Tomasz Kozioł

(Pop)kultura osobista

Najświeższe teksty

Wiem, że masz duszę, Jeremy Clarckson – wrażenia z lektury

W

Zdarzyło mi się kilka razy oglądać Top Geara – muszę przyznać, że chłopaki mają naprawdę niesamowite pomysły czasem. I oglądalność tak astronomiczną, że mogę sfinansować nawet najdziwniejsze koncepty (jak na przykład palenie, bodaj, Nissana Sunny silnikiem odrzutowca). A że w ręce wpadł mi zbiór felietonów Jeremyego Clarcksona, jednego z prowadzących, postanowiłem dać mu szansę.

Początkowo bawiłem się świetnie – żarty były świeże i, co najważniejsze, faktycznie zabawne. Każdy z felietonów – traktujących o kultowych, zdaniem autora, maszynach – bogaty był również w ciekawostki tak techniczne, jak i historyczne. W końcu wiem coś więcej o składach armii stron amerykańskiej i japońskiej z czasów końca II Wojny Światowej. Niestety, jest to danie, które powinno się jeść małymi kęsami (a ja je przetrawiłem w dwa dni…). Od połowy, każdy kolejny felieton robił na mnie wrażenie nie tylko coraz bardziej wtórnego, ale i… pisanego trochę na kolanie. Czyżby autor sam miał dosyć w pewnym momencie tematu, którego się podjął? (więcej…)

Wrzesień, Tomasz Pacyński – wrażenia z lektury

W

Miałem kiedyś okazję czytać „Smokobójcę” Tomasza Pacyńskiego – nie była to lektura szczególnie frapująca, ale za to w miarę wartka i przyjemna. Dlatego nie miałem też większych obaw przed zakupem „Września”, którego wypatrzyłem w nieprzyzwoicie niskiej cenie na straganie „Taniej książki”. Niestety, tej lektury nie mogę już opatrzyć tymi samymi epitetami, których użyłem przed chwilą w przypadku „Smokobójcy”…
Mija właśnie tydzień, odkąd skończyłem czytać ową powieść, i przyznam się szczerze, że już w tej chwili ciężko mi powiedzieć, o czym była. W pamięci pozostały przede wszystkim takie określenia, jak „bełkot” czy „psychologiczna mielizna”. Początkowo głównym bohaterem jest niejaki Wagner – nazywany wiedźminem ze względu na swój „zawód”. W powojennej Polsce ściga różne bestie, nie będące jednak mutantami, a „po prostu” żołnierzami, okupantami. Oczywiście, nie robi tego za darmo – inaczej nie mógłby się nazywać wiedźminem… Zanim jednak zdążyłem wciągnąć się w wątki z nim związane, do baru wszedł Kędzior – w tym miejscu autor uraczył nas obszerną retrospekcją na temat nowej postaci. Retrospekcja się skończyła i Kędzior miał już zająć miejsce przy stole obok Wagnera, gdy do knajpy wszedł Frodo (tak, był niski i przypominał hobbita…). Oczywiście, była to świetna okazja do kolejnej długiej retrospekcji, przybliżającej nam postać konusa. I tak w koło Macieju… W pewnym momencie nie wiedziałem już nawet, który fragment należy od „czasu rzeczywistego” powieści, a który jest jedynie przebłyskiem z przeszłości. (więcej…)

A Ty? Czy też jesteś n00bem?

A

Podczas licznych partii rozegranych ze znajomymi z grupy dziekańskiej (i Kirqiem) w Modern Warfare 2 naszło mnie pytanie. Co to znaczy być “n00bem”? Szczególnie w kontekście tego właśnie tytułu. Teoretycznie “n00bem” – czy też bardziej poprawnie “newbe” – jest osoba nowa w danym temacie, ewentualnie o bardzo ograniczonych umiejętnościach (powiedzmy sobie wprost – bez skilla). Natomiast w największym przeboju Infinity Ward, mam wrażenie, sytuacja jest dokładnie odwrotna. N00bami zostają Ci, którzy najbardziej efektywnie potrafią wykorzystać dostępne wyposażenie.
O co mi chodzi? Pewnie każdy z Was, kto miał okazję zetknąć się z MW2 (czy też niemalże każdym innym sieciowym shooterem), został przynajmniej raz nazwany “n00bem”. I to zapewne nie przez to, że drużyna straciła jeden z punktów kontrolnych w trybie dominacji przez jakieś wyjątkowo skiepszczone zagranie. Obstawiałbym, że zapewne mieliście “czelność” zabić kogoś z użyciem granatnika. Albo pistoletu maszynowego G18. Albo, o zgrozo, nożem. Ba, zdarzyło mi się kiedyś otrzymać tytuł “shotgun n00ba” ze względu na sam fakt, iż wyciąłem w pień trzech przeciwników kilkoma celnymi salwami z automatycznej strzelby. (więcej…)

Guitar Hero: Queen – zapowiedź

G

Ostatnie wieści ze świata gier muzycznych spod znaku Guitar Hero czy Rock Band sprawiły, że wyłem na całe mieszkanie „HELL YEEEAH!!!”. Ba, nawet myśl o sprzedaniu plastikowego wiosła poszła w odstawkę! Od jakiegoś czasu mówiło się, że Rock Band: Queen jest wielce prawdopodobny, gdyż Brian May – gitarzysta solowy legendarnej kapeli – prowadził na ten temat ponoć dosyć intensywne rozmowy z Harmonix. Teraz jednak, niby przypadkiem, podał trochę więcej informacji na ten temat. Czyżby Guitar Hero: Queen stało się faktem?

Podczas wywiadu dla szwedzkiego portalu informacyjnego DN, związanego z musicalem We Will Rock You, który wyruszył ostatnio w trasę koncertową, Brian May zdradził pewną informację na temat najbliższych planów. Otóż, powiedział ponoć: Wymyśliliśmy metodę, dzięki której użytkownicy będą mogli wziąć udział w graniu naszych koncertów. Więcej zdradzić nie mogę. To tajemnica. (tłum. muzyka.wp.pl) (więcej…)

cRPG – długie czy krótkie?

c

Przygotowując materiały dla Niezależnego Blogu Graczy, trafiłem na kolejny ze swoich starych tekstów, który uznałem za względnie warty odświeżenia. Kiedyś większość czasu spędzałem wyłącznie nad eRPeGami i – na przestrzeni ponad dekady – miałem raczej przekrojowe spojrzenie na ten gatunek, znałem wszystkie ważniejsze produkcje. Z tego też względu – patrząc na rozwój nurtu – zacząłem dostrzegać pewne tendencje, szczególnie związane ze stosunkiem długości gry do jej jakości. Wydaje mi się, że pytanie postawione w tytule jest aktualne do dziś (o ile da się jeszcze znaleźć jakiegoś eRPeGa, który mógłby zostać uznany za „długiego” w rozumieniu „starych norm”). Jako że tekst ma bodaj trzy lata, o Dragon Age’u nie ma najmniejszej wzmianki. O Mass Effectach też. (więcej…)

Afrosamurai – wrażenia z gry (X360)

A

Przez naprawdę długi czas polowałem na Afro Samuraja. Anime obejrzałem i, na swój sposób, zachwyciłem się nim – głównie za sprawą genialnego głosu Samuela L. Jacksona. Niestety, przygody z wersją interaktywną od początku były napiętnowane pechem – dwie pierwsze kopie, do których się dorwałem, nie chciały się odpalić. Za trzecim razem już się udało, ale wtedy, niestety, pożałowałem, że nie zatrzymałem się na drugiej próbie. Okazało się, że wadliwe płytki po prostu chciały mnie uchronić przed niechybnym zawodem, spowodowanym odpaleniem gry.

Afro Samurai w wersji „The Game” ma dwie zalety – oprawę graficzną i głos Samuela. Ta pierwsza, choć może się „pochwalić” licznymi niedociągnięciami, w ogólnym rozrachunku świetnie oddaje klimat anime. Zaś Samuel… cóż, to klasa sama dla siebie – tłumaczyć chyba nie trzeba. Niestety, cała reszta zawodzi już na całej linii. (więcej…)

Borderlands – wrażenia z gry (X360)

B

Niedawno miałem okazję spędzić kilka miłych godzin z Borderlands. Niestety, nie udało mi się dokończyć, gdyż płytkę musiałem oddać, ale wrażeń i refleksji związanych z rozgrywką nazbierało się całkiem sporo. Wystarczająco dużo, by zebrać je w postaci niniejszego tekstu.

Borderlands jest kolejną próbę połączenia mechaniki hack’n’slashy z widokiem z perspektywy postaci. Kiedyś było jeszcze Hellgate London, które zostało zabite przez wysokie opłaty abonamentowe i kilka wiader poważnych błędów programistycznych, jeśli pamięć mnie nie myli. Pomyli się jednak ten, kto pomyśli, że Borderlands to „takie Diablo FPP”, gdyż jednak różnice w światach przedstawionych są na tyle duże, by ciężko było mówić o jakichś podobieństwach koncepcyjnych. (więcej…)

Fatalne jaja, Michaił Bułhakow – wrażenia z lektury

F

Trzecią w te wakacje książką Bułhakowa, którą wziąłem na warsztat, były „Fatalne jaja”. Podobnie jak w „Psim sercu” tematem przewodnim są eksperymenty naukowe, które potrafią w nieoczekiwany sposób wpłynąć na ludzkie życie – szkodząc zamiast pomagać. W przeciwieństwie jednak do „Diaboliady”, satyra jest znacznie łatwiejsza do zrozumienia dla osób słabo wtajemniczonych realia Związku Radzieckiego.

Ponownie jednym z głównych bohaterów jest naukowiec. Wynalazł on specjalny rodzaj skondensowanego promienia świetlnego, który jest w stanie przyśpieszyć rozwój zwierząt i zmotywować jest do wzmożonej prokreacji. Cud techniki został przetestowany jednak jedynie na płazach i to w warunkach laboratoryjnych. Niestety, w Rosji wybuchła zaraza, która zdziesiątkowała pogłowie kur na farmach, zaś ów wynalazek wydaje się być cudownym remedium na zaistniały problem. Sęk w tym, że kąpani w gorącej wodzie towarzysze przez przypadek zaczęli naświetlać jaja węży, zamiast pozostałych w magazynach jaj kurzych…

„Fatalnych jaj” nie czyta się już aż tak przyjemnie, jak „Psiego serca”. Jest to jednak lektura znacznie przystępniejsza – jak już wspominałem we wstępie – od „Diaboliady”.

Drugi Fallout po latach

D

Niedawno dzieliłem się z Wami moimi przemyśleniami na temat ponownego spotkania z pierwszym Falloutem. Dziś zaś postanowiłem nakreślić kilka słów o jego – w mojej opinii – arcygenialnej kontynuacji. Zaznaczę, że do F2 usiadłem od razu z zainstalowanym Restoration Project 2.0, o którym jednak na razie nie będę się zbyt wiele rozpisywał, gdyż tę przyjemność zostawiam na kolejny tekst z cyklu „Falloutowych przemyśleń”. Na wszelki wypadek również nadmienię, iż granie z RP 2.0 na pokładzie oznacza obecność dzieci w grze, więc nie ominąłem żadnego z ważnych wątków (jak na przykład Ghost Farm). Zresztą, żadnego nieistotnego wątku też raczej nie pominąłem. W tej grze po prostu nie wypada…

Przy okazji ostatniego artykułu zdarzyło mi się, jak może zresztą pamiętacie, narzekać na pewne braki pierwszego Fallouta. Że w sumie trochę krótki, że zabrakło mi trochę „złych rzeczy” do zrobienia, że za łatwo rozwinąć wszechpotężną postać etc. Cóż, to wszystko przeminęło. Dla mnie F2 to gra idealna. Owszem, jakieś naprawdę pomniejsze drobnostki może by się znalazły. Może dałoby się do czegoś przyczepić. Ja jednak nie potrafię. Do dziś jestem pod wielkim wrażeniem tego, co zrobili twórcy. A wiele rzeczy zaczyna się doceniać dopiero przy którymś z rzędu podejściu. (więcej…)

Pierwszy Fallout po latach

P

Moja ostatnia przygoda z Falloutem była datowana jakoś na okolice roku 2007, jeśli się nie mylę. Wiele razy miałem ochotę do niego wrócić i jeszcze raz przespacerować się po Pustkowiach. Jak jednak pewnie część z Was się orientuje, pracowałem wówczas w portalu o grach i czas mi schodził na mieleniu nowości. Teraz, gdy miałem wreszcie czas, by ponownie zasiąść do pierwszego Fallouta, pewne wnioski nasunęły się od razu…
Faktycznie tęskniłem.

Syndrom legendy jest tu zupełnie nieobecny – nadal mnie ten tytuł fascynuje.
To jedna z najlepszych gier, z jakimi miałem styczność przez ostatnie lata. (więcej…)

Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze