Tomasz Kozioł

(Pop)kultura osobista

Najświeższe teksty

Inwazja: Bitwa o Los Angeles – więcej takich inwazji!

I

Czasem, wybierając się do kina, człowiek po prostu zakłada, że trafi na film do cna beznadziejny, którego już na wstępie nic nie będzie w stanie uratować przed zapomnieniem. Jeśli trafi się na coś pokroju niedawnego „Skyline”, można mówić o samospełniającej się przepowiedni. Bywa jednak i tak, że stan faktyczny kompletnie widza zaskoczy i zaserwuje dwie godziny naprawdę dobrej rozrywki.

Uporajmy się najpierw z pewnymi faktami. Nie wiem, jak Wy, ale ja się spodziewałem opowieści w skali makro, a nie mikro. Szczerze mówiąc, właśnie to sugerował mi tytuł i trailery. Myślałem, że „Inwazja” będzie nudnawym, boguojczyźnianym zapisem walki dzielnych Stanów Zjednoczonych z kosmicznym najeźdźcą – bez ogniskowania się na jednostkach, tylko, na przykład, na ogóle działań polowych. Okazało się jednak, że jest inaczej, a głównym bohaterem jest batalion marines, który został wysłany z misją ratowania cywili z obszaru zagrożonego bombardowaniem. Efekt tego zabiegu zaś jest taki, że otrzymaliśmy dynamiczny, świetnie nakręcony film wojenny, w którym bohaterowie nie walczą z braćmi innej narodowości, a z obcymi. I mogę spokojnie powiedzieć, że wyszło naprawdę świetnie. Ucieszył mnie właśnie  fakt, że „Inwazja” skupiła się na żołnierzach, a nie po raz kolejny na losie szarych zjadaczy chleba, jak to miało miejsce chociażby we wspomnianym wcześniej „Skyline”. (więcej…)

Rango – animacji ziemia obiecana

R

Z roku na rok wysyp animacji robi się coraz większy, lecz, niestety, jak to zwykle w biznesie bywa – za ilością wcale niekoniecznie musi iść jakość. Duża część wypuszczanych rokrocznie filmów nie-aktorskich nastawiona jest tylko na wyciągnięcie kasy z naszych portfeli, bez pozostawiania jakichkolwiek wspomnień w naszych głowach. Na szczęście raz na jakiś czas pojawia się film, który nie tylko jest bardzo dobry czy wręcz wyśmienity, ale też przynosi ze sobą powiew świeżości. Przed Państwem „Rango”!

Łamanie schematów zaczyna się już na etapie samej fabuły. Bohaterem filmowego seansu jest tytułowy Rango, który miał tę nieprzyjemność, że jego dotychczasowy dom – terrarium konkretnie – zaliczył bliskie spotkanie trzeciego stopnia z betonową autostradą. (więcej…)

Sala samobójców – dowód, że Polak potrafi

S

Niedawno widziałem w kinie „Wojnę żeńsko-męską”, po której zaklinałem się, że przez dłuższy czas nie obejrzę żadnego polskiego filmu. Na nic jednak zdały się moje silne postanowienia, gdyż akurat na srebrnych ekranach zawitała produkcja, która naprawdę mnie sobą zaciekawiła.

Głównym bohaterem jest niejaki Dominik, który, na moje oko, jest emo. A przynajmniej, jest stereotypowym emo – maluje włosy, paznokcie, oczy, garbi się, ma zapadniętą klatkę i płacze od okazji do okazji. Oczywiście, jest również niezrozumiany przez świat, co boli go tym bardziej, że ponoć jest i czulszy, i wrażliwszy od otaczających go szarych zjadaczy chleba. Po kilku niemiłych przeżyciach w szkole, postanawia się zamknąć w pokoju i kontynuować życie już tylko wirtualnie. W jednej z wieloosobowych gier – tak zwanych MMO od Massive Multiplayer Online – poznaje ludzi, którzy, podobnie jak on, są niezrozumieni przez otocznie. Sęk w tym, że większość z jego nowych znajomych marzy o samobójstwie. (więcej…)

Wojna żeńsko-męska – kolejny powód, żeby unikać polskich filmów?

W

Raz na jakiś czas czuję potrzebę – na ogół zgubną – żeby zobaczyć, co też tam słychać w naszym rodzimym kinie. Niestety, najczęściej trafiam tak, że później przez kolejne pół roku, jeśli nie dłużej, nie chcę nawet patrzeć w kierunku polskiej produkcji, a co dopiero ją w pełni oglądać. Moje ostatnie posiedzenie przed srebrnym ekranem ponownie zakończyło się właśnie taką reakcją alergiczną.

Widzieliście może trailer tego filmu? Ja tak. I dodam, iż dla zasady nie czytam zbyt dużo o filmach przed ich premierą, ponieważ niektórzy ludzie mają chyba sadystyczną przyjemność z informowania innych o tym, kto zabił. Z trailera wywnioskowałem więc, że będzie to film o kobiecie, która podejmuje się pisania felietonów o seksie, nie mając o tym temacie, delikatnie mówiąc, bladego pojęcia. Brzmiało całkiem nieźle i nieskomplikowanie. Liczyłem na prostą i lekką komedię obyczajową z naprawdę dobrą obsadą. Łudziłem się, że jakiś rodzimy reżyser w końcu stworzył coś, co jest po prostu strawne i może dostarczyć prostej rozrywki. Dopiero, gdy osiągniemy to niezbędne minimum w sztuce kręcenia filmów, powinniśmy sięgać po jakieś ambitniejsze tematy. (więcej…)

Objawienie, Drew Karpyshyn – Mass Effect w literaturze po raz pierwszy

O

Przyznaję się, że o przetłumaczeniu książek z uniwersum Mass Effect na nasz rodzimy język dowiedziałem się dopiero przy okazji premiery bodaj drugiej części. Los jednak chciał, że byłem już przygotowany do czytania „Objawienia” po angielsku i postanowiłem się tej opcji trzymać. Gdyby książka okazała się czy to fabularnie, czy też warsztatowo totalną stratą czasu, przynajmniej mógłbym się pocieszyć szlifowaniem języka Shakespeara.

Jak się jednak okazało, książka stratą czasu zdecydowanie nie była. I to mimo faktu, że napisał ją człowiek odpowiedzialny za „powieść” „Wrota Baldura: Tron Bhaala”… Tak, ten sam! Wydaje się niemożliwym, by ktoś taki spłodził cokolwiek zjadliwego? Cuda, na szczęście dla mnie i innych czytelników, jednak się zdarzają. (więcej…)

Jestem numerem cztery – kolejna historia kolejnego Supermana

J

Micheal Bay wyprodukował już naprawdę sporo głośnych, popcornowych filmów. Efekty jego pracy są najróżniejsze, ale na ogół można liczyć na całkiem niezłą i obrzydliwie głupią zabawę. Tak jest właśnie z jego najnowszym filmem, który klisze zjada na śniadanie i popija je efektami specjalnymi.

Historia do złudzenia przypomina wszystko to, co widzieliśmy już w całej masie innych produkcji. Jest to tradycyjny motyw nastolatka obdarzonego z tego czy innego powodu nadprzyrodzonymi mocami. Akurat w tym konkretnym przypadku mamy do czynienia z niejakim Johnem (Alex Pettyfer), który postanowił wcielić się w lokalnego Supermena, przybywając z innej planety. Sęk w tym, że na początku było łącznie dziewięć osób podobnych do niego, a teraz zostało już tylko sześć. Pierwsze trzy niestety zostały upolowane przez agresorów, którzy wcześniej zniszczyli rodzinny glob Johna, a teraz chcą się uporać z niedobitkami. (więcej…)

Agent JFK #1: Przemytnik, Miroslav Żamboch – Quo vadis, Żamboch?

A

Z lekturą każdej kolejnej książki Miroslava Żambocha robi mi się coraz bardziej… smutno. To facet, który napisał kiedyś nietuzinkowego „Sierżanta”, proste, ale nieziemsko wciągające „Bez litości” czy uwielbiane przeze mnie „Na ostrzu noża” z Koniaszem w roli głównej. Naprawdę, jeśli nie znacie tych książek, a lubicie przygodową fantastykę, polecam sięgnąć po nie. Po tych powieściach coś się stało… Co? Nie wiem. Może Żamboch zakochał się sam w sobie? Możliwe. Grunt, że zaczęły pojawiać się takie potworki, jak „Wylęgarnia” czy, o zgrozo, „Mroczny zbawiciel”. A teraz „Agent JFK”… Do dziś nie wierzę, że to, co przeczytałem, nie tylko ktoś napisał, ale – co więcej – że ktoś to wydał… (więcej…)

Lalande 21185, Janusz A. Zajdel – czyli zapis przygód z galaktycznych ekspedycji

L

Janusz A. Zajdel jest jednym z moich ulubionych polskich pisarzy. Jakby się nad tym głębiej zastanowić… jest jednym z moich ulubionych pisarzy w ogóle. Potrafił łączyć intrygujące wątki socjologiczne z własnymi przemyśleniami na ich temat i przeplatać jest z fantastyką naukową, osiągając po prostu wybuchowe mieszanki. Ta charakterystyka tyczy się jednak jego późniejszych, najpopularniejszych książek, podczas pracy nad którymi miał już wyrobiony warsztat. Jesteście ciekawi, jak wyglądały jego pierwsze kroki w pisarskim świecie?

„Lalande 21185” zostało napisane w roku… 1965. Czyli blisko dwie dekady przed „Paradyzją”. Nikogo chyba nie zaskoczy fakt, iż różnicę widać gołym okiem. Choć przyznaję również, że gdybym moje pierwsze powieści – które może kiedyś powstaną – były na podobnym poziomie co „Lalande 21185”, wcale bym się na siebie za to nie obraził. Wręcz przeciwnie. (więcej…)

Burleska – tak powinno wyglądać każde muzyczne show

B

Kocham filmy muzyczno-taneczne i się z tym nie kryję, ani się tego nie wstydzę. Z chęcią chodzę na wszlekie „Step upy” i „Street Dance’y”, pod warunkiem, że nie mają zbyt rozbudowanej fabuły, ale za to są naszpikowane efekciarskimi choreografiami i miłą dla ucha muzyką. Nie było dotąd jednak naprawdę dobrej produkcji w klimatach nie tylko tanecznych, ale również wokalnych. Nie było do dziś, a raczej do dnia premiery „Burleski”.

Historia jest bardzo prosta. Poznajemy Ali (Christina Aguilera) dokładnie w momencie, kiedy postanawia zerwać ze swoim szarym, podmiejskim życiem i pracą za ladą. Wyjeżdża do Los Angeles, żeby skorzystać z talentów, którymi została obdarowana – innymi słowy: chce tańczyć i śpiewać na estradzie. Dowolnej estradzie, na początek może być wszystko. O pracę nie jest łatwo, ale ostatecznie udaje jej się zahaczyć w lokalu o wdzięcznej nazwie „Burleska”, będącej czymś na kształt nocnego klubu dla dżentelmenów. (więcej…)

Burzowe Kocię, Maja Lidia Kossakowska – w świecie fantazji nie dzieje się najlepiej

B

Jako że postanowiłem przeczytać całą tetralogię „Upiór Południa”, przyszła pora na podsumowanie wrażeń z trzeciego tomu. Ponownie pojawia się motyw samotnego mężczyzny, walczącego nie tylko z upiorami własnej przeszłości, ale i teraźniejszymi problemami. W porównaniu do „Czerni” i „Pamięci umarłych”, to właśnie „Burzowe Kocię” jest najbardziej naszpikowane fantastyką. Tym razem naszym głównym bohaterem jest niejaki Troyden – znany również jako Jakub – weteran walk po stronie sił USA. Niestety, ostatnią akcję bojową przypłacił zdrowiem nie tylko fizycznym, ale po części też psychicznym. Wiedząc, że nie jest z nim szczególnie dobrze, początkowo nie przejmuje się dosyć specyficzną wizją… (więcej…)

Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze