Jestem jedną z tych osób, dla których Bond to raczej szczupły acz postawny, dystyngowany Brytyjczyk, specjalista od alkoholi, kobiet i broni palnej. Ostatnie trzy części przygód agenta 007 zdecydowanie mają swoje walory, ale… nie te walory, których szukam akurat w tym konkretnym typie kina. Dlatego zainteresowałem się „Kingsman”, które tu i ówdzie sugerowało, że będzie właśnie takim klasycznym, przejaskrawionym kinem „szpiegowskim”. I faktycznie: „Kingsman” takie właśnie jest. Ale jest też czymś znacznie, znacznie więcej.
Historia jest pięknie klasyczna. Szalony geniusz zła ma bardzo wyszukany, kosztownym, trudny w realizacji plan intensywnej redukcji populacji całego globu ziemskiego. W tej roli genialny Samuel L. Jackson. Jedynymi osobami, które mogą go powstrzymać, są agenci z niezależnej organizacji szpiegowskiej (i przy okazji salonu krawieckiego, też niezależnego) Kingsman. W tych rolach między innymi cudowny Colin Firth, zawsze mile widziany Mark Strong i, na deser, Michael Caine. Ba, gościnnie pojawia się nawet Mark Hamill! Niestety, szeregi Kingsman zostały ostatnio lekko zredukowane, dlatego konieczne jest znalezienie nowego członka lub członkini, mogących zasilić szeregi tego elitarnego klubu. I tym samym, oprócz walki z szalonym geniuszem, będziemy oglądali też świetnie zrealizowany proces rekrutacyjny. (więcej…)
Teoria wszystkiego – Świetnie zagrana, przedwcześnie nakręcona
Kręcenie filmów o zacięciu biograficznym wydaje mi się szczególnie karkołomne, gdy postaci, o których chce się opowiedzieć, jeszcze żyją. Nie jestem pewny, czy widziałem choć jeden dobry film tego typu, a na pewno trafiłem już na produkcje, które były po prostu… zbędne. Najlepszym przykładem dotąd była dla mnie w tym wypadku „Żelazna dama”, której nawet Meryl Streep nie była w stanie wybronić swoim genialnym aktorstwem. Teraz, ku mojemu zawodowi, do listy będę mógł dopisać również „Teorię wszystkiego”.
Historia kręci się w głównej mierze wokół wczesnych lat „fizycznej kariery” Stephena Hawkinga, bodaj najpopularniejszego, współczesnego, żyjącego mistrza nauk ścisłych. Towarzyszymy mu, jak to zresztą dosyć dosadnie streścił trailer, od czasów jego doktoratu, przez pierwsze objawy choroby i poznanie miłości swego życia, aż po zdobycie należnego mu uznania. Dwie główne role – sam Hawking i jego żona, Jane – zostały naprawdę wybornie zagrane przez, odpowiednio, Eddiego Redmayne’a i Felicity Jones. (więcej…)
Birdman – Zamaskowany człowiek na krawędzi
Od mojego seansu „Birdmana” minęło już kilka dni, a ja nadal nie wiem, jak ugryźć w tekście ten film. Poszedłem do kina kompletnie nieświadomy tego, co mnie czeka – poniekąd celowo, ponieważ udało mi się sumiennie unikać wszelki trailerów i innych spoilerów. Z drugiej strony, mam wrażenie, że nawet gdyby część szczegółów nie była mi obca, nadal zostałbym powalony tym, co zobaczyłem. „Birdman” to chyba jeden z tych filmów, które albo się kocha, albo nienawidzi, ale na pewno warto je poznać. Ja poznałem i pokochałem.
Postanowiłem, że właściwa recenzja będzie rekordowo krótka. Wszystko, co znajdziecie w następnych dwóch akapitach, ma tylko jeden cel – przekonać Was do seansu. Lekturę reszty tekstu polecam raczej tylko osobom, które film już widziały, ponieważ mam ochotę wziąć się ciut głębsze zanalizowanie tego, co zobaczyłem. A to, siłą rzeczy, wiąże się z psuciem Wam niespodzianki. (więcej…)
Uprowadzona 3 – Liam Neeson kontra reszta świata
Filmy akcji Liamem Neesonem przyjmuję raczej bezkrytycznie. Często bawię się na nich świetnie, jak na słynnej pierwszej „Uprowadzonej”. Albo co najmniej bardzo dobrze, jak w przypadku lekko dziurawego pod koniec „Non stop”. Jasne, bywają okazy mniej atrakcyjne i za jeden z takich zdecydowanie uważam drugą odsłonę „Taken”, która od poziomu jedynki odstawała bardzo boleśnie. Tym ciekawszy byłem kinowego seansu trójki. Frapowało mnie, czy twórcy wrócili do formy, czy po prostu klepnęli cokolwiek, byle kasa się zgadzała.
Cóż, klepnęli cokolwiek. I kasa na pewno się zgadza. (więcej…)
Whiplash – Esencja kinowego piękna
Wiecie, po czym można poznać, że film ociera się od doskonałość? Po tym, że bohater obiera ziemniaki, a Wy siedzicie na kancie fotela, kurczowo zaciskacie pięści, pocicie się z napięcia i zaklinacie wszystkie znane siły wyższe, aby mu się tylko udało. Właśnie taki jest „Whiplash”. Choć opowiada „tylko” o ambitnym perkusiście i jego pozbawionym skrupułów nauczycielu, wyszedłem z kina mokry, przejęty i wstrząśnięty.
W pewnym sensie mam nawet wrażenie, iż nie jest do końca ważne, o kim lub czym konkretnie tak naprawdę jest „Whiplash”. W trakcie seansu bardzo szybko poczułem, że główny bohater – pięknie zagrany przez Milesa Tellera – mógłby grać na gitarze, a nie perkusji. Albo uprawiać dowolnie wybrany sport, grać w szachy czy właśnie obierać ziemniaki. Zaś J.K. Simmons mógłby nie być nauczycielem w szkole jazzowej, tylko trenerem, szefem kuchni czy jakimkolwiek innym mentorem. „Whiplash” ma, według mnie, cechy uniwersalnego filmu o pasji, poświęceniu i pragnieniu wielkości. (więcej…)
Hobbit: Bitwa pięciu armii – Pancerne kozy ratują Śródziemie
Zdarzyło mi się chyba przy recenzji którejś z części „Hobbita” wspomnieć, że prywatnie to… najchętniej bym obejrzał po prostu w miarę wierną adaptację tolkienowskiego „Tam i z powrotem”. I podkreślam tu to „w miarę”, gdyż zdaję sobie sprawę z faktu, że z adaptacjami jest często jak z tłumaczeniami – albo są wierne, albo są piękne. I choć nie jestem fanem filmowego „Władcy pierścieni”, to uważam, że sprawnie balansował na tej granicy, oferując bardzo miłe widowisko. A „Hobbit”? Cóż, trailery mi sugerowały już te dwa lata temu że na silny związek z książką nie mam co liczyć. Chwilę później pierwszy film bardzo dobitnie to zresztą udowodnił. Druga część wydała mi się ogólnie wymęczona, więc do trzej postanowiłem podejść w trochę odmienny sposób, by zwiększyć swoje szanse na dobrą zabawę. (więcej…)
John Wick – Piękna zemsta klasy B
Lubię, kiedy film nawet przez chwilę mnie nie próbuje oszukać, czym tak naprawdę jest. Lubię, gdy twórcy potrafią po prostu pokazać: słuchaj, chciałem nakręcić jeden wielki rozpiernicz. Bez żadnych wyższych emocji, bez przesłania, bez szczególnego przejmowania się tym, co możliwe, i tym, co nie. I taki jest właśnie „John Wick” – to proste kino o prostej zemście.
Motywacja jest silna. Johnowi ukradziono Mustanga. I zabito mu psa. A pies bynajmniej nie był zwykły – to był ostatni prezent, jaki dostał od umierającej żony. Powyższa ekspozycja głównego bohatera i wszystkich walczących w nim emocji trwa może dziesięć minut. Po upływie tego czasu, aż do samego końca filmu, jest już tylko zemsta. John wyciąga spod podłogi zalaną betonem walizeczkę, pobiera z niej „Zestaw małego mordercy” i rusza w tracę koncertową. Po drodze zahacza o mafijny hotel, tajną łaźnię, jeszcze bardziej tajny i jeszcze bardziej mafijny skarbiec, a kończy… w doku. Takim zwykłym doku – niezbyt tajnym, niezbyt mafijnym. (więcej…)
Interstellar – Odyseja kosmicznego kowboja
Bardzo doceniam filmy, którym udaje się zachować tajemnicę przed premierą. I nie chodzi mi tu o okazjonalne wycieki, które mogą zdarzyć się każdemu – w ich przypadku mogę po prostu zdecydować, że nie chcę ich czytać. Mowa o trailerach, będących dwuminutowymi streszczeniami, strzelającymi na lewo i prawo kolejnymi fabularnymi zawijasami. W przypadku „Interstellar” miałem bardzo silne wrażenie, że Christopherowi Nolanowi zależało, żeby widz sam odkrywał jego najnowszy film – na seansie, a nie przed. Dlatego też w pierwszej części tej recenzji nie znajdziecie – w zakresie fabularnym – absolutnie nic, czego by nie było na trailerze, albo na plakatach. Zaś w drugiej części sobie trochę popłynę, tak jak czasem lubię.
Główny motyw filmu dobrze podsumowuje zdanie, które i pada w trakcie seansu, i pojawia się, bodaj, na plakatach, przynajmniej niektórych. Parafrazując: ludzkość urodziła się na ziemi, ale wcale nie musi na niej umrzeć. Nasza planeta ma nas wyraźnie dosyć; ciężko się jej dziwić. Zniszczyliśmy ją, ograbiliśmy, a teraz jesteśmy ofiarami jej bezwiednej zemsty. Od wielu lat brakuje żywności, zaś wysiłki całego społeczeństwa skupione są na tym, by było co włożyć na grilla. Ratunku na Ziemi już jednak szukać nie możemy – na odwrócenie losów na tej planecie jest już za późno. Musimy więc znaleźć bezpieczną przystań gdzie indziej. (więcej…)
Not Just KoZ: Dlaczego prędzej czy później obejrzycie Agents of S.H.I.E.L.D.?
…czyli tekst gościny! Subiektywny i sugestywny przegląd powodów nie do odrzucenia autorstwa Margot & Nan z Ligi Charakternych.
Ile osób, tyle opinii o serialu „Marvel’s Agents of S.H.I.E.L.D.”, który niedawno wrócił na drugi sezon do kanału ABC. Teraz recenzje są bardzo pozytywne, ale w czasie trwania pierwszego sezonu (no dobrze, pierwszej połowy pierwszego sezonu) niemal wszyscy byli zgodni, że serialowi czegoś brakuje, że „to nie to”. Oczywiście dogodzić wszystkim jest niemożliwością, ale jeśli należycie do grupy, która po obejrzeniu dwóch-trzech odcinków stwierdziła: „meh…” i zarzuciła oglądanie, to zastanówcie się – czy nie skreśliliście tej produkcji zbyt pochopnie? Pilot serialu został bardzo pozytywnie przyjęty na Comic-Conie 2013, a w sumie obejrzało go ponad 12 milionów ludzi. Obecnie odcinki drugiego sezonu gromadzą przed telewizorami około 5 milionów widzów. Dużo? Nie dla stacji ABC. Dla porównania – „Flash” zadebiutował z porównywalną oglądalnością i władze CW były zachwycone, tyle że CW nie jest gigantem jak ABC. (więcej…)
Sędzia – Iron Man kontra Consigliere, Downey Jr. kontra Duvall
Nie jest łatwo o dobre filmy sądowe. Na ogół, kiedy mnie nachodzi na coś z podobnego gatunku, sięgam albo do produkcji starszych, jak „Rainmaker”, albo do klasyki najbardziej klasycznej, takiej „12 gniewnych ludzi”*. Dlatego też „Sędziego” przywitałem z otwartymi ramionami. Zdawałem sobie sprawę z faktu, że nie będzie to kino sądowe czystej krwi, ale tak coś czułem, że obecność niesamowitych aktorów w stu procentach wynagrodzi mi bardzo silny nacisk na aspekty emocjonalno-rodzinne.
I nie myliłem się. W szczególności, że – jak sobie uświadomiłem w trakcie seansu – w skład obsady tego cudownego obrazu, obok Roberta Duvalla i Roberta Downeya Jr.**, wchodzili jeszcze Vera Farmiga i Billy Bob Thornton. Obydwoje mili role drugoplanowe, raczej skromne, ale to właśnie udział tak doskonałych aktorów nawet na dalszych planach sprawia, że filmy zmieniają się z bardzo dobrych w doskonałe. (więcej…)