Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

CategoryKsiążki

Paroksyzm numer minus jeden, Ryszard Głowacki

P

Ten tekst jest częścią cyklu „Archiwa Polskiej Fantastyki”.

Ciężko się pisze o rzeczach przeciętnych. Zawsze najgorzej siedziało mi się nad tekstami o nijakich grach, filmach czy książkach. Dużo łatwiej jest pochwalić coś dobrego, a już zdecydowanie najłatwiej przychodzi gnębienie złego – wtedy można często puścić wodze fantazji, pokusić się o jakieś nietuzinkowe porównania etc. „Paroksyzm numer minus jeden” Ryszarda Głowackiego jest właśnie taki – nijaki. I pisanie o nim przypomina pisanie o wielu innych rzeczach, które nie posiadały jednej z najważniejszych cech w kontekście dowolnych mediów – nie zapadały w pamięci.
Czemu więc o nim w ogóle piszę? Ponieważ, jak wspominałem przy okazji „Raportu z rezerwatu” – tego samego autora zresztą – interesuje mnie to, jak wyglądała kiedyś polska fantastyka. Po drugie, lubię skrobnąć te kilka zdań o przeczytanej książce i wrzucić do swojego internetowego archiwum – wtedy wszystko, co się widziało czy czytało, lepiej zapada w pamięci, a i jakiś dodatkowy ślad po poznanych utworach zostaje. Taka lista przeczytanych książek, ale w wersji rozszerzonej. Lubię to. (więcej…)

Raport z rezerwatu, Ryszard Głowacki

R

Ten tekst jest częścią cyklu „Archiwa Polskiej Fantastyki”.

Bodaj rok temu wziąłem się zaczytanie starszej polskiej fantastyki, którą tanio kupiłem w jednym z warszawskich antykwariatów. Ostatecznie, z pewnej czarnej serii przeczytałem wtedy tylko jedną powieść – „Bogów naszej planety”. Postanowiłem wrócić do tego jakże szczytnego celu zapoznania się z zapomnianym dorobkiem rodzimej literatury fantastycznej i aktualnie mam za sobą kilka kolejnych lektur z tego zakresu. Zacznijmy od „Raportu z rezerwatu” autorstwa Ryszarda Głowackiego.

Wspomniane wydawnictwo jest krótkim zbiorem opowiadań, z których wszystkie utrzymane są w klimatach mniej lub bardziej futurystycznego science fiction. Muszę przyznać, że – choć lektura była sympatyczna – była też na tyle nijaka, że ciężko jest o „Raporcie z rezerwatu” napisać coś więcej, coś konstruktywnego. Wszystkie opowiadania czyta się szybko i miło, ale ciężko się opędzić od ciągłego wrażenia lekkiej infantylności tak dialogów, jak i narracji. Problemem praktycznie wszystkich opowiadań jest fakt, że pointa jest bardzo prosta do przewidzenia. Nie byłoby to problemem, gdyby nie to, że teksty są napisane w taki sposób, jakby owa pointa miała być dla czytelnika zaskoczeniem. Autor stara się budować jakieś napięcie i zmusić czytelnika do zadawania sobie pytanie „ciekawe, o co może chodzić?”. Sęk w tym, że po kilka akapitach dobrze wiadomo, jaka jest odpowiedź na to pytanie. (więcej…)

Księgi Nomów, Terry Pratchett – mistrz pisze dla młodszych

K

Tworząc – czy może raczej odtwarzając – swoją listę książek przeczytanych w roku 2010 zaskoczyło mnie, jak dużo było między nimi powieści mistrza Pratchetta. Łącznie osiem. W tym roku aż tak nie szaleję, ale w ciągu wakacji przeczytałem kolejne trzy pozycje. Wziąłem się za wszystkie „Księgi Nomów”, czyli „Nomów Księga Wyjścia”, „Nomów Księga Kopania” oraz „Nomów Księga Odlotu”. Tak jak na przykład „Maurycy i jego uczony szczury”, tak i przygody Nomów są skierowane do trochę młodszych, nastoletnich odbiorców, w przeciwieństwie do zdecydowanej większości powieści – dajmy na to – ze Świata Dysku.

I co ciekawe, czytało się super. Owszem, żarty były mniej odważne, ale też nie wszystkie. Kocham sposób, w jaki Pratchett bawi się słowem i jak potrafi na nowo opisać to, co znam na co dzień. Uwielbiam tekst o tym, czemu w sytuacji zagrożenia ma się wrażenie, że czas zwolnił. Ponieważ zmysły chcą wpakować w siebie jak najwięcej, póki jeszcze mają okazję. Kocham Pratchetta. (więcej…)

Krew Manitou, Graham Masterton – do Mastertona podejście pierwsze

K

Zacząłem ostatnio próbować twórczości coraz większej liczby pisarzy, których wcześniej nie znałem. Tak się złożyło, że podczas pobytu na wakacjach kolega akurat skończył czytać jedną z książek Grahama Mastertona, o którym słyszałem, że jest wziętym autorem poczytnych horrorów. W ten sposób zaczęła się moją przygoda z „Krwią Manitou”. Nieszczególnie ciekawa przygoda, należy dodać.

Jest to jeden z tych bardzo nielicznych przypadków, kiedy najpierw zacząłem czytać powieść, później zerknąłem z ciekawości na opis z tyłu książki i zacząłem się zastanawiać, czy lekturę na pewno kontynuować. Czemu? Jak obiecywał tekst wydawcy, „Krew Manitou” jest powieścią o wampirach, które przebudziły się ze swojego długiego snu po… ataku na World Trade Center. Tak jest, terroryści obudzili potomków Drakuli. Wiem, że Amerykanie mają hopla na tym punkcie, ale… Po pierwsze, nie myślałem, że aż tak dużego. Po drugie, to już jest niesmaczne. Po trzecie, czegoś takiego oczekiwałbym po jakimś opowiadaniu w Internecie, a nie po prozie poczytnego autora. A może dlatego jest poczytny, że właśnie takie rzeczy pisze? Nie wiem, nie znam na tyle historii Mastertona, może Wy mi podpowiecie? (więcej…)

Zabójcy Szatana, Andrzej Ziemiański, Andrzej Drzewiński – "Sam mógłbym coś takiego napisać"

Z

Macie czasem po skończonej lekturze takie wrażenie, że sami moglibyście z powodzeniem napisać to, co właśnie przeczytaliście. Może nie byłoby lepsze, ale raczej gorsze też już nie. Tak miałem właśnie z „Zabójcami szatana” duetu Andrzej Ziemiański plus Andrzej Drzewiński.

Lubię nadrabiać mniej dostępną polską fantastykę i czasem się trafi na takie potworki. Niestety, nie potrafię nawet powiedzieć, w jakim stopniu jest to powieść Ziemiańskiego, a w jakim Drzewińskiego. Zresztą, Ziemiański jest dla mnie dosyć specyficznym autorem. Najpierw nabrałem do niego ogromnego szacunku po przeczytaniu zbioru „Zapach szkła”, a później… Cóż, później ów szacunek był już tylko trwoniony. Najpierw przez „Achaję”, która miała swoje „momenty”, ale w ogólnym rozrachunku była mocno przeciętna (i to po uśrednianiu; pierwszą część czytało się nieźle, ale trzecia, jeśli dobrze pamiętam, to był już dramat). Później zaś przerażającą powieść, jaką jest „Toy Wars”. (więcej…)

Ludzie na walizkach

L

To już druga książka Szymona Hołowni, której lekturę mam za sobą (pierwszą były „Tabletki z krzyżykiem”). Nic nie poradzę, cenię sobie tego autora niezwykle wysoko. Niestety, o „Ludziach na walizkach” ciężko jest pisać rozleglej bez odnoszenia się do własnych przemyśleń. A że te dotyczyłyby tematów takich, jak śmierć czy „dobre życie”, zaś mój blog zdecydowanie nie ma służyć tego typu metafizycznym wybiegom, będzie krótko.

„Ludzie na walizkach” to zbiór rozmów-wywiadów z osobami, które na co dzień stykają się ze śmiercią. Czy to z widmem swojego przejścia na drugą stronę, czy też z odejściem bliskich lub pacjentów. Do udziału w projekcie zaproszony został między innymi – nieżyjący już – znany aktor, Krzysztof Kolberger. Niezwykle ciekawe są również dialogi z osobami, które śmiercią i bólem zajmują się niejako profesjonalnie – z ratownikami czy z neurochirurgami.

W wielkim skrócie – polecam. Nawet tym osobom, które z reguły po takie pozycje nie sięgają. Całość ma 150 stron, a nawet gdyby miała i pięć razy tyle, nadal czytałoby się ją jednym tchem.

Tyskie vademecum piwa

T

Postanowiłem ostatnio poszerzyć trochę swoją widzę na temat… piwa. :] Jak się szybko dowiedziałem, wbrew popularnym przekonaniom, wcale nie jest to zupa chmielna, ale… jęczmienna. Zaś chmiel jest tylko przyprawą. Zbiorem właśnie takich podstawowych informacji i ciekawostek jest „Tyskie vademecum piwa” autorstwa Michaela Jacksona – pana, który wcale nie ma związku z moon walkiem i pewnie nie potrafi go wykonać (jak 99,9% zwykłych śmiertelników).

Niestety, książka ta jako taka jest mocno przeciętna i dlatego postanowiłem o niej wspomnieć tylko na miniblogu. To w miarę sensowna pozycja, jeśli nie ma się zielonego pojęcia o procesie warzenia piwa i lubi się rozmaite ciekawostki, na przykład historyczne. Niestety, wiele informacji nie jest ułożonych w ciągi logiczne, przez co po skończonej lekturze miałem więcej pytań na niektóre tematy niż odpowiedzi. I tak, jest to między innymi broszurka reklamująca Tyskie browary, ale jako że przy okazji przemyca naprawdę sporo ciekawych historyjek związanych z nimi, nie robiłbym z tego zarzutu. W szczególności, że sam tytuł publikacji ostrzega nas przed zawartością.

Do piwnych tematów jeszcze na pewno wrócę, gdyż trochę literatury na ten temat udało mi się zebrać.

Koniasz – Wilk samotnik, tom II, Miroslav Żamboch – czy to na pewno tom drugi?

K

Podczas jednego z wakacyjnych wyjazdów przeczytałem w końcu drugi tom przygód Koniasza w opowieści zatytułowanej „Wilk samotnik”. Niestety, przez zabieg zastosowany przez Fabrykę Słów, tak naprawdę nie mam za bardzo o czym pisać. Czemu? Otóż, już po przeczytaniu pierwszych kilku stron czuć, że wcale nie jest to tom drugi rozbudowanej powieści, a dalej ten sam tom pierwszy książki, która powinna być sprzedawana w jednym kawałku. Jeśli powieść jest dzielona na tomy, w przeważającej większości przypadków czemuś to służy, a pojedyncze części tworzą w jakimś stopniu autonomiczną całość. W tym wypadku mamy do czynienia po prostu z dosyć długą książką rozbitą na dwie niezbyt długie książki. Za jedyne 70 zł łącznie. Wiem, nikt nie kazał mi kupować, ale nie zmienia to faktu, że czuję niesmak. Nie pierwszy zresztą raz – rozwodziłem się już nad tym tematem przy okazji sagi „Upiór Południa” Mai Lidii Kossakowskiej, ale w tamtym przypadku, mimo że tomy były naprawdę krótkie, miały przynajmniej pewną autonomię. (więcej…)

Koniasz – Wilk samotnik, tom I, Miroslav Żamboch – mój ulubiony podróżnik-awanturnik znów w najwyższej formie

K

Po bardzo długiej przerwie udało mi się w końcu przysiąść, żeby napisać coś o ostatnio przeczytanej książce. Niestety, od ferii zimowych nie miałem za dużo czasu na beletrystykę, gdyż większość uwagi poświęcam albo na „Wprost” czy „Film”, albo na literaturę fachową. Mimo wszystko, w końcu wgryzłem się w najnowsze przygody jednego z moich ulubionych bohaterów, wykreowanego przez Żambocha Koniasza, i pierwszy tom mam już za sobą.

Szczerze mówiąc, obawiałem się, że czeski pisarz wyszedł już kompletnie z formy. Mimo genialnego „Na ostrzu noża”, dwa zbiory opowiadań pod wspólną nazwą „Na krawędzi żelaza” były już tylko dobre, a momentami wręcz przeciętne. Później przeczytałem takie potworki, jak „Mroczny zbawiciel” i byle jaki pierwszy tom „Agenta JFK”. „Wylęgarnia” też mi nie podeszła. Na szczęście „Wilk samotnik” smakował mi tak samo dobrze, jak wspomniane przed chwilą „Na ostrzu noża” czy wcześniejsze „Bez litości” i „Sierżant”. (więcej…)

Tabletki z krzyżykiem – czyli Szymon Hołownia pisze o wierze tak, żeby każdy mógł go zrozumieć

T

Jestem właśnie – a może: wreszcie – po lekturze „Tabletek z krzyżykiem” Szymona Hołowni. Książkę tę czytałem chyba… a z dobre dwa lata. Leżała przy łóżku i raz na jakiś czas zajmowałem się lekturą jednego czy dwóch felietonów. I zawsze byłem z nich zadowolony.

Nie potrafię pisać o takich książkach – „Tabletki z krzyżykiem” to pierwsza tego typu pozycja, poruszająca tematy wiary, którą w życiu przeczytałem. A i to głównie dlatego, że zachęcił mnie do tego… sam autor – na rekolekcjach, które błyskotliwie poprowadził dwa lata temu w jednej z warszawskich parafii. Podziwiam go za sprawność i lekkość z jaką mówi o nie tak znowu przecież prostych sprawach. Potrafi to robić tak, żeby ludzie go słuchali i poszerzali swoją wiedzę, dobrze się przy tym bawiąc. (więcej…)

Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze