Pierwsza część „Pitch Perfect” była dla mnie jednym z większych, przyjemniejszych zaskoczeń ubiegłego roku. Bynajmniej nie dlatego, że wtedy ów film debiutował, a dlatego, że dopiero wtedy go poznałem. Zawsze lubiłem kino w stylu „Step Up”, w którym taniec był odpowiedzią na absolutnie każde pytanie. Jesteś smutny? Tańcz! Szczęśliwy? Tańcz! Ktoś cię obraził? Tańcz! Złamano święty kodeks bushido i nadepnięto na twój cień? Tańcz! „Pitch Perfect” doskonale wpisywało się ten schemat, po prostu podmieniając „tańcz” na „śpiewaj a capella”. Ponieważ zwyczajne „śpiewaj” nie jest dostatecznie epickie i nie umożliwia należytego poniżenia swoich wrogów.
I tak oto, po kilku latach od premiery, do kin zawitało „Pitch Perfect 2”. Z jednej strony miałem nadzieję na więcej tego, co dostałem w jedynce, a z drugiej… trailery trochę mnie niepokoiły. Były wyraźnie bardziej skupione na nazbyt kloacznym poczuciu humoru, a za mało czerpały z muzycznych korzeni tej młodej serii. Szczęśliwie, na seansie szybko się okazało, iż trailer był po prostu niefortunnie zmontowany. Choć żarty nie należą do wybrednych, to adekwatny kontekst dodaje im uroku. I, co ważniejsze, zdecydowanie nie brakuje scen śpiewano-tańczonych! A te, na wzór kolejnych odsłon „Step Up”, zostały mocno podkręcone, uatrakcyjnione i naszpikowane efekciarskimi trickami. Na każde wspomnienie hitu kapeli Muse w wykonaniu fikcyjnego, niemieckiego zespołu a capella Das Sound Machine po prostu przechodzą mnie ciarki po plecach. (więcej…)