Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

CategoryFilmy

Pitch Perfect 2 – Śpiewanie a capella to (nie)poważna sprawa

P

Pierwsza część „Pitch Perfect” była dla mnie jednym z większych, przyjemniejszych zaskoczeń ubiegłego roku. Bynajmniej nie dlatego, że wtedy ów film debiutował, a dlatego, że dopiero wtedy go poznałem. Zawsze lubiłem kino w stylu „Step Up”, w którym taniec był odpowiedzią na absolutnie każde pytanie. Jesteś smutny? Tańcz! Szczęśliwy? Tańcz! Ktoś cię obraził? Tańcz! Złamano święty kodeks bushido i nadepnięto na twój cień? Tańcz! „Pitch Perfect” doskonale wpisywało się ten schemat, po prostu podmieniając „tańcz” na „śpiewaj a capella”. Ponieważ zwyczajne „śpiewaj” nie jest dostatecznie epickie i nie umożliwia należytego poniżenia swoich wrogów.

I tak oto, po kilku latach od premiery, do kin zawitało „Pitch Perfect 2”. Z jednej strony miałem nadzieję na więcej tego, co dostałem w jedynce, a z drugiej… trailery trochę mnie niepokoiły. Były wyraźnie bardziej skupione na nazbyt kloacznym poczuciu humoru, a za mało czerpały z muzycznych korzeni tej młodej serii. Szczęśliwie, na seansie szybko się okazało, iż trailer był po prostu niefortunnie zmontowany. Choć żarty nie należą do wybrednych, to adekwatny kontekst dodaje im uroku. I, co ważniejsze, zdecydowanie nie brakuje scen śpiewano-tańczonych! A te, na wzór kolejnych odsłon „Step Up”, zostały mocno podkręcone, uatrakcyjnione i naszpikowane efekciarskimi trickami. Na każde wspomnienie hitu kapeli Muse w wykonaniu fikcyjnego, niemieckiego zespołu a capella Das Sound Machine po prostu przechodzą mnie ciarki po plecach. (więcej…)

Avengers: Age of Ultron – Wygrać z oczekiwaniami

A

Bez dwóch zdań najnowsza odsłona „Avengers” była filmem, którego premiery wyglądałem od wielu miesięcy. Jedynka do dziś jest jedną z moich ulubionych komiksowych produkcji i, szczerze mówiąc, nie sądzę, żeby to się kiedyś zmieniło. Obawiałem się więc, że na kontynuację nakręcę się tak mocno, iż nie będzie nawet cienia szans na to, by… mi się spodobała. Ponieważ nie byłaby taka, jaką sobie wymarzyłem. Dlatego miałem silne postanowienie: OK, mogę się nakręcać, ile dusza zapragnie. Ale na sam seans, na obecność w kinie podczas tej przygody. A nie na konkretny przebieg zdarzeń, nie wiadomo jak wielkie zaskoczenie i powiew świeżości nie mniejszy od tego, który towarzyszył pierwszym „Avengers”. Wyszedłem z założenia, że nie oczekuję niczego konkretnego – chcę się tylko dobrze bawić. I wiecie co? Bawiłem się świetnie.

Tradycyjnie ostrzegam i informuję – jak przy wielu innych komiksowych filmach, tak i w tym wypadku pierwsza część tekstu nie zawiera spoilerów. Mocno tego przypilnowałem, gdy tylko wymknął mi się jakiś spoiler, strzelałem do niego bez ostrzeżenia*. Szczegóły wydarzeń zdradzam dopiero w drugiej, wyraźnie oddzielonej sekcji. Osobom, które filmu jeszcze nie widziały, zaleca się pominięcie tej sekcji materiału. (więcej…)

DUFF – Odświeżający powrót szkolnej komedii

D

Choć od premiery „Wrednych dziewczyn” minęło już ponad dziesięć lat, do dziś miło wspominam ten seans. Trochę dlatego, że był to chyba temat mojej pierwszej w życiu filmowej recenzji. Albo przynajmniej jeden z pierwszych. A po części dlatego, że wtedy się przekonałem, iż… w sumie lubię takie komedie. Skonstruowane według banalnego wzorca, oparte na obowiązkowych schematach i z przesłaniem prostym jak konstrukcja cepa. Sęk w tym, że gdy do tej mało złożonej mieszanki dorzuciło się przyzwoite aktorstwo i sprawnie napisane dialogi, okazywało się, że to przyjemna, niezobowiązująca zabawa. A w przypadku „DUFF” też bardzo aktualna.

Główna bohaterka jest tytułowym DUFF-em w swojej grupie, czyli Designated Ugly Fat Friend. Innymi słowy, jest tą osobą, do której reszta się porównuje, by poczuć się lepiej. Sęk w tym, że choć Bianca nie należy do atrakcyjnych, to na pewno nie jest głupia. Gdy tylko zdaje sobie sprawę ze swojej sytuacji społecznej, postanawia odwrócić role. W tym celu udaje się po nauki do eksperta od więzi społecznych… kapitana lokalnej drużyny futbolowej. (więcej…)

Piramida – Zły film, niezła zabawa

P

Dobrze, nie ukrywajmy nic. Wiem, po co tu przyszliście. Wiecie, że „Piramida” jest zła. Tak to działa, takie są zasady kręcenia takich filmów. Wystarczy rzucić okiem na streszczenie fabuły – grupa archeologów odnajduje zagubioną, egipską piramidę. Ta sama grupa archeologów zbiera chwilę później przedwieczny łomot od jeszcze bardziej przedwiecznego zła. Wiemy, gdzie to zmierza. Wiem, że jesteście tu, żeby się upewnić, czy to jest po prostu zły film, czy może przypadkiem jednak satysfakcjonująco zły film. W moim przypadku poprawną odpowiedzą jest, szczęśliwie, opcja numer dwa.

Początkowo byłem przerażony, że to kolejny z tych horrorów typu „nie mamy kasy, kręcimy starymi Nokiami”. Szybko się jednak okazało, że choć może twórcy chcieli zrobić swój film w stylu „dokumentalnym”, to… zabrakło im konsekwencji. Naprawdę, dawno się tak nie ubawiłem sposobem kręcenia horroru. Nie wiem, czy to efekt zamierzony, czy może reżyser zapomniał w trakcie zdjęć, że „z ręki” to „z ręki” i zaczął przeplatać swoje dzieło najróżniejszymi ujęciami. (więcej…)

Szybcy i wściekli 7 – Wściekli w kosmosie

S

Seria filmów o ludziach zmieniających biegi 40 razy na ćwierć mili już dawno ewoluowała w kierunku, który z owymi wyścigami nie ma wiele wspólnego. Jeszcze trójka skupiała się stricte na samochodach (i była w moim rankingu jak dotąd na pierwszym miejscu), a później już było tylko… nie, nie napiszę gorzej, ponieważ nie o to do końca chodzi. Raczej: inaczej. Pomysły na samo ściganie się już się skończyły, za to zaczęły się pojawiać inne, coraz bardziej absurdalne koncepcje. Przemycanie narkotyków, kradzieże, chowanie się w Brazylii przed służbami porządkowymi etc.

Uczciwie to przyznaję, że „FF4” oraz „FF5” po prostu średnio przez to lubiłem. Nie dlatego, że nie było stricte toru wyścigowego, a bardziej dlatego, że twórcy próbowali udawać, że cała ta poplątana fabuła ma jeszcze sens. I się krygowali przy niektórych scenach, tworząc kino niby szalone, ale… jednak nie do końca. Przy okazji części szóstej miałem już uczucie, że powoli wszystkie kreatywne hamulce zaczynają puszczać. Był pościg za samolotem na pasie startowym długości połowy Europy, była walka z czołgiem, było skakanie z maski samochodu między pasmami autostrady, było szaleństwo. I teraz przyszła część siódma. Część siódma, która przestała już cokolwiek udawać i po prostu popłynęła. (więcej…)

Ex Machina – Techno-thriller najwyższego sortu

E

Są takie filmy, o których ciężko mi się pisze. Właśnie przekonałem się, że jednym z nich jest „Ex Machina”. Wszystko, co przemieniam w tekst, brzmi mocno banalnie i nie oddaje kinowych emocji. Ot, mamy dwóch bohaterów. Jeden z nich jest genialnym programistą i właśnie stworzył pierwszą na świecie sztuczną inteligencję. Drugi z nich odstaje poziomem od pierwszego, ale ponoć powoli drepcze mu po piętach. Jego zadaniem będzie ocena pracy twórcy AI. Czy faktycznie udało mu się stworzyć sztuczną inteligencję? Czy to tylko pozór świadomości? Czy piękna kobieca twarz, za którą kryje się pamięć operacyjna, może wpłynąć na ocenę?

Wszystko to, co napisałem powyżej, nie brzmi porywająco. Czemu właściwie sztuczna inteligencja ma kobiecą postać i to w dodatku seksowną? Czy to kolejny z tych seksistowskich filmów S-F, gdzie nawet androidy zasuwają w bikini? I czemu tylko dwóch programistów? Przecież grupa lepiej by i poprowadziła, i oceniła ten projekt. (więcej…)

Chappie – Ballada o gangsta-robocie i trzech dobrych ziomach

C

Moje dotychczasowe przygody z filmami Neila Blomkampa kończyły się zawsze tak samo – podobał mi się pomysł na film i różne detale, ale całokształt do mnie nie trafiał. Z jednej strony wynikało to chyba z mojej niekompatybilności z jego stylem reżyserii – ludzka rzecz i kwestia gustu, ciężko tu szukać obiektywnego powodu. Z drugiej strony, miałem uczucie, że jego sprytne pomysły rozbijają się o przeciętnie napisanych bohaterów i brak konsekwencji oraz dbałości o detale. „Chappie” zdaje się potwierdzać tę teorię.

Akcja startuje z punktu typowego dla historii o narodzinach sztucznej inteligencji. Roboty weszły do powszechnego użytku – w tym konkretnym wypadku zasiliły siły policji w Johannesburgu. Jeszcze nie myślą samodzielnie, ale już wzbudzają niepokój mediów i ludności cywilnej. Co się stanie, jeśli jednak zyskają samoświadomość? Albo ktoś złamie ich zabezpieczenia i przejmie nad nimi kontrolę? Nie martwiąc się o odpowiedzi na te pytania, młody naukowiec postanawia wgrać kolejną kompilację swojego autorskiego AI do jednego z robotów, spisanych już na straty. Stąd akcja rusza z kopyta. Eksperyment się udaje, ale robot, na razie o mentalności bobasa, trafia w ręce „rodziny” gangsterów, którzy planują go wytrenować i wykorzystać w swojej działalności kryminalnej. (więcej…)

Anioł śmierci – Harry'ego Pottera brak

A

„Kobieta w czerni” była dla mnie bardzo pozytywnym zaskoczeniem. Po pierwsze, była solidnym dreszczowcem, co samo w sobie jest wyczynem i automatycznie wpisało ją na listę filmów, które z czystym sumieniem mogę polecić innym, lubiącym takie klimaty. Po drugie, była ciekawym dowodem na to, że Daniel Radcliffe ma potencjał, by odciąć się od swojej najpopularniejszej kreacji, Harry’ego Pottera. Ba, obronił się aktorsko nawet wtedy, gdy został po prostu źle dobrany do roli i pokazał, że grać potrafi. Właśnie dlatego dałem kredyt zaufania „Aniołowi śmierci”, który miał, niby, kontynuować wątki „Kobiety w czerni”.

„Niby” jest tu słowem istotnym. Fabuła podąża dosyć luźno ścieżkami wytyczonymi przez pierwszy z filmów. Ot, do nawiedzonego domu trafiła w czasie II Wojny Światowej grupa dzieci pod opieką pary nauczycielek. Ponieważ, jak twierdziły tęgie głowy, to najlepsze, najbezpieczniejsze miejsce na świecie, gdzie dzieci nie będą zagrożone przez niemieckie bombowce. Wiecie, sypiący się dom na środku zagrożonego podtopieniem bagna, niedaleko miejscowości, której wszyscy mieszkańcy umarli w niejasnych okolicznościach – idealna recepta na niechybny atest ministerstwa oświaty. Rzecz jasna, nie było trzeba długo czekać, by się przekonać, że po posesji grasuje krwiożercza „obecność”, szczególnie zainteresowana małym dziećmi. (więcej…)

Loft – Apetyt na więcej

L

Dobre thrillery są rzadkim okazem na kinowych salach. Dlatego też, gdy tylko widzę subtelną sugestię, że któraś z premier może trzymać choć trochę w napięciu, czym prędzej lecę na test. „Loft” coś takiego w sobie miał. Obiecywał misterną intrygę, gęstą atmosferę i tajemnicze morderstwo. Czyli wszystko to, co lubię. Co więcej, przez długi czas całkiem skutecznie się z tych obietnic wywiązywał!

Morderstwo w „Lofcie” do prostych nie należy. Przede wszystkim, nie wiadomo nawet, czy faktycznie jest morderstwem. Jeden z pięciu właścicieli wielkomiejskiej nieruchomości znalazł rano w swej bezpiecznej przystani ciało blond-piękności. Trzeba dodać: ciało lekko naruszone, roznegliżowane i przypięte kajdankami do łóżka. Zabić to mógł tylko on albo jego czterech kolegów, którzy w tytułowym lofcie ukrywali się przed swoimi żonami, gdy tylko naszła ich na to ochota. Ale czy to na pewno ktoś z nich? Czy o ich grzesznym sekrecie nie dowiedziała się osoba trzecia? I kim jest blondynka? To tylko niektóre pytania, na które będą musieli znaleźć odpowiedzi, zanim na miejscu zbrodni pojawi się policja. (więcej…)

Snajper – Eastwood bez werwy

S

Filmy Clinta Eastwooda zdecydowanie zaliczają się do tych, na które zawsze pójdę w ciemno. Nawet jeśli nie jestem fanem wszystkich aspektów jego stylu, na ogół wychodzę z seansu co najmniej zadowolony. Ba, w takich produkcjach, jak „Za wszelką ceną” czy „Gran Torino” jestem po prostu zakochany! Z kolei jestem umiarkowanym fanem kina wojennego, więc siłą rzeczy jego „Sztandar chwały” i „Listy z Iwo Jimy” po prostu gorzej trafiały w moje upodobania. Dzięki znajomości tych filmów podejrzewałem, czym będzie „Snajper”. Nastawiłem się na sporą dawkę patosu, na amerykańskie kino „ku pokrzepieniu serc”, nie pozbawione jednak gorzkich motywów. I, jak się okazało, wstępna diagnoza okazała się całkiem trafna, choć parę elementów mnie mocno zaskoczyło. Niekoniecznie na korzyść.

Tytułowym snajperem jest Chirs Kyle, świetnie sportretowany przez Bradleya Coopera, który specjalnie do tej roli przeistoczył się w prawdziwego zawodnika wagi ciężkiej. Kyle jest postacią dosyć znaną. Jest żołnierzem, który dzięki swym osiągnięciom przebił się do świadomości nie tylko mieszkańców USA, ale też osób z innych zakątków świata. Mimo że sam tematami wojennymi, jako się rzekło, interesuję się umiarkowanie, postać jego w ogólnym zarysie kojarzyłem. Kojarzyłem też, że historia jego życia faktycznie może stanowić bardzo ciekawy materiał na film, biorąc w szczególności pod uwagę to, jak jego wędrówka po tym świecie się zakończyła. (więcej…)

Tomasz Kozioł (Pop)kultura osobista

Tu mnie znajdziesz:

Najświeższe teksty

Najnowsze komentarze