby wejść do profilu kumpla – tu: Pablosa – musiałem najpierw wyświetlić jakąś książkę, którą czytał, a dopiero później mogłem przejść do jego wirtualnej biblioteczki, żeby podpatrzyć, jakie tytuły ma na koncie. (więcej…)

Niewidoczni Akademicy, Terry Pratchett – wrażenia z lektury

N

Po kolejnych książkach Terry’ego Pratchetta zacząłem ostatnimi czasy oczekiwać coraz więcej. Co ciekawe, nie jestem wielkim fanem Niewidocznego Uniwersytetu – wolę, gdy magowie Świata Dysku pojawiają się jako dopełnienie innych powieści niż jako postacie pierwszoplanowe. Choć de facto w przypadku „Niewidocznych Akademików” to nie sami czarodzieje grają pierwsze skrzypce, a… ich pracownicy. Panienki z Nocnej Kuchni i ekipa od… ściekania świec. Takiego profesjonalnego, żeby był idealny zaciek tylko po jednej stronie świecy.

W Ankh-Morpork mają się niedługo rozegrać pierwsze mistrzostwa piłki nożnej. Powodów jest wiele – magowie mają w tym swój interes, gdyż tradycja wymaga od nich… wystawienia drużyny. Lord Vetinari z kolei poczuł potrzebę, by nadać chaotycznym ulicznym rozgrywkom uporządkowaną formę, dokładnie tak, jak zrobił to wcześniej w przypadku złodziei. W tym całym harmidrze pojawiają się również krasnoludzcy projektanci mody, uberwaldcy politycy i pewien zabłąkany goblin, który urodził się do wielkich czynów. (więcej…)

Jutro będzie futro – Kawał drogi do Vegas

J

Idąc na „Jutro będzie futro” – tytuł uzyskany poprzez jakże kreatywne tłumaczenie „Hot Tub Time Machine” – nie miałem szczególnie wysokich oczekiwań. Zasadniczo, lista moich roszczeń kończyła się na „nie nudzić się na seansie”. Niestety, nawet ta jedna mała prośba nie została do końca spełniona przez twórców, ale… nie było też tak dramatycznie, jak w przypadku naprawdę wielu „nieśmiesznych komedii”, które zdarzyło mi się drzewiej widzieć.

Wszystkie zawiłości fabuły całkiem zgrabnie streszcza trailer. Naszych czterech bohaterów wyjeżdża na weekend do doliny Kodiak, by taktycznie nawalić się do nieprzytomności i w pijackim szale powspominać Stare Dobre Czasy. Takie plany przynajmniej ma trójka mężczyzn z kryzysem wieku średniego. Towarzyszący im nastolatek trafił do wozu na doczepkę, poniekąd jako niechciany bagaż. Jako że jednak wujek chciał go w końcu odciągnąć od Second Life’a, zabrał go na wypad zorganizowany wraz z kumplami ze studiów (liceum?). Podczas kąpieli – początkowo w wodzie, później w wódzie – nasza czwórka przeniosła się przez przypadek w czasie, do roku 1986. Co więcej, znów byli piękni, młodzi i… musieli uważać, by zrobić dokładnie to samo, co kilkadziesiąt lat wcześniej. Ponieważ inaczej Internet mógłby nie powstać – efekt motyla może zrobić takie rzeczy ze światem, a zabawy z czasem jeszcze bardziej temu sprzyjają. (więcej…)

Aktualizacje, WordPress 3.0 i zmiana adresu

A

Jeśli komuś zdarza się zaglądać do mnie na bloga/portfolio, zauważył pewnie m.in. ostatnią zmianę adresu z justkoz.pl na koziol.info.pl. Powód tego ruchu jest niezwykle prozaiczny – po prostu „DżastKoZkropkaPL” był zupełnie niepraktyczny i trudny do przekazania drogą werbalną. Dziś natomiast w końcu zebrałem się w sobie, ponaprawiałem związane z tym błędy (mam nadzieję, że już wszystkie) i zrobiłem aktualizację do najnowszej wersji WordPressa, czyli pełnego „trzy”, już bez żadnych skrótów typu „RC” przy nazwie.

Jako zaś, że nowa, podstawowa skórka zdecydowanie przypadła mi do gustu, a i jest znacznie lepiej napisana od poprzedniej, postanowiłem przy niej zostać. Pewne modyfikacje już zostały poczynione (pomijając tło headera, dodałem również kaskadowe menu). Jeszcze sporo roboty przede mną, ale może dziś w nocy, a najpóźniej weekend, uwinę się ze wszystkim. 🙂

Na okazję naprawiania wszystkich powstałych ostatnio błędów i dużych aktualizacji, przygotowałem trochę tekstów, więc niedługo w końcu zaczną się u mnie znów pojawiać świeże materiały.

Gothic 3 – Śmierć serii?

G

„Na Gothica III czekałem kilka długich lat” – ile osób mówiło tak w przededniu premiery ich wymarzonej gry? Przypuszczam, że tysiące. Nie jest dla nikogo chyba tajemnicą ani zaskoczeniem, że premiera kontynuacji tej znamienitej serii była jednym z najważniejszych wydarzeń roku. Każdy też chyba słyszał setki zapewnień twórców, że „trójka” przyćmi wszystko, co dotąd gracze widzieli. Wszystkiego miało być jeszcze więcej niż w „dwójce” razem Nocą Kruka, a klimat miał pobić na głowę pierwszego Gothica. Minąłbym się z prawdą, gdybym teraz napisał, że jak to zwykle w życiu bywa – twórcy fanów okłamali. Nie, nie okłamali nas. Ale bardzo poważnie minęli się z prawdą.

Uruchomienie pierwsze – gracz szuka swojej szczęki

Gdy pierwszy raz odpaliłem grę, gotów byłem bić pokłony ludziom z Piranha Bites do bladego świtu. Jak to mam w zwyczaju, włączyłem wszystkie efekty na maksimum – z założeniem, że później zmniejszę detale, jeśli będzie trzeba – i odpaliłem grę. Nie mam pojęcia, jak wyglądała moja mina w momencie, gdy uświadomiłem sobie, że to, co oglądam nie jest pre-renderem, a filmikiem opartym na silniku gry. Jestem jednak przekonany, że owa mina musiała być bardzo ciekawa i wymowna. Powiem Wam szczerze – z ręką na sercu – że grafika jeszcze nigdy na mnie nie zrobiła takiego wrażenia, jak właśnie wtedy. Jeszcze większy był szok, gdy skończył się film, a zaczęła się sama gra, która… wyglądała identycznie! Szczegółowe modele, świetne tekstury, rewelacyjna animacja ruchów, świetne wygładzanie krawędzi. Wymienię jeszcze kilka szczegółów technicznych i skończą mi się epitety! Tak się zapatrzyłem, że nawet dałem się pociąć orkom na kawałki (tak, gra zaczyna się od razu od ostrej walki). Gdy wywaliło mnie z powrotem do menu, musiałem poświęcić chwilę na zebranie myśli i ponownie odpaliłem kampanię.

Uruchomienie drugie – gracz zbiera się kupę

Tym razem, wiedząc już dobrze, co mnie czeka po filmie, przygotowałem się do starcia. Znów chciałem piać z zachwytu – walczyło mi się po prostu bajecznie! Bezimienny posłusznie słucha wydawanych przez nas rozkazów, siepiąc na lewo i prawo. Z radością przyjąłem krótkie uderzenia – przypominające trochę fechtunek – ukryte pod prawym przyciskiem myszy, co w serii jest nowością. Tak samo zresztą – jak się szybko przekonałem – cały system walki. Nie jest ona już tak statyczna, jak w poprzednich odsłonach. W zależności od stylu walki mamy możliwość korzystania ze sztychów, rozmaitych wirów bojowych, walki dwoma mieczami czy bronienia się tarczą. Nieźle rozwinięto również walkę dystansową, która nabrała pewnych oznak realizmu. Łuk trzeba zdecydowanie dłużej naciągać niż kiedyś, a i różnice w zadawanych obrażeniach w zależności od napięcia cięciwy znacząco się powiększyły. Ten sam los spotkał kuszę – zadaje kolosalne obrażenia, ale żeby jej użyć, trzeba jednak trochę czasu na to poświęcić. Oczywiście, wszystko to jest pięknie animowane.

Kolejna rzecz, która od razu przykuła moją uwagę, to muzyka. Nigdy w Gothicach nie było na co narzekać. Ale teraz, jest wręcz nad czym się zachwycać! Kolejne kawałki naprawdę wpadają w ucho, zmieniają się dynamicznie wraz z lokacjami i muszę przyznać, że naprawdę świetnie do nich pasują. To samo tyczy się melodii, przygrywającej podczas walki, która nieźle zagrzewa do boju. Choć tu mały minusik – utwory „waleczne” potrafią się czasem włączyć na jakiś czas, zanim dostrzeżemy zagrożenie, co niweluje efekt zaskoczenia. Skoro gra muzyka, to wiemy, że zaraz natkniemy się na coś, co chcę nas zabić – gdy w grze panuje noc, trochę to psuje wrażenia.

Dobrze, walka wygrana, łup zebrany – uznałem, że pora porozmawiać z ludźmi, których przed chwilą uratowałem. I to była pierwsza rzecz, która wzbudziła moje poważne podejrzenia i obudziła recenzencki instynkt. Starzy przyjaciele – Diego, Milten, Gorn i reszta paczki – z którymi przypłynęliśmy, skwitowała sytuację w jednym czy dwóch słowach i… sobie poszła. A gdzie ta gadatliwość Diego i jego cięte uwagi, znane z poprzednich części? Niestety, tak samo wyglądała konwersacja z tubylcami – krótkie dziękuję, idź to tu, to tam i do widzenia. Dalej było już tylko gorzej.

Uruchomienia kolejne – radość gracza jedzie po równi pochyłej

To przykre, ale najprzyjemniejsze zetknięcia z Gothiciem, to te kilka pierwszych. Trzeba Wam wiedzieć, że twórcy naprawdę postarali się o pięknie przygotowany i zróżnicowany świat. Dostajemy do zwiedzenia trzy całkowicie różne krainy: bujną Myrtanę, najbardziej przypominającą Khorinis z „dwójki”, mroźny Nordmar i pustynny Varant. Każde z tych miejsc ma charakterystyczną dla siebie florę i faunę, a nawet ubiór postaci. To wszystko robi niesamowite wrażenie do momentu, gdy… gracz się z tym opatrzy. Wiadomo, że wszelkie fajerwerki graficzne oraz te, związane z walką, wreszcie się znudzą – w końcu nie one są esencją cRPG. Niestety, okazuję się, że w Gothicu poza tymi właśnie elementami, za bardzo nic nie ma…

Fakt, do odwiedzenia zostało oddane w ręce graczy naprawdę dużo sporych lokacji – miast, wiosek, etc. Wypełnione one są po brzegi questami – na jedno miejsce przypada co najmniej po dziesięć. Ale… wszystkie są niemalże takie same! Gdy się wypełni zadania w dwóch, trzech miastach, to zna się praktycznie wszystkie typy wyzwań. Przynieś broń dla buntowników, zabij orki, wygraj na arenie, przynieś X starożytnych artefaktów dla kupców. A wszystko to trzeba robić po to, by mieć odpowiednio wysoką reputację. Gdy się już doczłapiemy do odpowiedniego pułapu, zyskujemy możliwość porozmawiania z szefem, a wraz z tym dwie drogi do wyboru. Albo go zabijemy (rośniemy w oczach buntowników) albo zabijemy wskazaną przez niego grupę osób (teraz okupanci nas lubią). I tak… przez całą grę.

Najgorsze w tym wszystkim jest chyba to, że zadania – nawet wątku głównego – praktycznie nie są opatrzone dialogami. Pojawiamy się w mieście, podchodzimy do dowolnego NPC-a, który posiada unikalne imię i bez ceregieli od razu mówi co lub kogo mamy zabić. Wyobraźcie sobie moje zaskoczenie, gdy po kilkudziesięciu godzinach gry odnalazłem wreszcie Xardasa, a dialog z nim zajął mi może ok. minuty. Tak samo było zresztą przy spotkaniu z królem Rhobarem. Fajnie, że jesteś, ale idź już zabić orki, co? A swoją drogą, biorąc pod uwagę fabułę poprzedniczek, fascynuje mnie, skąd wzięły się nagle ultra-inteligentne orki…

Takie silne skupienie na walce, obnaża, niestety, wszystkie niedopracowania i nielogiczności w jej systemie. Szybko się okazuje, że oferuje ona w rzeczywistości ładne efekty animacji, ale na pewno nie jakieś sensowne wyzwanie – czyste „klikanie na śmierć”. Zresztą, jest to również wina dennie zaprogramowanego AI. Otóż, gdy – dajmy na to – walczymy z gigantyczną (czyt. kilkadziesiąt) grupą orków czy innych wrogów, atakuje nas tylko… jeden przeciwnik na raz! Wiecie co to znaczy, prawda? Otóż to! Kolejni agresorzy podchodzą do Bezimiennego tylko po to, by zaraz umrzeć. W ten sposób wyzwanie niemalże nie istnieje. Nie ważne ilu wrogów mamy w danym mieście zabić i tak na raz będziemy walczyli tylko z jednym. Całe szczęście ta zasada nie dotyczy łuczników, kuszników i magów, przez co czasem jest choć ciut trudniej.

Ten sam proces tyczy się poniekąd grafiki. Im dłużej gramy, tym więcej niedopracowanych elementów widzimy. Jeszcze jestem w stanie jakoś wytrzymać fakt, że Bezimienny, biegnąc pod górę, nogi ma niemal non-stop pod ziemią. Ale za to nie wybaczę twórcom tego, że kusza przechodzi na wylot przez noszoną na plecach tarczę! Widok ten tak psuje efekt całości, że przerzuciłem się ostatecznie na łuk. Nie wierzę, że beta-testerzy pominęli to w swoich uwagach do bety…

Co się zaś tyczy niedopracowania… cóż – gra w Gothica III bez najświeższego patcha mija się momentami z celem. Save’y się psują, gra wypada do Windowsa, a i z wyświetlaniem tekstur dziwne rzeczy potrafią się dziać, gdy RAM się zapcha. Co prawda, łatka naprawia dużą część tych najbardziej uciążliwych błędów, ale to nie zmienia faktu, że Piranha Bites wypuściła na rynek towar po prostu wadliwy. Co więcej, ze względu na rozstanie się twórców z wydawcą JoWooD, raczej nie mamy co liczyć na inne patche, niż te zrobione przez fanów.

Ostatnim ciekawym zagadnieniem jest sam bohater. Otóż, byłem ciekawy, czy po raz trzeci w historii serii, zaczniemy rozgrywkę postacią zupełnie „zieloną”. Jak się okazało, twórcy wybrnęli z tego, próbując na początku stworzyć wrażenie jako takiej siły Bezimiennego. Właśnie do tego miała służyć walka z orkami, której wygranie nie stanowiło żadnego problemu. Sprawdziłem również statystyki – po 100 punktów siły i zręczności, czyli całkiem nieźle. Dziwne tylko, że poziom doświadczenia zerowy… Wszystko się wytłumaczyło, gdy trafiłem na pierwszego wilka i… okazał się kilka razy twardszy od owych orków. Uważam taką sytuację za lekkie oszustwo ze strony twórców, ale w summa summarum wybrnęli jakoś z tego problemu.

Uruchomienie ostatnie – śmiać się czy płakać…

Jak widać, twórcy nas nie okłamali – czegoś tak pięknego jeszcze na komputerze nie widziałem. Ale za to „trójka” do jakości poprzednich części serii ma się nijak. Bawiłem się dobrze, dopóki nie doszedłem do opisanego wyżej momentu totalnego znużenia powtarzalnością. Gothica III w zasadzie skończyłem tylko dlatego, że ostatecznie podszedłem do niego, jak do ładnie wyglądającego hack’n’slasha. To się dopiero nazywa degeneracja serii, nie?

2007-08-20

Neverwinter Nights 2 – W starym dobrym stylu!

N

Nie ukrywam, że na Neverwinter Nights 2 specjalnie nie czekałem. Na jedynce tak srodze się zawiodłem, że wyszedłem z założenia, iż lepiej nie dawać zbytniego kredytu zaufania sequelowi. Moje negatywne nastawienie trochę ostudził fakt, że za kontynuację odpowiedzialny był Obsidian, który przy okazji KotOR-a 2 udowodnił, iż „dwójki” są jego mocną stroną. Niemniej jednak, pierwsze odpalenie Neverwintera przyjąłem z rezerwą. Jak się okazało, maska chłodnego recenzenta-profesjonalisty szybko spadła mi z twarzy, gdyż już sam wstęp bardzo miło mnie zaskoczył. (więcej…)

Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze