Czasem, wybierając się do kina, człowiek po prostu zakłada, że trafi na film do cna beznadziejny, którego już na wstępie nic nie będzie w stanie uratować przed zapomnieniem. Jeśli trafi się na coś pokroju niedawnego „Skyline”, można mówić o samospełniającej się przepowiedni. Bywa jednak i tak, że stan faktyczny kompletnie widza zaskoczy i zaserwuje dwie godziny naprawdę dobrej rozrywki.
Uporajmy się najpierw z pewnymi faktami. Nie wiem, jak Wy, ale ja się spodziewałem opowieści w skali makro, a nie mikro. Szczerze mówiąc, właśnie to sugerował mi tytuł i trailery. Myślałem, że „Inwazja” będzie nudnawym, boguojczyźnianym zapisem walki dzielnych Stanów Zjednoczonych z kosmicznym najeźdźcą – bez ogniskowania się na jednostkach, tylko, na przykład, na ogóle działań polowych. Okazało się jednak, że jest inaczej, a głównym bohaterem jest batalion marines, który został wysłany z misją ratowania cywili z obszaru zagrożonego bombardowaniem. Efekt tego zabiegu zaś jest taki, że otrzymaliśmy dynamiczny, świetnie nakręcony film wojenny, w którym bohaterowie nie walczą z braćmi innej narodowości, a z obcymi. I mogę spokojnie powiedzieć, że wyszło naprawdę świetnie. Ucieszył mnie właśnie fakt, że „Inwazja” skupiła się na żołnierzach, a nie po raz kolejny na losie szarych zjadaczy chleba, jak to miało miejsce chociażby we wspomnianym wcześniej „Skyline”. (więcej…)