Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

CategoryOstatnio czytane

Czerń, Maja Lidia Kossakowska – czyli jak sprzedać strumień własnych myśli

C

Mam za sobą pierwszą część tetralogii „Upiór południa”. Powiem tak, gdybym po Teście Jednej Strony nie dowiedział się, że kolejne odsłony są napisane innym językiem, na pewno bym się za nie nie zabrał.

„Czerń” to… to… to… Ekhm. Nie wiem, co to. Gdybym miał się pokusić o jakieś określenie tego, co wyszło spod palców (tudzież: spod pióra) Mai Lidii Kosakowskiej, powiedziałbym, że to zapis w skali jeden do jednego jej strumienia myśli. Gdzieś w tle przewija życiorys reportera wojennego, pracującego na terenie Afryki, którego ścigają jego prywatne demony przeszłości. Dosłownie i w przenośni. (więcej…)

StarCraft: W cieniu Xel’Nagi, czyli o tym, co Protossi robili z Terranami

S

„Shadow of the Xel’Naga” – tak, jak opisywane przeze mnie wcześniej „Uprising”„Liberty’s Crusade” – należy do cyklu StarCraft Archive. Jak się jednak przy okazji tej powieści okazuje, ów cykl nie składa się na jedną historię. „W cieniu Xel’Nagi” jest opowieścią zupełnie niezależną od pozostałych i, co więcej, nie jest oparte na żadnej z kampanii, lecz wypełnia lukę między podstawką, a dodatkiem „Brood War”.
Tym razem akcja przenosi się na planetę Bhekar Ro, do miasta Free Haven. Od razu zaznaczę, to nie jest to to samo Haven, które znamy z drugiej części gry. Początkowo miałem nadzieję na taki „smaczek” dla fanów, lecz niestety – są to miejscówki zupełnie od siebie niezależne. Życie na wspomnianym Bhekar Ro nie jest tak proste, jak koloniści początkowo sądzili. Postanowili uciec spod jarzma Konfederacji, skuszeni dobrami naturalnymi planety. Okazało się jednak, że w parze z wysokim nasyceniem złóż minerałów idzie również duża ilość burz i huraganów. (więcej…)

Saga o Ludziach Lodu: Zauroczenie, Margrit Sandermo – magia tej serii gdzieś mi umknęła

S

Zachęcony licznymi pozytywnymi opiniami, postanowiłem w końcu spróbować swoich sił z – poniekąd – legendarną sagą o Ludziach Lodu. O potencjalnej jakości świadczą już same oceny na LubimyCzytac.pl – kilkaset ocen, średnia w okolicach 4.0, autorka najwyraźniej ma się czym pochwalić. W tym kontekście fascynowało mnie jednak samo wydanie sagi – swego czasu zajął się tym bodaj Fakt, oferując oprawę prawdziwie… harlequinową. Siłą rzeczy, nie widziałem, czego się spodziewać, ale mimo wszystko miałem wielką nadzieję na fantastykę, gdyż romans (i to w takim ujęciu) zupełnie nie jest czymś, co by mnie interesowało. (więcej…)

Alpha Team, Robert J. Szmidt – wrażenia z lektury

A

Po raz kolejny miałem wrażenie, iż Fabryka Słów miała ochotę mnie – jako swojego czytelnika – po prostu naciąć. Gdy zacząłem lekturę „Alpha Team”, pierwsze opowiadanie wydawało mi się dziwnie znajome. Po przewertowaniu paru stron okazało się, że nie ma się czemu dziwić – toż to wstęp do „Apokalipsy według Pana Jana”…
Tak, Fabryka Słów przedrukowała w „Alpha Team” część innej powieści, nawet nie uprzedzając czytelnika. Na szczęście, pozostałe pozycje w zbiorze nie grożą już takim zawodem – nie zmienia to jednak faktu, iż czytelnikom „Apokalipsy…” automatycznie odpada ok. 20% zawartości książki. Innymi słowy: taki zakup przestaje się opłacać, a w przypadku wyłożenia gotówki bez pełnej świadomości zawartości można poczuć się trochę oszukanym. (więcej…)

Toy Land, Robert J. Szmidt – wrażenia z lektury

T

„Toy Wars” było najgorszą książką, jaką przeczytałem w zeszłe wakacje. Nie myślałem, że Ziemiański byłby w stanie napisać coś tak absurdalnie beznadziejnego. Udało mu się jednak mnie zaskoczyć – napisał. W tym roku postanowiłem więc sprawdzić, czy z tak marnego tematu, jakim jest uniwersum „Toy Wars”, da się wyciągnąć coś sensownego. Tego wyzwania podjął się Robert J. Szmidt – pisarz, którego bardzo sobie cenię, nawiasem mówiąc: kolega Ziemiańskiego. I ponownie jestem pod wrażeniem – „Toy Land” czytało się naprawdę przyjemnie.

Trzeba tu jednak zaznaczyć od razu – „Toy Land” z „Toy Wars” ma naprawdę mało wspólnego. Główna bohaterka pierwowzoru – Toy – przewija się tylko raz, i to w retrospektywnym, króciutkim dialogu. Głównym bohaterem jest Pat Dante, czyli bohater drugoplanowy z poprzedniej części. Ale! Tutaj również Szmidtowi udało się odciąć od dorobku Ziemiańskiego, przerzucając Dantego w odległą przyszłość za sprawą karnej hibernacji. Innymi słowy – z „Toy Wars” nie zostało tutaj nic. Powieść mogłaby się nazywać równie dobrze „Lego Land” i nikt by nie zauważył. Szmidt sprytnie pozbył się kłopotliwego bagażu, jednak… powstaje pytanie – po co? Skoro chciał napisać coś, co faktycznie z powieścią Ziemiańskiego nie ma większego związku, nie mógł sobie po prostu wybrać innego imienia dla głównego bohatera? Zupełnie nie rozumiem tego zabiegu. (więcej…)

StarCraft: Liberty’s Crusade, Jeff Grubb – wrażenia z lektury („Krucjata Liberty’ego”)

S

Byłem ciekaw, czy wszystkie książki osadzone w uniwersum StarCrafta będą przypominały skrypt napisany na podstawie rozegrania fragmentu kampanii w grze. „Liberty’s Crusade” – tudzież „Krucjata Liberty’ego”, akurat ta książka została u nas wydana – pokazuje, że… i tak, i nie.

Czemu? Otóż, fragmenty, w których Jeff Grubb mógł popuścić wodzy wyobraźni – stworzyć własnych bohaterów i nowe sytuacje – wypadły naprawdę ciekawie. Postać Michaela Liberty’ego jest naprawdę barwna i niezwykle łatwo przyszło mi utożsamienie się z nią, odniesienie się do niej. O dziwo, Grubb wybrnął również obronną ręką z wyzwania zarysowania sylwetki Jima Raynora, który jest przecież głównym bohaterem serii. Najgorzej wypadły fragmenty, które musiały stricte trzymać się wydarzeń z pierwszej kampanii podstawowej wersji StarCrafta. Akcja książki zaczyna się chwilę przed inwazją Zergów na Mar Sarę a kończy… no właśnie, i tu mam dylemat. Jeśli ktoś nie grał, a i tak jest zainteresowany całkiem przyzwoitym czytadłem S-F, dostałby właśnie gigantycznego spoilera. Zróbmy więc tak – akcja „Liberty’s Crusade” kończy się na chwilę przed finałem wspomnianej pierwszej kampanii znanej z gry. (więcej…)

Społeczeństwo Internetu, Ryszard Tadeusiewicz – wrażenia z lektury

S

Przygotowując się się do obrony pracy dyplomowej, wziąłem się – na wszelki wypadek – za lekturę „Społeczeństwa Internetu”. Powiem wprost, jeśli czytaliście Castellsa, Wallace i Jenkinsa, to Tadeusiewicza możecie spokojnie sobie odpuścić. Czemu?

„Społeczność Internetu” łączy w sobie kwestie poruszane na łamach „Psychologii Internetu” P. Wallace, „Galaktyki Internetu” M. Castellsa i „Kultury konwergencji” H. Jenkinsa. Może to być ciekawa lektura dla osoby, która dopiero rozpoczyna swoją przygodę z literaturą fachową na temat Internetu. Wszystkie trzy zakresy tematyczne są jednak, siłą rzeczy, potraktowane znacznie mniej szczegółowo niż u wymienionych przed chwilą autorów.

Jeśli zaś interesuje Was historia Internetu w Polsce i na świecie, w sieci znajdziecie opracowania równie dobre, jeśli nie lepsze. W tym zakresie polecam szczególnie dwa artykuły T. O’Reilly’ego („What is Web 2.0” i „Web Squared”) oraz, na przykład, polski rys historyczny opublikowany na stronie krakowskiego WSP. (więcej…)

StarCraf: Uprising, Mickey Neilson – wrażenia z lektury

S

Sięgnięcie po „StarCraft: Uprising” spowodowane było kilkoma czynnikami. Po pierwsze, sporą część mojego wolnego czasu pożera ostatnio granie w najnowszego RTS-a od Blizzarda, jak i ogólny nawrót miłości do wszystkiego, czego panowie z Zamieci się tkną. Po drugie, uznałem, że najwyższa pora zacząć czytać książki po angielsku, żeby znajomość tegoż języka za bardzo mi nie skostniała. Po trzecie wreszcie – podczas wycieczki po Hawajach udało mi się zakupić czytnik ebooków po bardzo atrakcyjnej cenie (test Sony PRS-300 a.k.a. „Pocket” już niebawem na moim blogu). A to narzędzie wręcz idealne do czytania książek w języku innym niż polski, które w naszym kraju są albo niemożliwe do zakupienia, albo bardzo drogie (w stosunku do ceny książki „tradycyjnej”).

Tak więc zaczęła się moja przygoda z literackim aspektem świata StarCrafta. Zapewne co jakiś czas będę Was bombardował podobnymi tekstami, gdyż książek takich mam do przeczytania 12. I to osadzonych w samym jeno uniwersum SC! A do tego są jeszcze powieści ze świata Diablo, Warcrafta, Gears of War czy Halo. Więc na brak lektury przez najbliższy rok na pewno nie będę narzekać. (więcej…)

Wiem, że masz duszę, Jeremy Clarckson – wrażenia z lektury

W

Zdarzyło mi się kilka razy oglądać Top Geara – muszę przyznać, że chłopaki mają naprawdę niesamowite pomysły czasem. I oglądalność tak astronomiczną, że mogę sfinansować nawet najdziwniejsze koncepty (jak na przykład palenie, bodaj, Nissana Sunny silnikiem odrzutowca). A że w ręce wpadł mi zbiór felietonów Jeremyego Clarcksona, jednego z prowadzących, postanowiłem dać mu szansę.

Początkowo bawiłem się świetnie – żarty były świeże i, co najważniejsze, faktycznie zabawne. Każdy z felietonów – traktujących o kultowych, zdaniem autora, maszynach – bogaty był również w ciekawostki tak techniczne, jak i historyczne. W końcu wiem coś więcej o składach armii stron amerykańskiej i japońskiej z czasów końca II Wojny Światowej. Niestety, jest to danie, które powinno się jeść małymi kęsami (a ja je przetrawiłem w dwa dni…). Od połowy, każdy kolejny felieton robił na mnie wrażenie nie tylko coraz bardziej wtórnego, ale i… pisanego trochę na kolanie. Czyżby autor sam miał dosyć w pewnym momencie tematu, którego się podjął? (więcej…)

Wrzesień, Tomasz Pacyński – wrażenia z lektury

W

Miałem kiedyś okazję czytać „Smokobójcę” Tomasza Pacyńskiego – nie była to lektura szczególnie frapująca, ale za to w miarę wartka i przyjemna. Dlatego nie miałem też większych obaw przed zakupem „Września”, którego wypatrzyłem w nieprzyzwoicie niskiej cenie na straganie „Taniej książki”. Niestety, tej lektury nie mogę już opatrzyć tymi samymi epitetami, których użyłem przed chwilą w przypadku „Smokobójcy”…
Mija właśnie tydzień, odkąd skończyłem czytać ową powieść, i przyznam się szczerze, że już w tej chwili ciężko mi powiedzieć, o czym była. W pamięci pozostały przede wszystkim takie określenia, jak „bełkot” czy „psychologiczna mielizna”. Początkowo głównym bohaterem jest niejaki Wagner – nazywany wiedźminem ze względu na swój „zawód”. W powojennej Polsce ściga różne bestie, nie będące jednak mutantami, a „po prostu” żołnierzami, okupantami. Oczywiście, nie robi tego za darmo – inaczej nie mógłby się nazywać wiedźminem… Zanim jednak zdążyłem wciągnąć się w wątki z nim związane, do baru wszedł Kędzior – w tym miejscu autor uraczył nas obszerną retrospekcją na temat nowej postaci. Retrospekcja się skończyła i Kędzior miał już zająć miejsce przy stole obok Wagnera, gdy do knajpy wszedł Frodo (tak, był niski i przypominał hobbita…). Oczywiście, była to świetna okazja do kolejnej długiej retrospekcji, przybliżającej nam postać konusa. I tak w koło Macieju… W pewnym momencie nie wiedziałem już nawet, który fragment należy od „czasu rzeczywistego” powieści, a który jest jedynie przebłyskiem z przeszłości. (więcej…)

Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze