Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

CategoryRecenzje książek

Sopel, cz. II, Paweł Kornew – Akcję czas zacząć

S

O ile nie lubię dzielenia na części powieści, które w oryginale zostały wydane w formie jednotomowej, o tyle muszę przyznać, że ów zabieg – skoro już najwyraźniej był konieczny z punktu widzenia polskiego rynku księgarskiego – wyszedł Fabryce Słów całkiem zgrabnie. Pierwsza część „Sopla”, choć nie brakowało w niej przelewu krwi, miała ogólnie dosyć spokojny wydźwięk. Autor zapoznawał nas z głównym bohaterem, jego otoczeniem i wprowadzał powoli w tajniki Przygranicza. Tak się złożyło, że część druga rzuca nas prawie od razu w wir akcji. I to naprawdę intensywnej.

Sopel, zwany też Śliskim, wyrusza na rajd na odległą północ, żeby tam prześledzić ruchy osobników, które z braku lepszego określenia, można chyba po prostu nazwać mutantami. Po wykonaniu zadania ma, rzecz jasna, wrócić do Fortu i zdać raport. Przynajmniej tak brzmi oficjalna wersja. Nieoficjalnie, Sopel ma wrażenie, że wszyscy chcą go stuknąć. Nie podoba mu się ani skład przydzielonej drużyny, ani zadanie, które robi wrażenie cokolwiek bezsensownego. Co więcej, ma dziwne wrażenie, że zaskakująco dużo osób interesuje się nożem, który nabył kilka tygodni wcześniej zupełnym przypadkiem. (więcej…)

Sopel (część I), Paweł Kornew – Mroźna postapokalipsa

S

Jako że naprawdę bliskie są mi klimaty postapokalipsy – głównym winowajcą w tym zakresie jest Fallout – za powieści Pawła Kornewa zabrałem się z miła chęcią. Z tego, co słyszałem, jego seria książek o niejakim Soplu, znanym też jako Śliski, jest naprawdę udana i została dobrze przyjęta. Cóż, pomyślałem, że trzeba się przekonać samemu, w szczególności, że od „Samotności anioła zagłady” nie czytałem chyba nic osadzonego w zniszczonym wojną świecie (a jak powszechnie wiadomo – wojna nigdy się nie zmienia).
Jako się rzekło, głównym bohaterem jest niejaki Sopel. Mogłoby się wydawać początkowo, że to nawet spokojny człowiek, lecz z czasem taki obraz tegoż jegomościa zostaje brutalnie rozwiany. Z braku lepszych rzeczy do roboty postanowił zarabiać na życie, patrolując Przygranicze. Jest w tym dobry i na przetrwaniu do kolejnego wschodu słońca zna się jak mało kto. Niestety, Śliski zaczyna mieć wrażenie, że nie wszystkim podoba się fakt, iż nie kopnął jeszcze w kalendarz. Z jednej strony musi uważać na typowe zagrożenia każdego członka patrolu – bestie i dojmujące zimno. Z drugiej strony, musi ciągle kontrolować, kogo ma za swoimi plecami. (więcej…)

Diablo III: Zakon – Kiedyś kościółek z dużą piwnicą na wino, teraz świat

D

Miałem okazję czytać już dwie książki z uniwersum Diablo i zawsze miałem wrażenie, że raczej nic w tym świecie sensownego osadzić się nie da. Pierwsza część „Birthright” miała swoje zalety, ale równie dobrze mogła się rozgrywać w dowolnym innym uniwersum fantasy, a „Dziedzictwo krwi”… cóż, to był po prostu dramat na miarę książkowej wersji „Baldur’s Gate”. I teraz przyszła pora na „Zakon”, czyli powieść napisaną i wydaną specjalnie z okazji premiery trzeciej części gry. Doświadczenie mi pokazywało, że ostatnie powieści Blizzarda, nawet jeśli nie powalały od strony literackiej, były miłym kąskiem dla fanów ich gier. Tak było z „Heaven’s Devils”, „Devil’s Due” czy „Nova”. Czy tak jest też i tym razem?

Na początku trzeba się rozprawić z kwestią, którą zawsze staram się przy okazji „growych” książek poruszyć – to nie jest powieść skierowana do wszystkich. Przyjemność z lektury, co do zasady, znajdą tylko fani danej gry, dla reszty zaś może to być niezrozumiały bełkot. Jak dotąd na mojej liście jest tylko jeden wyjątek i jest to „Speed of Darkness”, który wydawał mi się nie tylko perełką dla graczy, ale też ogólnie przyzwoitym S-F. „Zakonu” nie zamierzam oceniać jako typowej książki fantasy – pierwszeństwo ma przede wszystkim frajda, jaką mogą z niej czerpać fani gry i tego będę się trzymał. Co nie znaczy, że o warstwie literackiej tez nie wspomnę paru słów. (więcej…)

Niuch, Terry Pratchett – Gorzki smak Świata Dysku

N

Świat Dysku od samego początku jest dla mnie bardzo ciekawą przygodą literacką. Zacząłem czytać książki należące do tego cyklu gdzieś osiem lat temu i przez ten czas zdążyłem poznać zdecydowaną większość z nich. Z Terrym Pratchettem spędzałem praktycznie wszystkie urlopy i wakacje, na ogół biorąc ze sobą przynajmniej jedną powieść jego autorstwa. Dzięki temu widziałem nie tylko, jak rozwija się to unikalne uniwersum, ale też – jak mi się wydaje – jak zmienia się sam autor. Spokojnie mogę powiedzieć jedno – od „Koloru Magii” do „Niucha” bardzo wiele się zmieniło.
Przyzwyczaiłem się, że powieści należące do cyklu Świat Dysku w ciągu ostatnich lat zaczęły uderzać w – może nie tyle poważniejszy ton co raczej – poważniejsze tematy. Pratchett zaczął brać na warsztat kolejne instytucje państwowe czy zjawiska społeczne, analizując je w swoim stylu, przy okazji niesamowicie pogłębiając swoje uniwersum. I tak dostaliśmy cały cykl o Straży Miejskiej, który przeżył metamorfozę nie mniejszą od tej, która dotknęła cały Dysk. Dostaliśmy też rewelacyjne „Piekło pocztowe” i „Świat finansjery”. „Niuch” zaś przynosi… gorycz, chyba jako pierwsza z powieści mistrza Pratchetta. Przynajmniej w takim wymiarze. (więcej…)

Tęsknota atomów – Niespełniony fizyk na tropie aniołów

T

Nigdy nie próbowałem sił z niemieckimi kryminałami, ale liczba nagród zebranych przez „Tęsknotę atomów” Linusa Reichlina oraz całkiem kuszący opis sprawiły, że miałem ochotę zmienić ten stan rzeczy. Niestety, jest to jedna z tych historii, które stanowią dowód na to, że ładne streszczenie na tylnej okładce i deszcz atrakcyjnych tytułów to czasem za mało.

Jensenowi zostało tylko kilka dni do wczesnej emerytury. Jego żona zmarłą parę lat wcześniej, zostawiając go z małą fortuną. Co prawda, nie planuje korzystać z tych pieniędzy, ale i tak ciężko powiedzieć, by ta sytuacja przysporzyła mu przyjaciół czy popularności na brugijskiej komendzie. Los chciał, że te kilka ostatnich dni nie mogło przebiec spokojnie. Na krzesło przed jego biurkiem trafił niejaki pan Ritter, który ma wrażenie, że ktoś chce go zabić. Przy okazji, jest – mówiąc dosłownie – zalany w sztok. Jensen odwozi go do hotelu, by się upewnić, że potencjalni agresorzy są tylko wymysłem zakonserwowanego alkoholem umysłu. Na miejscu jednak się okazuje, że w pokoju przebywa również dwóch synów Rittera, którzy ostatnio intensywnie modlą się do aniołów. Następnego dnia ich ojciec jest martwy, chłopcy zniknęli, a Jensen zostaje z tym całym bałaganem sam. Albo tak mu się tylko wydaje. Do jego domu trafia niewidoma kobieta, O’Hara, którą zainteresowała sprawa Rittera, zaginionych chłopców oraz… uzdrowicielki, niejakiej Esperanzy, która miała najprawdopodobniej z tym wszystkim związek. Przy okazji, owa Esperanza może być również zamieszana w śmierć męża O’Hary, ale żeby się czegokolwiek dowiedzieć, obydwoje muszę polecieć najpierw do Stanów, a później, jak wskazują poszlaki, do Meksyku. (więcej…)

Tajny wywiad cara Grocha, Andriej Bielanin – Miłe czytadełko, tym razem z Rosji

T

Poszukując lektury lekkiej i przyjemnej, która odciążyłaby skołatany umysł po przygodzie z „Lękiem i odrazą w Las Vegas”, w moje dłonie wpadł „Tajny wywiad cara Grocha”. Koncept jest prosty – oto przez przypadek do baśniowej krainy trafił Nikita Iwanowicz, z zawodu milicjant. Choć sceneria to dla niego całkowicie nowa, z obowiązku pilnowania ładu i spokoju nikt towarzysza Iwanowicza nie zwolnił. Dlatego też nasz bohater zaciąga się do służby u cara Grocha, by zapewnić mu fachową pomoc i zorganizować pierwszy posterunek milicji w bajkowym Łukoszkinie. Ot, pomysł przyjemny i zrealizowany z miłą lekkością pióra.

Jak łatwo się domyślić, w „Tajnym wywiadzie…” przeplata się zdroworozsądkowe, biurokratyczne myślenie milicjanta z baśniowymi realiami i motywami. Mamy tu z jednej strony przesłuchania i śledztwa, z drugiej zaś Babę Jagę i magię. Początkową miałem problem kupić ten pomysł. Nie ze względu na samą konstrukcję powieści, a raczej z powodu mojego negatywnego nastawienia (które pojawiło się ot tak, bez wyraźnego powodu). Lekkie pióro Andrieja Bilanina szybko jednak przełamało mój sceptycyzm, zaś multum zabawnych sytuacji pozwoliło się oswoić z faktem, że „Lęk i odraza…” zniszczyły moją psychikę. (więcej…)

Darth Bane #1: Droga zagłady, Drew Karpyshyn

D

Zachęcony tekstem Pawła, postanowiłem zakupić pierwszy tom z książkowej kolekcji Gwiezdnych Wojen. Aktualnie zaś jestem już w trakcie czytania… drugiego. Czyli tak, bardzo mi się spodobało. Pomyślałem, że na razie tylko krótko napiszę o „Drodze zagłady”, a szerzej wypowiem się po przeczytaniu wszystkich trzech części.
W tej chwili mogę powiedzieć tyle: warto tej serii dać szansę. Po pierwsze, w stosunku do aktualnych cen książek w Polsce, gwiezdna kolekcja kosztuje dosłownie śmieszne pieniądze. Pierwszy tom jest za 6 zł, każdy kolejny za 14 zł lub 11 zł, jeśli zdecydujemy się na prenumeratę. Po pierwszych dwóch książkach mogę powiedzieć, że to kawał naprawdę przyjemnej fantastyki – takiej do czytania wtedy, kiedy ma się ochotę na intelektualny chillout połączony z porywającą przygodą. Oczywiście, mam wielką nadzieję, że nie tylko pierwsze trzy tomy będą prezentowały taki poziom i że dalej będzie równie dobrze.

Niedługo pewnie napiszę krótko o drugim tomie, zaś po przeczytaniu trzeciego, a tym samem całości mini-cyklu „Darth Bane”, rozpiszę się na pewno znacznie bardziej. :]

Requiem dla snu, Hubert Shelby Jr. – Unikalna powieść, unikalny film

R

Ten tekst jest częścią cyklu „Książka kontra film”.

Darren Aronofsky ponoć kiedyś powiedział: „Musiałem zrobić film na podstawie tej powieści, gdyż słowa aż palą jej stronice”. Cóż, potwierdzam. Słowa palą stronice. Ale też kadry filmu palą taśmę. Dla mnie „Requiem dla snu” to fenomen niezależnie od formy jego podania.

Powieść można określić wieloma słowami, ale na pewno nie znalazłoby się wśród nich określenie „przystępność”. Na wiele sposobów – jest to po prostu koszmar. Zdania potrafią się ciągnąć na wiele linijek, zapominając zupełnie o takich detalach, jak składnia czy interpunkcja, przy okazji pozornie tracąc sens. Na całą książkę składa się zaś… prawie że jednolity tekst. Żadnych akapitów, jedna ściana tekstu – niezależnie od tego, czy mamy opis, dialog, monolog, strumień myśli czy może dialog na pięć osób. Wszystkim rządzi chaos, po prostu. Gdyby w ten sposób została opisana jakakolwiek inna historia, zapewne bym po prostu odpuścił, uznając autora za grafomana. Natomiast Hubert Shelby pokazał mi swoim „Requiem…”, że najlepszym sposobem na opisanie koszmaru, może być… koszmar właśnie. (więcej…)

StarCraft II: Devil's Due, Christie Golden – Przyjemne, starcraftowe czytadełko

S

„Devil’s Due” autorstwa Christie Golden jest drugą powieścią z serii „StarCraft II”. Innymi słowy – z serii, która stricte łączy się z wydarzeniami z kampanii drugiej odsłony gry. Dla przypomnienia, mniej więcej równo z premierą gry ukazała się powieść „Heaven’s Devils”. Była całkiem dobra, ale ze względu na lekką chaotyczność i brak wyraźnej myśli przewodniej brakowało jej dosyć sporo do poziomu „Nim zapadnie ciemność”. A jak ma się sprawa z „Devil’s Due”?

Według mnie, jest lepiej niż w przypadku „Heaven’s Devils”, ale ponownie zabrakło tego „czegoś”. Fabuła przenosi nas do przodu o, bodaj, pięć lat względem pierwszej części, ale nadal rozgrywa się przed wydarzeniami znanymi z pierwszej części StarCrafta. Ponownie głównymi bohaterami są Jim Raynor i Tychus Findlay. I, też ponownie, mamy pewien problem z panującym w powieści chaosem. Jesteśmy świadkami kolejnych przygód dwóch banitów-awanturników, ale można odnieść wrażenie, że to nie prowadzący nigdzie zbiór opowiadań. Całość bardziej przypominała powiązany fabularnie ciąg krótkich historii niż spójną powieść. Mamy tu i ciągłą ucieczkę przed łowcą nagród, i szukanie zleceniodawcy owego oprycha, i bezustanne zarabianie pieniędzy na aktywności legalnej inaczej. W tle przewijają się również problemy rodzinne Jima Raynora, ale robią to czasem dość nieśmiało. (więcej…)

Doktor Jekyll i pan Hyde, Robert Louis Stevenson – Tak się rodzi legenda

D

Po obejrzeniu filmu „Marry Reilly” z Julią Roberts i Johnem Malkovichem (który gorąco polecam, tak swoją drogą), naszło mnie na przeczytanie wiekowej już powieści autorstwa Roberta Louisa Stevensona. W końcu motyw doktora Jekylla i pana Hyde’a jest tak oklepany w kulturze masowej, że nawet jeśli nie widziało się żadnego filmu zogniskowanego na tym temacie, to i tak pewnie słyszało się opowieść o genialnym lekarzu, który za sprawą uwarzonej osobiście mikstury zmieniał się w swoje mroczne alter ego. Rzadko czytam powieści równie stare, więc przy okazji byłem ciekaw, jakie będę miał wrażenia z obcowania z podobnym tekstem. (więcej…)

Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze