Tworząc – czy może raczej odtwarzając – swoją listę książek przeczytanych w roku 2010 zaskoczyło mnie, jak dużo było między nimi powieści mistrza Pratchetta. Łącznie osiem. W tym roku aż tak nie szaleję, ale w ciągu wakacji przeczytałem kolejne trzy pozycje. Wziąłem się za wszystkie „Księgi Nomów”, czyli „Nomów Księga Wyjścia”, „Nomów Księga Kopania” oraz „Nomów Księga Odlotu”. Tak jak na przykład „Maurycy i jego uczony szczury”, tak i przygody Nomów są skierowane do trochę młodszych, nastoletnich odbiorców, w przeciwieństwie do zdecydowanej większości powieści – dajmy na to – ze Świata Dysku.
I co ciekawe, czytało się super. Owszem, żarty były mniej odważne, ale też nie wszystkie. Kocham sposób, w jaki Pratchett bawi się słowem i jak potrafi na nowo opisać to, co znam na co dzień. Uwielbiam tekst o tym, czemu w sytuacji zagrożenia ma się wrażenie, że czas zwolnił. Ponieważ zmysły chcą wpakować w siebie jak najwięcej, póki jeszcze mają okazję. Kocham Pratchetta. (więcej…)